Chodź, zabieram Cię do Hamburga, gdzie razem z Mateuszem, spędziliśmy kilka dni. Pobyt przypadł na okres wielkanocny, a zatrzymaliśmy się u kuzynki Mateusza, która jednocześnie jest moją przyjaciółką. Dziś o podróżowaniu, które również bywa słodko-gorzkie.
ŚRODA
Dzień zaczynam od wizyty u dentysty, od którego dostaje antybiotyk. To co, z winka nici? Później do pracy. Cały dzień, z przyklejonym uśmiechem na twarzy, życzę Norwegom God Påske, czyli dobrej Wielkanocy. Kawiarnia, w której pracuję, przeżyła niemałe oblężenie, z pracy wracam zmęczona, choć podekscytowana. Szybkie pakowanie przygotowanych wcześniej rzeczy, obiad, sprzątanie w mieszkaniu i przed 19 jedziemy na lotnisko. Dzisiejszą noc spędzimy w Oslo. Lot bez żadnych opóźnień, choć nie obeszło się bez przygód. Jeden z moich zębów, który jest w trakcie leczenia, bardzo mocno zareagował na zmianę ciśnienia. Ból, który mnie zalał, doprowadzał do mdłości. Wdech, wydech, zapomnij o bólu. Ściągam sweter, dostaję dziwnych dreszczy, pojawiają się łzy. Idealny początek krótkiego urlopu, prawda? Na szczęście ból ustępuje jeszcze w powietrzu, a my bezpiecznie docieramy do hotelu. Jak dobrze mieć ze sobą jedzenie! Kasza jaglana, tofu, sałatka z lodówkowych resztek i trochę orzechów przyjemnie napełniają zestresowany brzuszek. Okazuje się, że nie zabrałam kremu do twarzy, a moja skóra bardzo łatwo reaguje na wszelkie zmiany. Już przed snem czuję, że kondycja cery, da mi jeszcze w kość.
CZWARTEK
Bezlitosny budzik dzwoni już o 4, czy my w ogóle spaliśmy? Jestem osobą, która potrzebuję minimum 7-8 godzin snu do normalnego funkcjonowania, ale dziś muszę nacieszyć się tymi czterema. Jak tu nie zamienić się w zombie? Szybie odświeżenie, pakowanie i sruuuuuu na lotnisko! O 6 startujemy, a czeka nas przesiadka w Kopenhadze. Właśnie w ten sposób udało nam się znaleźć najtańsze bilety, choć trzeba było nieco pokombinować. Oba loty są krótkie, mój ząb ma się całkiem dobrze, a ja jestem wyjątkowo głodna. Jeszcze na lotnisku w Oslo wyciągam moją owsiankową mieszankę, którą ze sobą zabrałam. W kiosku kupuję herbatę i biorę dodatkowy kubek wrzątku. Zalewam owsiankę i wymarzone, ciepłe śniadanie gotowe.
W Kopenhadze nie mamy na nic czasu, trzeba pędzić na drugi samolot. A szkoda, uwielbiam to lotnisko! Piję tylko szybką kawę i o 9.30, z półgodzinnym opóźnieniem, lądujemy w Hamburgu. Na lotnisku czeka już na nas Asia, z którą jedziemy prosto do wynajmowanego przez nią mieszkania. Ostatnio byłam tu 3 lata temu, jeszcze przed przeprowadzką do Norwegii. Pogoda nie zachęca do spacerów, rano spadło dużo śniegu, a kiedy idziemy z walizkami, zamienił się w tzw. pluchę, a moje adidasy są doszczętnie przemoczone.
Mamy chwilę relaksu po podróży. Asia przygotowuje genialne śniadanie! Każdy znajdzie coś dla siebie. Mnóstwo wegańskich past, a nawet serek ze szczypiorkiem, który smakuje jak klasyczny Almette. Tak mi posmakował, że kupiłam dwa opakowania, by zabrać je ze sobą do Norwegii. Najchętniej zostałabym przy stole do wieczora, ale Klaudia, ile można jeść?
Czas ruszyć w miasto! Poruszamy się na pieszo i metrem. Od razu zdaję sobie sprawę, że Hamburg najpiękniejszy jest tam, gdzie turystów brak. Wybranie się na główną, handlową ulicę, nie było dobrym pomysłem. I tutaj dopadło wszystkich przedświąteczne szaleństwo zakupowe! Tłumy, jakich dawno nie widziałam, więc po godzinie rezygnujemy i uciekamy nieco na ubocze. Po spacerze, jak to zazwyczaj bywa, odzywają się brzuchy. Co by tu zjeść? Z pomocą przychodzi aplikacja Happy Cow, a dzięki niej jemy jedne z lepszych, wegańskich burgerów. Zadowoleni byli wszyscy, nawet mięsożercy! Do domu wracamy przed 18.00. Ciepła herbata oraz domowe wegańskie i bezglutenowe muffiny, które specjalnie z myślą o mnie, przygotowała Asia. A jeśli herbata to tylko niemiecki fenchel, czyli koper włoski, który jest tutaj bardzo popularny! Jeszcze przed snem idziemy z Mateuszem do pobliskich sklepów, by kupić nieco jedzenia i zajrzeć do drogerii DM, którą kocham miłością wielką! Wieczorem dokucza mi charakterystyczny ból brzucha, który mam praktycznie zawsze, kiedy podróżuję. Łatwo reaguję na nowe jedzenie, wodę czy nawet stres. Po powrocie padamy jak muchy.
PIĄTEK
Halo, czy ktoś mnie w nocy pobił? Budzę się wyjątkowo obolała, opuchnięta i zmęczona. Mam tak zawsze po dniu w podróży, nie jestem osobą, która łatwo adaptuje się do nowego klimatu, środowiska czy wody. Wizja leniwego i pysznego śniadania szybko stawia mnie jednak na nogi. Asia przygotowuje dla nas przepyszną kaszę jaglaną i z mnóstwem dodatków. Zaraz… czy ten wielki gar jest dla wojska? Czy my mamy to wszystko zjeść?
Po śniadaniu jedziemy na dworzec, skąd odbieramy drugą kuzynkę Mateusza z jej córką. Pojawiają się łzy wzruszenia. Wow, ale piękny dworzec! Zachwycam się bardzo, mimo że zatłoczenie tego miejsca sięga zenitu. Asia z dziewczynami wracają do mieszkania, a my, razem z przyjaciółką Asi, jedziemy do centrum. Nie pchamy się jednak na główną ulicę. Pogoda jest wyjątkowo cudowna! Słychać śpiew ptaków, wiosna wygląda zza rogu. Dziś wszystkie sklepy są pozamykane, a co za tym idzie, na ulicach jakby spokojniej. W Niemczech to właśnie Wielki Piątek jest również dniem świątecznym. Kasia zabiera nas do lokalnej kawiarni, łapiemy kawę na wynos i siadamy na ławce, ale na zewnątrz. Mam ochotę zrzucić z siebie kurtkę! To chyba najlepszy moment całego wyjazdu! Ciepłe słońce grzeje nasze twarze, czas jakby zwalnia, a my, popijając przepyszną kawę, rozmawiamy o życiu w Niemczech, Norwegii i Polsce. Jestem bardzo wdzięczna, że mam szansę poznawać różne kultury. Kasia opowiada nam nieco więcej o niemieckiej kulturze, studenckim życiu i różnych, ciekawych smaczkach, o których nie da się przeczytać w przewodniku.
Dołącza do nas reszta brygady. W szóstkę korzystamy z pięknej pogody i zwiedzamy Hamburg. Niestety nie tylko my wpadliśmy na ten genialny pomysł, a w popularnej turystycznie dzielnicy, trafiamy na kolejne tłumy… Sytuację może uratować tylko zimny, gazowany napój Fritz Spritz. Część z Was na pewno kojarzy te napoje, są dostępne nawet w Polsce, a pochodzą właśnie z Hamburga. W Hamburgu nie pije się klasycznej coli, tutaj sięga się właśnie po Fritz-Kola!
Przemieszczamy się do zupełnie innej dzielnicy Hamburga. Jej, jak tu pięknie! Tak artystycznie, pełno street artu, ciekawych ludzi! Czuć ten relaks w powietrzu! Wybieramy przytulną knajpkę Happen Pappen, gdzie (nie)stety, do godziny 18.00, dostaniemy jedynie desery. Ciasta wyglądają nieziemsko, więc postanawiamy zacząć obiad czegoś słodkiego! W końcu wakacje, prawda? Jem obłędne ciasto marchewkowe i zagryzam torcikiem czekoladowym, który podjadam Mateuszowi. To było coś! Relaksujemy się przy kawie, później spacer i obowiązkowe zdjęcie z automatu! Po jakimś czasie wszyscy głodni, bo godzina już prawie 18.00. Lądujemy w małej, ale bardzo urokliwej, wietnamskiej knajpie. Mimo że lokal jest pełen, przemiły kelner proponuje nam przyciasny stolik, który jest zarezerwowany, ale zdążymy jeszcze zjeść. Jedzenie jest przepyszne, atmosfera genialna! Kolacja i spacer przedłużają się tak, że w domu lądujemy dopiero po 20.00. Ja dobieram się do domowej biblioteczki Asi, gdzie odkrywam wszystkie numery magazynu FLOW! Wow, przecież to raj! Szkoda tylko, że artykuły są po niemiecku, ale chociaż nacieszyłam oko pięknymi ilustracjami. Przeglądam też parę książek o sztuce, fotografii, tyle inspiracji! Chyba Was nie zaskoczę, dziś również padamy jak muchy. Reszta ekipy uraczyła się dodatkowo winkiem i niemieckim piwem, więc sen jak najbardziej wskazany.
SOBOTA
Halo, my nie zamawialiśmy deszczu! Niestety pogoda przestaje z nami współpracować i po wczorajszym słońcu nie zostało ani promyczka. Humor poprawia nam kolejne, genialne śniadanie, którym zajadamy się bez końca. Asia ma dla nas tyle dobroci! Energii na spacery brakować raczej nie będzie. Pierwsze cel na dziś? Zakupy w niemieckim Kauflandzie. Czy ja coś przeoczyłam? Czy w telewizji ogłoszono trzecią wojnę światową? Kaufland wypełniony po brzegi ludźmi, a ja myślałam, że tylko w Polsce wpadamy w świąteczne szaleństwo zakupowe. Chyba zaczynam doceniać spokój i przestrzeń, jaką mam w Norwegii. Półki aż uginają się od wegańskich produktów. Jej, jaki tu wybór! Kupujemy parę rzeczy, ale bez większych szaleństw, tak z ciekawości, a ja wybieram również moich ulubieńców, np. batoniki CLIF. Kolejka do kasy nie ma końca, ale humory nadal nam dopisują. Do mieszkania wracamy w deszczu, zostawiamy zakupy i lecimy dalej! Asia zabiera nas do kawiarni prowadzonej przez Portugalczyka, który mówi łamanym niemieckim. Ależ tu panuje domowa atmosfera! Po chwili relaksu wsiadamy do metra i podejmujemy kolejną próbę dostania się na główną, handlową ulicę w Hamburgu. I wiecie co? Czuję się jak na koncercie! Takich tłumów nie widziałam dawno. Zaglądam jedynie do LUSH, gdzie kupuję naturalne perfumy i do sklepu odzieżowego MONKI, w którym znalazłam przesłodkie skarpetki w avocado. Czy ja już Wam kiedyś mówiłam, jak bardzo nie znoszę zakupów?! W mieście łapię pyszne falafele z hummusem, a zajadam się nimi w McDonaldzie, tylko tak udało się znaleźć jakiekolwiek miejsce do siedzenia. Istne szaleństwo, chodźmy stąd! Idziemy na kawę do Starbucksa, który mieści się w starym, zabytkowym budynku. Piję rooibos latte, szkoda tylko, że herbata jest z proszku… Muszę się Wam przyznać, że na zatłoczonej ulicy, dostałam ataku paniki. Kiedy szłam tylko z Mateuszem, musiałam dać upust emocjom i rozkleiłam się na środku ulicy. Nie jestem przyzwyczajona do takiej liczby ludzi, byłam przerażona i chciałam wrócić do spokojnego, cichego miejsca.
Do domu wracamy przed 20, a Asia szykuje dla nas obiadokolację. Chyba nikogo nie zdziwi, że była przepyszna! Ja dostałam wegańskiego sznycla. Do tego mizeria, ziemniaczki, świeża fasolka szparagowa, pieczona dynia… niebo w gębie! Po długich rozmowach marzę tylko o łóżku… To był kolejny, intensywny dzień, a aplikacja na telefonie pokazuje, że dziś znów przeszliśmy 15 km.
NIEDZIELA
Dziś już wracamy do Bodø. Najpierw czeka nas jeszcze wspólne, świąteczne śniadanie. Tyle wegańskich dobroci, tyle rzeczy, których nigdy nie próbowałam np. jogurt i mleko z łupinu! Ostatnie chwile z rodziną, rozmowy, zmywanie, pakowanie i o 13 wychodzimy z mieszkania. I zajączek do mnie przyszedł! Drobny prezent od gospodyni sprawia, że w oczach kręcą się łzy…
Droga na lotnisko zajmuje tylko 30 minut, idziemy jeszcze na wspólną kawkę. Dziś jakoś dziwnie się stresuję, ale nic, będzie dobrze. Samolot z Hamburga ma niestety opóźnienie, a to sprawia, że w Oslo mamy dosłownie minuty na dotarcie do drugiego samolotu. Nie będę opowiadała Wam szczegółów, ale finalnie wyszło tak, że płuca paliły mnie od sprintu, a my wpadliśmy zdyszani na pokład samolotu, który czekał specjalnie na nas… ale to nie koniec. Po drodze zaginęły nasze walizki, które dopiero po 22 zostały przywiezione z lotniska do naszego mieszkania. Pojawił się lekki stres, że może bagażu nie odzyskamy, ale na szczęście był happy end. Czym byłby wyjazd bez przygód? W samolocie dopadł mnie oczywiście ból zęba, o którym pisałam na początku. Znów łzy, bezsilność i ogromne cierpienie.
Znacie to uczcie, kiedy wracacie do domu po krótkiej lub dłuższej nieobecności i oglądacie każdy kąt? Właśnie tak miałam, a w głowie pojawiła się myśl: ufff, jak dobrze być u siebie. Było cudownie, ale teraz marzę, by położyć się we własnym łóżku.
BYŁEŚ/BYŁAŚ KIEDYŚ W HAMBURGU?
To już drugi raz, kiedy odwiedzam to miasto. Lubię wracać do Niemiec, szczególnie teraz, kiedy jestem weganką. Wyjazd do Hamburga upewnił mnie w przekonaniu, że najlepiej zaglądać tam, gdzie turystów brak. Dlatego tak bardzo cieszę się, że po Hamburgu poruszałam się z osobą, która mieszka tu na co dzień i zna wiele mniej oklepanych zakątków miasta. Po wyjeździe czułam ogromny niedosyt, ale tak to już z podróżami bywa. Nie da się zrobić wszystkiego. Jeśli człowiek chce odpocząć i naprawdę poczuć atmosferę danego miasta, warto skrócić swoją listę i znaleźć momenty na refleksje, spokojną kawę, porządny sen, by podróż okazała się prawdziwą przyjemnością, a nie wyścigiem. Do Bodø wróciłam z obtartym palcem, głową inspiracji i 45 kilometrami na liczniku.