Krótki, dwudniowy pobyt na Lofotach, skąd wróciliśmy nieco przemarznięci, z lekkim niedosytem, ale bardzo szczęśliwi. Szczęśliwi, że nareszcie udało się odwiedzić to magiczne miejsce na północy Norwegii. Bajeczne Lofoty, czyli trochę opowieści, wrażeń i zdjęć z lekko zaparowanego aparatu, który nie do końca radził sobie z deszczową aurą!
HISTORIA NASZEJ WYCIECZKI ZACZYNA SIĘ JUŻ NIECO WCZEŚNIEJ!
Dla osób, które do końca nie wiedzą, co to za miejsce, krótkie wyjaśnienie. Lofoty to norweski archipelag położony na Morzu Północnym, który cieszy się ogromną sławą wśród turystów z całego świata. Lofotów na mapie proszę szukać już za kołem podbiegunowym, bo oddalone są od niego około 300 km. Bodø, gdzie obecnie mieszkam, to punkt wypadowy na te piękne wyspy. Dostaniemy się tam samolotem (lot trwa jedynie 25 minut) lub promem. My wybraliśmy właśnie prom. Lofoty to naprawdę zachwycająca natura, a człowiek ma wrażenie, że został przeniesiony w inny wymiar. Nawet ja, osoba przyzwyczajona do pięknych krajobrazów północnej Norwegii, byłam zachwycona.
To nie był planowany wyjazd, a decyzję o spędzeniu dwóch dni na Lofotach, podjęliśmy zupełnie spontanicznie. Kupno biletów na prom, pożyczony namiot i śpiwory. Przygotowywanie jedzenia oraz ciepłych ubrań. I nadzieja, że prognoza pogody jednak się myli, a pojutrze powita nas słońce!
Czy pisałam już kiedyś, że mam szczęście do ludzi? 3 dni przed wyjazdem na Lofoty, robiłam zdjęcia dla norweskiej rodziny. Okazało się, że mieszkała ona przez 3 lata… właśnie na Lofotach. Lekko niepewna napisałam z zapytaniem o kilka wskazówek. Przemiła rodzina udzieliła mi wielu porad, dzięki którym zaplanowaliśmy cały wyjazd, a raczej wyznaczyliśmy miejsca, do których chcieliśmy dojechać, bo poruszaliśmy się autem. I to właśnie taki środek transportu polecam. Mając własne lub wypożyczone auto, można spokojnie objechać całe Lofoty. Ogrzać się, uciec przed deszczem i zobaczyć wiele pięknych zakamarków w bardzo krótkim czasie.
POGODA DAŁA NAM W KOŚĆ, A ZACZĘŁO SIĘ JUŻ NA PROMIE.
Z Bodø mieliśmy wypływać z soboty na niedzielę o 3.00 w nocy. Bezsenna noc i okropny sztorm, który słychać było zza okna. Nie zaskoczyło nas, że prom został odwołany, a my wróciliśmy dopiero o 5 rano, by wypłynąć tym kolejnym. To była jedna z gorszych podróży promem, jakie miałam okazję przeżyć. Przeżyć to naprawdę dobre słowo, bo bujało nami niemiłosiernie. Do kompletu zmęczenie i czterogodzinna podróż dłużyła się w nieskończoność. Jednak wszyscy zacisnęliśmy zęby i postanowiliśmy cieszyć się tym wyjazdem mimo niesprzyjającej pogody. Na Lofotach byliśmy już przed 10. Padało, ale nie non stop, choć okropna mgła sprawiała, że widoczność nie pozwalała cieszyć się tym, co mają do zaoferowania bajeczne Lofoty. W niepamięć poszły również spacery po górach, bo nie chcieliśmy ryzykować.
NA ZDJĘCIACH PIĘKNA PLAŻA HAUKLAND, NA KTÓREJ ROZSTAWILIŚMY NAMIOT.
PRZYJACIELE, KTÓRYCH SPOTKALIŚMY W DRODZE NA PLAŻĘ.
A MOJE PIERWSZE WRAŻENIA Z LOFOTÓW?
Mnóstwo turystów z Włoch oraz Niemiec. Do tego krystalicznie czysta woda, momentami wręcz błękitna, jak na Karaibach. Rybackie, czerwone domki, co nie było niespodzianką, bo z Lofotami związana jest dłuuuuga historia rybołówstwa, która trwa do dziś. Wioski rybackie są obecnie największą atrakcją dla turystów, a domki, w których kiedyś mieszkali rybacy, są obecnie wynajmowane przyjezdnym. I mnóstwo drewnianych konstrukcji, które służą do…suszenia dorsza. Okropny widok, zawsze, kiedy widzę to typowo norweskie widowisko, staram się nie zwracać na nie uwagi. Dla mnie żadna atrakcja, choć norweska turystyka bardzo na tym korzysta. Co jeszcze? Przepiękne i robiące ogromne wrażenie mosty, które łączą największe wyspy Lofotów. Duża ilość piaszczystych plaż, a nawet surferzy, którzy łapali fale wzburzonego, lodowatego Morza Północnego. I zielono… zieleń, która aż przyjemnie łaskotała po oczach.
NAJWAŻNIEJSZE ZADANIE? ZNALEŹĆ MIEJSCE NA NOCLEG!
Najważniejszym zadaniem na niedzielę było znalezienie odpowiedniego miejsca na nocleg w namiocie. W Norwegii cudowne jest to, że natura jest dla wszystkich. Namiot możesz rozbić praktycznie wszędzie. Jednak przy deszczowej pogodzie i temperaturze 12 stopni, zadanie było jakby utrudnione. Na szczęście znaleźliśmy piękną miejscówkę, o której za chwilę. Zwiedzając Lofoty, warto mieć na uwadze, że odległości między wioskami są tutaj naprawdę niewielkie. Nieraz będzie to 6 km, a czasami 20 km. Jednak droga jest często wąska i bardzo kręta, a od kierowcy wymaga podwójnego skupienia oraz uwagi. Do administracyjnej stolicy Lofotów, czyli do Svolvær, od promu dzieli nas jedynie 125 km.
Będąc na Lofotach, nie warto się spieszyć. Plan naszego dnia wyznacza najczęściej pogoda oraz krajobrazy, które w danej chwili mijamy. Warto mieć plan i listę miejsc, do których chcielibyśmy dotrzeć, ale u nas na tej liście było naprawdę mało. W zamian za to postawiliśmy na grilla, gdy tylko pogoda na to pozwoliła, leniwą kawę w kawiarni, spacer po zimnej plaży i długi sen w namiocie, z którego byłam strasznie dumna, bo wytrzymał wietrzną noc na samym morzem.
JAKI BYŁ PLAN WYCIECZKI I GDZIE UDAŁO NAM SIĘ DOJECHAĆ?
Z promu w Moskenes wybraliśmy się do miejscowości Å, która jest ytterpunktet i Lofoten (krańcem Lofotów) i jednocześnie ma najkrótszą nazwę. Spacery, podziwianie drewnianych, czerwonych domków, w których kiedyś mieszkali rybacy i na pewno nie byli świadomi, że za kilkadziesiąt lat, to miejsce będzie odwiedzać spora rzesza turystów z całego świata. Jako osoba, która nie je zwierząt i nie robi tego jedynie ze względów zdrowotnych, przemilczę temat suszonych dorszów i muzeów poświęconych przerabianiu ryb, które również tam znajdziemy.
Odwiedziliśmy także miejscowość Reine, która również jest wioską rybacką, ale podobała mi się dużo bardziej. Przyjechaliśmy tam aż dwa razy. Pierwszego dnia złapał nas mocny deszcz i udało się jedynie zjeść śniadanie pod zadaszonym stolikiem w pobliżu stacji paliw. Drugiego dnia pogoda była nieco bardziej przychylna i udało się pospacerować, zrobić parę zdjęć i zobaczyć nieco więcej gór, które tak pięknie otaczają tę miejscowość! Zatrzymaliśmy się również w kawiarni Bringen Kaffebar. Bardzo przytulne miejsce, gdzie można napić się pysznego latte na mleku owsianym!
W drodze na północ Lofotów, w kierunku Svolvær, odwiedziliśmy również piękną plażę Ramberg, która, mimo wiatru i deszczu, zrobiła na nas duże wrażenie, a spacer po białym wręcz piasku, był naprawdę przyjemnością, nawet przy takich pogodowych zawirowaniach.
Dalej na północ odbiliśmy z głównej trasy E10, by dojechać na cudowną plażę Haukland, na którą postanowiliśmy wrócić wieczorem i spędzić tam noc pod namiotem. W planach była krótka wyprawa górska w pobliżu plaży, ale pogoda niestety nam na to nie pozwoliła. Zostawiam link dla zainteresowanych! Dużym plusem jest tutaj miejska toaleta oraz bieżąca woda, w której człowiek może opłukać kubek czy twarz.
Zatrzymaliśmy się również w bardzo uroczej miejscowości Henningsvær. Wąskie uliczki, drewniane domku i kawiarnia Klatrekafeen, w której spędziliśmy dobre, dwie godziny. Zjadłam tam przepyszną, wegańską zupę krem. Dostępny był również wegański burger. To tutaj zjecie domową bułeczkę cynamonową kanelbolle, napijecie się smacznej kawy i ogrzejecie przemoczone oraz zmęczone ciało po długiej wędrówce.
Finalnie dotarliśmy również do administracyjnej stolicy Lofotów, czyli do Svolvær. To tam zobaczycie drewniany, żółty hotel Scandic, który w wielu miastach na świecie kojarzy się jedynie z nowoczesnym budynkiem, a nie drewnianą chatką. Po Svolvær jedynie spacerowaliśmy, a ludzie, których brakowało na ulicach (zła pogoda), uśmiechali się do nas zza szyb restauracji, w których nie widać było wolnego stolika.
CO JESZCZE O LOFOTACH?
Jeśli miałabym wracać na Lofoty, pojechałabym tam przynajmniej na tydzień. Cały archipelag i cztery, największe wyspy, da się objechać w krótkim czasie, ale tym razem, bardzo chciałabym pochodzić po górach. To właśnie z tej perspektywy można zobaczyć wszystko, co najpiękniejszego mają do zaoferowania bajeczne Lofoty. Dla osób, które wybierają się tutaj latem, jedna uwaga. Wielu turystów na Lofoty przyciąga chęć zobaczenia zorzy polarnej, co NIE JEST możliwe latem! W czerwcu/lipcu jest tutaj dzień polarny, czyli słońce wcale nie chowa się za horyzont, a zorza polarna to zjawisko, które można zobaczyć jedynie na ciemnym, nocnym niebie.
Lofoty to nie jest koniec świata. Są tutaj restauracje, pizzeria, kawiarnie, kilka sklepów spożywczych, w których, mimo że drogo, znajdziemy sporo produktów. My byliśmy całkiem dobrze przygotowani, jeśli chodzi o jedzenie. Mieliśmy domowy chleb, zdrowe batoniki, płatki owsiane, orzechy, suszone owoce, różne dodatki do chleba, a ja zrobiłam nawet pastę z fasoli, którą zajadaliśmy się wszyscy. Zabraliśmy ze sobą także jednorazowego grilla i upiekliśmy na nim wcześniej przygotowane warzywa oraz banany z gorzką czekoladą, to była dopiero miłość! Pożyczyliśmy palnik oraz czajniczek, w którym gotowaliśmy wodę na herbatę oraz kawę. Ona to dopiero smakowała, szczególnie po nocy spędzonej w namiocie…
Mosty na Lofotach robią ogromne wrażenie oraz łączą cztery, największe wyspy tego archipelagu.
GRILL W POBLIŻU MIEJSCOWOŚCI Å I MIEJSCE, W KTÓRYM CZAS PŁYNĄŁ WOLNIEJ.
POPULARNY HOTEL SCANDIC W SAMYM SERCU STOLICY LOFOTÓW, W SVOLVÆR.
BRINGEN KAFFEBAR, CZYLI PRZYTULNA KAWIARNIA W MIEJSCOWOŚCI REINE.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Północ Norwegii i wady życia w Bodø.
I ZDJĘCIA Z TELEFONU, KTÓRY WYCIĄGAŁAM ZNACZNIE CZĘŚCIEJ, NIŻ CIĘŻKI APARAT.
TO NIESAMOWITE, JAK WIELE MOŻE ZMIENIĆ POGODA!
Trochę żałowaliśmy, że trafiliśmy na deszczowy czas, ale z drugiej strony… halo, jesteśmy w Norwegii. To właśnie deszcz nie jest tutaj zaskoczeniem! Rozmawialiśmy w aucie, że to właśnie mglista, deszczowa aura nadaje temu miejscu zupełnie inny wymiar. Słoneczne Lofoty muszą być jeszcze piękniejsze, ale ta szarość podkreśliła siłę natury, która na Lofotach potrafi być również groźna. Jadąc główną drogą, mija się czasami szlabany, którymi zamyka się niektóre odcinki drogi podczas silnych sztormów, a zimą, część z dróg nie jest wręcz przejezdna. Kiedy zastanawiałam się, czy mogłabym mieszkać na Lofotach, odpowiedź była jednoznaczna: nie. To jest bardzo malownicze i zachwycające miejsce, które zdecydowanie warto odwiedzić, ale nie wyobrażam sobie codziennego życia na tych wyspach. Osobiście znam kilka osób, które przeniosły się z Bodø na Lofoty i na odwrót. Każdy ma swoją własną opinię, które często są całkowicie odmienne.
KTO CHCIAŁBY ODWIEDZIĆ BAJECZNE LOFOTY?
Wiem, że ja jeszcze tam wrócę. Mam tylko nadzieję, że Lofoty zostaną zachowane w postaci, w której miałam okazję je poznać… a turystyka, która ma się coraz lepiej, nie wpłynie negatywnie na naturę, która jest największą zaletą tego miejsca. Niestety przez te dwa dni zdarzało mi się zobaczyć śmieci i to nie w śmietniku. Lofoty to nie tylko instagramowe widoki i przyroda, która zachwyca na każdym kroku. Te bajeczne Lofoty to również miejsce, do którego nie każdy ma szacunek i za kilkadziesiąt lat, możemy zobaczyć ten archipelag w zupełnie innym wydaniu…
Jeśli masz jakieś pytania, zawsze służę pomocą i postaram się pomóc w miarę moich możliwości.