Postanowiłam podzielić się historią mojego wyjazdu no Norwegii. Na blogu pojawia się sporo nowych czytelników, a oprócz tego, raz na jakiś czas dostaje wiadomość, w której, po raz kolejny, jestem pytana o to, jak to się stało, że tutaj mieszkam i czy warto wyjechać do Norwegii. Jeśli jesteś ciekawy mojej historii, zapraszam Cię do dalszej lektury!
CZEMU OPUSZCZAMY OJCZYSTY KRAJ?
Ludzie wyjeżdżają za granicę z różnych powodów. Najczęściej są to względy finansowe, czasami miłość, praca albo chęć zamieszkania w innym kraju i doświadczenia czegoś zupełnie odmiennego. Czasami decyzja o wyjeździe jest porządnie zaplanowana, a w niektórych przypadkach, okazuje się kompletnym zaskoczeniem. Zdarzeniem, które w naszym życiu po prostu pojawić się nie miało.
JAK TO WSZYSTKO ZACZĘŁO SIĘ U MNIE?
Mój wyjazd do Norwegii nie był zaplanowany. Pamiętam moment na studiach, kiedy myślałam o wymianie studenckiej i o tym, jak fajnie byłoby studiować w Skandynawii. Ta myśl i plany były ze mną przez wakacje po pierwszym roku studiów, jednak później, nie zrobiłam z tym zupełnie nic. Wszystko zmieniło się w momencie, kiedy poznałam Mateusza, mojego obecnego partnera i już narzeczonego.
Na drugim roku studiów pracowałam dorywczo w restauracji sushi w Trójmieście i właśnie tam zaczęła się nasza znajomość. M. pracował jako sushi szef. Nie będę opowiadała Ci teraz historii naszej relacji, ale śmiało mogę stwierdzić, że gdyby nie on, raczej na wyjazd do Skandynawii bym się nie zdecydowała.
Od czego się zaczęło? A od tego, że Mateo miał gości z Norwegii, których obsługiwał i którym przygotowywał sushi. Była to para w średnim wieku, która zaproponowała M. przyjazd do pracy. Okazało się, że ich znajomy jest współwłaścicielem restauracji, w której poszukiwany jest właśnie sushi master. Norweskie małżeństwo było bardzo miłe, zostawiło kontakt i propozycję, która jednocześnie przerażała, a z drugiej strony, otwierała przed nim coś nowego, nieznanego.
Minęło pół roku, zanim M. zdecydował, że pojedzie na próbę do pracy. Byłam wtedy na piątym, przedostatnim semestrze trzeciego roku studiów. M. poleciał do Bodø razem ze swoją kuzynką z Niemiec, która świetnie znała angielski, tak dla pewności. Po dwóch tygodniach wrócił… z podpisanym kontraktem. Klamka zapadła i w listopadzie czekała nas rozłąka. Jednak oboje podjęliśmy świadomą, dojrzałą decyzję. Ja musiałam skończyć studia, a M. chciał wykorzystać szansę i spróbować życia w tym kraju, zresztą sama go do tego namawiałam! Związek na odległość nieco nas przerażał, ale wiedzieliśmy, że damy radę, a widywać mieliśmy się całkiem często. Ja miałam sporo obowiązków, M. przyleciał na święta Bożego Narodzenia, a ja poleciałam do Bodø na ferie zimowe. W lutym 2015 roku pierwszy raz odwiedziłam Norwegię. Spędziłam kilka dni w zaśnieżonym i nieco ciemnym Bodø. Jednak dziś jestem wdzięczna, że nie zdecydowałam się na odwiedziny w grudniu. M. opowiadał mi, że ciężko przyzwyczaić mu się do wiecznych ciemności. Jeśli mam być szczera, myślałam, że nieco wyolbrzymia. Słyszałam o nocach polarnych i wiedziałam, że na północy Norwegii dzień jest krótszy, ale nie spodziewałam się, że słońce kompletnie nie wychyla się za linię horyzontu.
Teraz wiem, jak musiał czuć się M. Sam, w obcym miejscu, gdzie aura na zewnątrz nie sprzyjała zwiedzaniu, a nawet wychodzeniu na głupi spacer. Ludzie mówią w innym języku, nie znasz miasta, niczego nie znasz. Wszystko zaczynasz od nowa.
Ferie zimowe były już o niebo lepsze. Miałam okazję nacieszyć się piękną, słoneczną zimą i zakochać się w Norwegii. Mimo że nie zobaczyłam wtedy wiele, poczułam ten klimat i pojawił się wstępny plan przyjazdu na wakacje, zaraz po obronie licencjatu. Pojawiała się myśl o tym, że mogłabym tutaj zacząć studia, odwiedziłam nawet lokalny uniwersytet, by sprawdzić ofertę kierunków po angielsku.
W maju 2015 roku, nie mając jeszcze terminu obrony, kupiłam tzw. one way ticket na 1 lipca. Na początku czerwca okazało się, że obronę mam… dzień przed wylotem. Wszystko działo się za szybko, a ja, przytłoczona ilością obowiązków, nie miałam nawet czasu na myślenie o zbliżającej się wielkimi krokami przeprowadzce. W głowie wciąż siedziała myśl, że pod koniec września wracam do Polski i idę na studia, choć w głębi serca czułam, że przecież tak się nie stanie. Jednak próbowałam odsuwać od siebie tę myśl, złożyłam aplikacje na studia magisterskie w Trójmieście, myślałam, co dalej chcę zrobić z moim życiem.
Obrona poszła genialnie, ale ja już siedziałam na walizkach i nie było czasu na świętowanie. Przyszedł moment dziwnych pożegnań, smutku, ale jednocześnie radości i cholernej ekscytacji. Niby wiedziałam co mnie czeka, ale z drugiej strony, nie byłam przyzwyczajona do tego, że moje życie zmienia się tak nagle. Jestem osobą, która lubi mieć wszystko poukładane i zaplanowane, a nieoczekiwany wyjazd do Norwegii nie wpisywał się w te ramy.
JAK WYGLĄDAŁY MOJE POCZĄTKI W NORWEGII?
I poleciałam. Ostatnio widziałam to miasto białe, mroźne, gdzie dzień kończył się o 14. Teraz przywitało mnie niezachodzące słońce i chłodne, norweskie lato. Cholernie ciężko było mi się przestawić na słońce… o 1 w nocy. Kotary na oknie były niezastąpione, problemy ze snem niestety pojawiły się także. Nie mogłam przywyknąć do nieustannej jasności i niezachodzącego słońca. Początkowo czułam się jak na wakacjach. Przez pierwsze dwa tygodnie nie pracowałam i miałam czas tylko i wyłącznie dla siebie. Duuużo czasu! Czułam się dziwnie. M. pracował sporo, więc przez większość dnia, byłam skazana tylko i wyłącznie na siebie. Spokojne miasto i cisza nie pomagały mi w odgonieniu niechcianych myśli, z którymi i tak w końcu musiałam się zmierzyć. Na początku załatwiałam również papierkowe sprawy, wyrabiałam numer personalny itp. Wiedziałam, że niebawem powinnam dostać pracę i chciałam mieć już wszystko gotowe.
Szokiem były również ceny. Pierwsze wizyty w sklepach kończyły się prawie wrzodami na żołądku. Teraz patrzę na to zupełnie inaczej. Zajęło mi dobre pół roku, by przyzwyczaić się do tutejszych cen, promocji itp. i zacząć po prostu… żyć, tak jak miałam w zwyczaju robić to w Polsce.
CZY MIAŁAM KRYZYS?
Tak, zdecydowanie. Myślę, że nadszedł po pierwszych dwóch tygodniach. M. był cały dzień w pracy, a ja starałam się zająć swoimi sprawami, by nie dopuszczać do nadmiernego analizowania i rozmyślania nad tym, gdzie jestem i co ja właściwie robię. Jednak przed snem coś we mnie pękło. Pierwszy raz w życiu dostałam strasznego ataku paniki, byłam nie do uspokojenia. Chyba wreszcie dotarło do mnie, gdzie jestem i na co się zdecydowałam. Płakałam, zanosiłam się, trzęsłam, miałam problemy z oddychaniem. Było źle, bardzo źle. Jako osoba przyzwyczajona do wiecznego biegu, dużego miasta, sporej ilości obowiązków, musiałam przestawić się na kompletnie inne funkcjonowanie. W Polsce zostawiłam swoich znajomych, przyjaciół, rodzinę, przyzwyczajenia, różne niedomknięte sprawy, ulubione restauracje, siłownię, ukochany rower, Trójmiasto, Warszawę… wszystko. Nie, przepraszam. Miałam ze sobą kogoś, kto sprawił, że nie wróciłam. Gdyby nie Mateusz, pewnie już dawno układałabym sobie życie w Polsce.
Po 2-3 tygodniach miałam dzień próbny w pracy i bardzo szybko dostałam kontrakt. Od przyjazdu pracuję w tym samym miejscu, wciąż jako kelnerka. Wiem, że było mi łatwiej, bo dostałam możliwość wykazania się dzięki M., ale wiem również, że gdyby nie dobra znajomość języka angielskiego, kuchni japońskiej i wcześniejsze doświadczenie, pracy tej na pewno bym nie dostała. Dlatego, jeśli pytacie mnie, jak w Norwegii jest z pracą, odpowiedź nie jest jednoznaczna.
Do Polski nie wróciłam. Już w połowie wakacji podjęłam decyzję, że zostaję i będę aplikowała na uniwersytet. Cieszę się, że zrobiłam sobie gap year, który pozwolił mi się oswoić z angielskim, osłuchać z norweskim, lepiej poznać ten kraj, a przede wszystkim, odpocząć psychicznie i lepiej poznać… samą siebie. Do tego udało mi się więcej pracować, zarobić na nowy aparat, wakacje i łatwiejszy, spokojniejszy start. Studia zaczęłam dopiero rok później.
CO ROBIĘ OBECNIE?
Jestem po rocznym kierunku, który daje mi możliwość zaczęcia studiów po norwesku. Pierwszy semestr zaliczyłam na oceny, które pozwoliły mi aplikować na studia po norwesku, więc spróbowałam. Do końca lutego miałam czas (taki deadline obowiązuje studentów międzynarodowych), by elektronicznie złożyć papiery. Wyniki były w lipcu, ja dostałam się na norweski AWF, ale zrezygnowałam po kilku tygodniach. Podjęłam tę decyzję, by dać sobie więcej czasu na adaptację w norweskiej kulturze i języku… nie chcę niczego przyśpieszać. Obecnie pracuję w przytulnej kawiarni, ale nie na cały etat. W pracy posługuję się tylko norweskim, więc jest to dla mnie fajna praktyka. Kto wie, co przyniosą dwa następne lata? Mam nadzieję, że będę mogła uzupełnić tę historię o urealniające się marzenia!
CZY PLANUJĘ ZOSTAĆ W NORWEGII NA ZAWSZE?
Nie wiem. Życie to jedna, niekończąca się zagadka, ale chcę wykorzystać swoją szansę. Mimo że moje życie nie wygląda idealnie, chcę spróbować swoich sił, mieszkając dalej w Norwegii. Chciałbym znaleźć inną pracę, zacząć studia, nauczyć się porządnie języka. Wiem, że zajmie mi to sporo czasu, ale kurczę, czy ktoś mnie goni? Mam dopiero 24 lata, jestem całkiem zdrowa i choć dalej nie wiem, czego chcę od życia, wiem jedno… Chcę robić coś, co w jakiś sposób pomoże, zainspiruje drugiego człowieka. A czy zrobię to w Norwegii, na Filipinach, Australii czy w Gdańsku, to już mało istotne.
CZY WYJAZD DO NORWEGII ZMIENIŁ COŚ W MOIM ŻYCIU? CZY WARTO WYJECHAĆ DO NORWEGII?
Zmienił, bardzo dużo. Pomijając sprawy oczywiste takie jak nowy kraj, język, ludzie, zmieniłam się ja. Uspokoiłam się, zwolniłam, nauczyłam się żyć inaczej. Nie pędzić, wyluzować, dawać sobie czas i niczego nie przyśpieszać. Pokochałam naturę, przestałam narzekać na pogodę i nie boję się iść na spacer, kiedy pada. Jestem inną Klaudią, zdecydowanie. Nauczyłam się mniej bać i rozmyślać, a więcej robić. Pokonałam sporo przeszkód, nie raz wychodziłam ze swojej strefy komfortu i robię to nadal. Czuję się tutaj jak w domu, chcę tu wracać, choć ten spokój jednocześnie kocham i nienawidzę. Taka już jestem.
Zatem, czy warto wyjechać do Norwegii? Odpowiedź nie jest niestety tak oczywista, jak mogłoby się wydawać. Wszystko zależy od człowieka, jego celów i oczekiwań. Ja nie wyjechałam ze względów finansowych, a gdyby nie partner, z którym tutaj jestem, już dawno wróciłabym do Polski.
CHCIAŁBYŚ WYJECHAĆ Z POLSKI? A MOŻE MASZ JUŻ JAKIEŚ DOŚWIADCZENIE W MIESZKANIU ZA GRANICĄ? KONIECZNIE NAPISZ O TYM W KOMENTARZU.
Chętnie dowiem się czegoś więcej! Wiem, że czytają mnie osoby, które już mieszkają za granicą. Fajnie posłuchać cudzych, inspirujących historii. Jeśli wyjechałeś/wyjechałaś z Polski, napisz dlaczego. Jeśli chcesz to zrobić, koniecznie powiedz, gdzie i czemu akurat tam. Czekam na każdy komentarz!
BĘDĘ SUPER WDZIĘCZNA, JEŚLI PODZIELISZ SIĘ TYM WPISEM ZE SWOIM OTOCZENIEM.
Wciąż docieram do nowych czytelników, a Twoja pomoc jest przy tym niezastąpiona. Znajdziesz mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. Szczególnie polecam Ci zajrzeć na moje Instastories, gdzie dzielę się urywkami z mojej codzienności. Wpadaj i bądźmy w kontakcie, ściskam!