Jesteśmy przerażeni. Coraz częściej młodzi ludzie przejęci są tym, że nie do końca wiedzą, co w życiu chcą robić. Presja środowiska, oczekiwania płynące z zewnątrz, a co za tym idzie, stres i lęk przed przyszłością. Czy naprawdę o to w życiu chodzi? Hej, mam nadzieję, że Ty wiesz, kim zostaniesz, jak dorośniesz…
Od zawsze zazdrościłam osobom, które miały skonkretyzowany plan na swoje życie. Może zazdrość to złe słowo, ale nutka podziwu i małego też tak chcę, wkradała się zawsze. Coś w stylu, od gimnazjum być pewnym, że chce się zostać lekarzem. Wiesz, na jakie przedmioty wracać uwagę, by drzwi na wymarzony kierunek studiów i uczelnię, stanęły przed Tobą otworem. Lata przygotować, sprecyzowanych planów, zero zmian i nieoczekiwanych zwrotów akcji. Czujesz, że to chcesz w życiu robić, że to Cię kręci, że w tym możesz być naprawdę dobry. I co najważniejsze, potrafisz sprawnie odpowiadać innym, którzy czasami bardziej niż Ty sam, ciekawi są Twojej przyszłości.
Odnoszę wrażenie, że presja, którą wywiera na nas środowisko zewnętrzne, zmusza nas do zbyt szybkiego określania się.
♦ Masz dwadzieścia lat i nadal nie wiesz, co chcesz w życiu robić? To niedorzeczne!
♦ Jakie masz plany na po studiach?
♦ Co możesz po nich robić?
♦ Czy wiesz już, gdzie będziesz pracował i kiedy się usamodzielnisz?
Nie wiem jak Ty, ale ja zawsze osiągam apogeum stresu, gdy ktoś zbyt mocno wypytuje mnie o moją przyszłość. Automatycznie, zamiast martwić się swoim tyłkiem, zaczynam bardziej przejmować się tym, co powiedzą inni.
Wiesz, jaki był mój pierwszy wymarzony zawód? Patomorfolog. Jako dziecko, uwielbiałam seriale kryminalne i przez dłuższy czas powtarzałam rodzicom, że chcę być specem od robienia… sekcji zwłok. No wiesz, ważenie serducha, oglądanie mózgu i te sprawy. Później było różnie, ale najczęściej brakowało mi czasu na rozmyślanie o przyszłości, od małego miałam sporo zajęć, a połowę mojego życia pochłaniał sport. Wszystko wróciło w liceum, przecież matura coraz bliżej! Jednak decyzję o skonkretyzowaniu moich planów odpychałam rękami i nogami, najdalej jak się tylko dało. Jedyne, o czym myślałam, to ciche marzenie o byciu lekarzem, które jest ze mną do dziś. Finalnie, wyszło zupełnie inaczej. Maturę zdawałam z przedmiotów, które miałam rozszerzone na moim profilu, a mianowicie, z geografii, matematyki i angielskiego. Uznałam, że później i tak coś wykombinuję.
Pierwsze dwa lata liceum były okresem, kiedy niespecjalnie przejmowałam się szkołą, ale nadal była ze mną łatka dobrej uczennicy, która została po wcześniejszych latach edukacji. Dwóje z matmy i gegry były codziennością, jednak zawsze spadałam na cztery łapy.
Mój największy paradoks polega na tym, że mam pewną cechę, która okazuję się zaletą i przekleństwem jednocześnie – bycie dobrym ze wszystkiego, jak się człowiek trochę postara.
Gdy w maturalnej klasie okazało się, że do egzaminów zostało tylko kilka miesięcy, spięłam pośladki i z okropnego obiboka, zamieniłam się w speca z geografii, który maturę rozszerzoną zdał na 80%. Reszta poszła mi też całkiem nieźle. Później miało być lepiej, miałam sporo czasu na ostateczne podjęcie decyzji, co w życiu chcę robić… (Jeeeeezulku, jak to brzmi! Kilka miesięcy? Przecież człowiek potrzebuję lat, żeby odkryć, w czym się odnajduje, a czasami i się nie wyrobić w pierwszym życiu).
Współczuję mojej mamie. Tyle pomysłów na przyszłość i kierunki studiów, które przewinęły się po odebraniu maturalnych wyników, nie miałam chyba nigdy.
Finalnie i w telegraficznym skrócie wyszło tak, że wylądowałam na ekonomii, którą chciałam rzucić milion razy, jak nie więcej. Po pierwszym roku studiów miałam najgorsze wakacje życia, które zweryfikowały, jak bardzo ambitną osobą jestem. Moje niespełnienie, niezadowolenie i zawód, wylewały się uszami… stąd narodziła się decyzja o ponownym zdawaniu matury… tym razem z biologii, co miało pomóc obrać mi inny kurs w przyszłości. Przez dokładnie siedem miesięcy, przygotowywałam się samotnie, dopiero trzy miesiące przed egzaminem, rozpoczęłam indywidualne lekcje u nauczycielki lokalnego liceum. I udało się! Mimo trzyletniej przerwy od biologii i w dużej mierze samotnych przygotowań, maturę zdałam na prawie 70%, co było dla mnie mega sukcesem! Miałam plany na po ekonomii, zaczęcie kolejnego licencjatu z bardziej medycznego kierunku (dietetyka, fizjoterapia itp.). Jednak wyszło zupełnie inaczej. Wylądowałam w Norwegii, jestem w trakcie mojego gap year i piszę ten tekst, bo dalej cholera nie wiem, kim będę jak dorosnę!
Od września zaczynam swoją przygodę z norweskim uniwersytetem. Nie chcę o tym mówić za dużo, bo jeszcze niczego nie wiem tak na 100%. Jednak mama zawsze mi powtarza, że mimo życiowych przeszkód i tak jestem w czepku urodzona, więc musi być dobrze!
Spytasz, czy jesteś zła, że poszło nie po Twojej myśli? Trochę tak, ale tylko i wyłącznie ze względu na presję otoczenia, uciekające lata, przejmowanie się tym, co pomyślą inni. Jasne, staram się mieć to gdzieś i tak każę robić każdemu, kto prosi mnie o pomoc, ale gdy przychodzi co do czego, człowiek i tak zrobi tak, jak nie powinien, czyli będzie tracił swoje nerwy na nic nieznaczące błahostki.
Wiesz, co jest najważniejsze? Poznawanie swoich priorytetów, odkrywanie pasji… A przede wszystkim, należy zawsze mieć na uwadze to, co JUŻ udało nam się osiągnąć.
Ja mam zalążek koncepcji tego, co mnie kręci. Uwielbiam pracę twórczą, kocham tworzyć rzeczy przyjemne dla oka, lubię fotografię, pisanie, pociąga mnie rozwój osobisty. Z drugiej strony, strasznie interesuję mnie zdrowie, odżywianie, sport, jednak niczym nie zajmuję się tak na pełen etat. Lubię tym co robię i mówię, pomagać innym, w ogóle lubię ludzi. Oprócz tego, kocham przyglądać się, kiedy Pani pielęgniarka pobiera mi krew, kręci mnie medycyna. Gdzieś z tyłu głowy puka do mnie myśl o otwarciu własnej restauracji, a raczej kameralnej knajpki, gdzie kupisz też pięknie zapakowane powidła i zdrową przekąskę do pracy. Czuję, w jakim miejscu chciałabym być za 10 lat, jednak nie mam konkretnych planów na moją przyszłość.
Z dnia na dzień, uświadamiam sobie, że nie to jest najważniejsze. Jasne, wciąż zdarza mi się płakać w poduszkę, wykrzykując przy tym, że tylko ja stoję w miejscu, a wszyscy dookoła idą naprzód. Do tego, nie mam konkretnego planu, co chcę w życiu robić, ale…
Coraz bardziej przekonuję się, że wszyscy po kolei zapominamy, że w tym wszystkim najważniejsze jest życie w zgodzie z sobą samym. Nie robieniu tego, co podpowiedzą rodzice, co na pewno przyniesie nam pieniążki (na pewno to wszyscy umrzemy), co wypada czy co jest modne. Dajemy stawiać się pod ścianą presji, która coraz większą liczbę osób doprowadza do zagubienia, a nawet depresji.
To co, kim zostaniesz, jak dorośniesz? Jesteś już bliżej odpowiedzi?
Cudowny człowieku! Wymagaj od siebie dużo, ale nigdy nie pozwól, by Twoja ambicja wyciskała z Ciebie pozytywne myślenie i miłość do samego siebie.
Nie ma nic złego w tym, że nadal nie wiesz, kim chcesz być. Dla mnie samej dużo bardziej istotne jest doświadczenie życiowe, które przynosi długofalowe profity. Przykład? Skończone studia, które nie były wymarzonymi, ale nauczyły mnie samodzielności.
W kółko obsesyjnie myśląc o tym, co będzie, ucieka nam to, co jest teraz.
Tak naprawdę liczy się to, jakim człowiekiem jesteś. Nawet osoba, która skończy prestiżowe studia, a w życiu codziennym i w kontaktach międzyludzkich, okaże się jedną, wielką porażką, raczej nie spotka się z aprobatą pracodawców. Czy nie mam racji?
Już na sam koniec, chcę Ci coś opowiedzieć. Będąc kilka razy na treningu norweskiej grupy Taekwon-do, poznałam 50-letniego ekonomistę z brzuszkiem, który po latach postanowił wrócić do kopaniny. Opowiedział mi swoją krótką historię i okazało się, że jest na drugim roku… medycyny! Udało mu się trafić na rekrutację i został przyjęty na studia medyczne, zupełnie przypadkowo. Jeśli dobrze mu pójdzie, przed sześćdziesiątką zostanie lekarzem, czy to nie jest szalone? A Ty się martwisz zawalonym rokiem studiów. Czym on jest w perspektywie całego życia?
Jestem na tyle dojrzała, że bardziej niż zawodowego spełnienia, pragnę tak całkowicie zaakceptować i docenić siebie, o zdrowiu i równowadze w życiu emocjonalnym nie wspominając. To są moje priorytety, o które dzielnie walczę każdego dnia, nie raz przegrywając pojedynczą bitwę.
Jakie jest Wasze podejście do tej kwestii? Czy uważacie,że zbyt dużo uwagi poświęcamy przyszłości, nie ciesząc się tym, co już mamy?