Subiektywny przewodnik o magicznych wyspach, które z czystym sumieniem odwiedzić polecam! Odpuść zorganizowaną wycieczkę do hotelu, z opaską all inclusive na nadgarstku. Spróbuj zrobić to na własną rękę, planując wszystko samemu. To właśnie poznawanie nowych miejsc z perspektywy lokalnych mieszkańców, sprawia największą frajdę!
W ubiegłą wiosnę, a dokładnie w maju 2015 roku, udało mi się spędzić niezapomniany czas na w/w wyspach. W sieci można znaleźć wiele informacji, stron internetowych czy relacji z podróży, które w zupełności wystarczą, aby porządnie zaplanować nasz wyjazd. Ja osobiście chciałabym pokazać moją wyprawę trochę od kuchni, dzieląc się wspomnieniami, które w większości przypadków zgromadziłam po niespodziewanych zdarzeniach i spontanicznych decyzjach. Więc proszę, zapnijcie pasy, a ja zapraszam Was na mój fotograficzny przewodnik po Malcie i Gozo!
Całą moją relację postanowiłam podzielić na dwa oddzielne wpisy. W pierwszej kolejności, opowiem o trzech dniach spędzonych na wyspie Gozo, która zaskoczyła swoją odmiennością i niesamowicie spokojną atmosferą. Czwartego dnia, przeniosę Was na cywilizowaną Maltę, ale najpierw… jazda po pijaku!
W ramach wstępu dodam, że maj to idealny okres na podróż w te miejsca. Urlopowiczów nie ma jeszcze tak wielu, a to naprawdę ogromny plus. Rozmawiając z mieszkańcami Malty i Gozo, na każdym kroku potwierdzali, że lato to istny koszmar jeżeli chodzi o ilość turystów. Co do pogody, trafiliśmy na falę upałów, ale wieczorami kurtka była niezbędna. Lecieliśmy liniami lotniczymi Wiz Air z Warszawy, a noclegi znaleźliśmy za pomocą portalu Airbnb , który bardzo gorąco Wam polecam, ale o tym kiedy indziej. Jeżeli ktoś szuka bardziej praktycznych informacji, w każdej chwili służę pomocą, a teraz przenieśmy się już na…
GOZO
Gdzie są wszyscy?! Gozo wygląda jak opustoszała wyspa, po ogłoszeniu epidemii choroby wściekłych krów. Po wyjściu z promu, razem z moim chłopakiem poczuliśmy się jak gwiazdy pop, taksówkarze bili się o nas, podbijając wzajemnie swoje oferty. ( Szkoda tylko, że finalnie sprawdziliśmy oficjalny cennik, który okazał się korzystniejszy niż wszystkie okazje życia…) Taksówkarz miał problem ze znalezieniem podanego adresu i po wielkich bólach, wysadził nas przecznicę dalej od mieszkania, więc byliśmy skazani na samodzielne doczołganie się z walizkami do celu. Wynajęte mieszkanie okazało się przecudowne! Aż nie chciało się wierzyć, że w tak wiekowych kamienicach, kryją się piękne, nowoczesne perełki!
Szkoda, że nie przewidzieliśmy, iż mieszkańcy Gozo bardzo intensywnie celebrują sjestę. My głodni jak wilki, a nawet miejscowe sklepiki mają przerwę! W barze niepodal, spotkaliśmy polkę, która razem ze znajomym maltańczykiem, wygrzewała się na słońcu. Polecili nam restaurację, która może być otwarta. Było jak mówili, a serwowane tam jedzenie – przepyszne. ( Na wakacje pojechałam nie będąc jeszcze na diecie roślinnej. ) Jakie było moje zdziwienie, gdy bez problemu mogłam zamówić bezglutenowy makaron! Z tarasu mieliśmy widok na sąsiednią wyspę – Maltę. Niezapomniane doznanie. Po obiedzie, dużo rozmawialiśmy z miejscowymi. Jeden mężczyzna mając kluczyki samochodowe na stole, wypił kilka shotów czystej wódki w największym słońcu. Tłumacząc tą sytuację, wyjaśnił: Drogi tutaj są tak kręte, że ludzie jeżdżą prosto dopiero po pijaku. Także ten tego ten… Uważajcie na siebie będąc na Gozo, na Malcie zresztą też.
P.S. Nie bądźcie zaskoczeni, kiedy wygłodniali wejdziecie do restauracji, a Pan kucharz będzie grał w bilarda. Nie jest ważne to, że właśnie tracą klientów. Sjesta to sjesta, rzecz święta.
Odkrywanie wyspy, a wszystko dzięki zorganizowanej, jednodniowej wycieczce jeepami. Polecam, nawet bardzo! Nasz kierowca Tony był świetnym gościem, który sam pochodził z Gozo i to co opowiadał, było niesamowicie ciekawe! Wspólny lunch, świeże truskawki, niekończące się żarty, wiatr we włosach i cudowna atmosfera! Następnie rejs na wyspę Comino ( Wysepka leżąca pomiędzy Maltą i Gozo. ) Nasz kapitan zabrał nas na mniej popularną, maleńką plażę, na której spotkałam prawdziwych hipisów!
Jako jedyni z całej grupy mieszkaliśmy na Gozo, więc w drodze powrotnej z Malty, cały pokład był do naszej dyspozycji!
Mimo formalnego końca wycieczki, kapitan bez żadnego ALE podrzucił nas swoim prywatnym autem do centrum, pokazał okolicę i polecił najlepsze miejsca, gdzie można dobrze zjeść.
Kolejnego dnia wybraliśmy się autobusem na jedną z lokalnych plaż, która całkowicie nas zauroczyła. Po drodze zrywaliśmy cytryny i kwiaty, a lekka bryza przyjemnie koiła podrażnioną od słońca skórę. Trafiliśmy na spore fale i mimo zimnej wody, kąpiel w morzu musiała być zaliczona, a beztroska i dziecięcy fun wypełnił nas w po brzegi.
W stolicy Gozo (Victoria) jedliśmy pyszne lody i część dnia spędziliśmy leżakując na trawie jednego z miejskich parków. Wieczorem spacer i kolacja w azjatyckiej restauracji, gdzie jedzenie było nie z tej ziemi!
Codziennie przyrządzaliśmy wspólne śniadania, a radość, że transportowane mleko z Polski nie rozlało się w walizce sprawiała, że z każdym kęsem smakowały one lepiej. Dodając do tego owoce zakupione w sklepie na kółkach, hotelowe all inclusive mogło czyścić naszym posiłkom buty. Trzydniowy odwyk od cywilizacji uznaliśmy za zaliczony!
Mam nadzieję, że i Wam mój fotograficzny przewodnik po Gozo przypadł do gustu, a na ciąg dalszy zapraszam do kolejnego wpisu, w którym przenosimy się na uroczą Maltę!