Usiadłam, jestem, piszę. Jak do dobrego przyjaciela, o tym, co u mnie, dlaczego jest mnie nieco mniej, choć nie będę Ci się tłumaczyć i przepraszać, obiecując poprawę. Przecież nie o to chodzi. Ja po prostu lubię być z Tobą szczera, a także postanowiłam więcej mówić o swoich słabościach. Bo jestem tą nieidealną Klaudią, wiesz?
Obecnie jest mnie nieco mniej w sieci, bo próbuję walczyć o siebie.
Jeśli zaglądasz do mnie nie od dziś, wiesz, że niesamowicie cenię sobie ideę zwykłego, ale wciąż nieprzeciętnego życia, takiego po swojemu. Dużo o tym piszę, przekonując innych, że HALO HALO, potrzeba naprawdę niewiele, by człowiek mógł się szczerze uśmiechnąć i powiedzieć do siebie samego: Stary, jest dobrze! No i niestety, ale ostatnimi czasy nie wychodziło mi to w ogóle. Powiem szczerze, że ten nieszczęsny bumerang wracał i wciąż wraca jak szalony. Wiem, że nostalgiczny nastrój i mniejsza motywacja do czegokolwiek, spowodowana jest również pogodą, która na pewno mi nie sprzyja. W północnej Norwegii nadchodzi ciemność, a słońce mamy teraz dosłownie przez 2 godziny w ciągu dnia, jeśli w ogóle nabierze ochoty, by wyjrzeć zza chmur. I będzie jeszcze gorzej. No i właśnie… Klaudia, która tak bardzo pragnie motywować innych, pokazując, że można cieszyć się z malutkich sukcesów, a bycie nieidealnym to chyba najlepsza rzecz, jaka może się człowiekowi przytrafić, przepadła. Nagle zdałam sobie sprawę, że coś idzie nie tak. Wciąż wracają do mnie złe rzeczy, które wcale nie ułatwiają mi życia. Zaczęłam zastanawiać się co dalej, czego tak naprawdę chcę od życia, dlaczego nie potrafię być do końca szczęśliwa tu, gdzie jestem teraz. Zaczęłam myśleć nad tym, gdzie leży przyczyna. Czy we mnie samej? Czy faktycznie w miejscu, w którym teraz żyje? Czy w nie do końca owocnym życiu zawodowym? A może przyczyną są problemy z tarczycą, które wciąż potrafią się nasilać? O co chodzi?
Ostatnie miesiące były dla mnie czasem ważnych decyzji.
Zrezygnowałam ze studiów po norwesku, dając sobie czas na rozwój, znalezienie nowej pracy i naukę języka we własnym tempie. Pojawiła się decyzja o rezygnacji z pracy w restauracji na rzecz nowej, w przytulnej i jednej z ulubionych kawiarni w tym malutkim mieście. I mimo że nie pracuję na cały etat, nowe zajęcie potrafi zabrać sporą część energii. Nowe rutyny, język, ludzie. Doskonale wiecie, jak to jest.
Wciąż pojawiała się próba wykrzesania z siebie kreatywności, chęci częstego wyciągania aparatu i pisania, co do najłatwiejszych ostatnio nie należało. Ten czas był dla mnie (i wciąż jest) bardzo trudny. Krótkie dni, które sprawiają, że człowiek śpi dłużej, robi mniej i zastanawia się, jak to jest możliwe, że za chwilę 2018 rok będzie rzeczywistością.
W pracy mówię tylko po norwesku, co nadal jest dla mnie bardzo trudne. Mimo że idzie mi coraz lepiej, wciąż czuję się jak małe dziecko, które dopiero poznaje słowa i uczy się mówić. Wpadłam w błędne koło zbyt krytycznego oceniania siebie samej… Czułam się gorsza, małe elokwentna, niewygadana. Nie czułam się sobą, bo przecież po polsku czy angielsku mam do powiedzenia tak wiele! W głowie zaczęły pojawiać się myśli: Co powiedzą o mnie inne dziewczyny? Co one o mnie myślą? Po co mi to wszystko? Czemu robię sobie pod górkę? Ujawniła się moja ogromna słabość, czyli dostrzeganie samych negatywów i dowalanie sobie samej.
zamiast cieszyć się z tego, że mam szansę praktykowania języka w codziennym życiu
zamiast być dumną z siebie, że zdobyłam nową pracę tylko i wyłącznie dzięki temu, że umiem komunikować się po norwesku
zamiast dać sobie czas i starać się być sobą, mimo bariery językowej, która spotyka mnie na co dzień
zamiast spojrzeć na siebie z wyrozumiałością i przestać porównywać swoje życie z życiem innych
Zamiast tego wszystkiego, ja wciąż sobie dowalałam. Że za mało, że można lepiej. I znowu… znowu przestałam czuć życie. Życie, które jest przecież największym darem, jaki otrzymujemy.
PRZECZYTAJ TAKŻE: A jaki jest Twój sens życia?
Bardzo zły wpływ mają na mnie również ostatnio social media i inni twórcy.
Są osoby, które nadal mnie motywują i działają na mnie bardzo pozytywnie, nawet w tych gorszych chwilach, ale szczerze? Ciężko mi już znieść porady w stylu: Kawa dobra na wszystko. Tylko kawa mnie uratuje. Zapalę moje świece, zrobię sobie herbatę w pięknym kubku i wszystko się ułoży. Nie zrozumcie mnie źle, ja naprawdę należę do osób, które uwielbiają cieszyć się z małych chwil, również takich z herbatą w ręku, ale kiedy człowiekowi wypada z rąk jego rzeczywistość, ciężko znaleźć pocieszenie w takich słowach. Postanowiłam, że na działalność innych muszę spojrzeć z dystansem. Nie można dać się zwariować, a ja niestety sobie na to ostatnio pozwalałam. Nie chcę nikogo naśladować, chcę pozostać po prostu sobą. Chcę robić to, co podpowiada mi serce, również, jeśli chodzi o prowadzenie social mediów, blogowanie czy fotografię. A najważniejsze w tym wszystkim jest to, że nadal chcę, a nie muszę. I nie pozwolę, by to się zmieniło!
I mimo tych wszystkich elementów, które w wirtualnym świecie działają na mnie toksycznie, nie zrezygnuję z blogowania i twórczości w sieci. Nie potrafię, nie chcę, nie wyobrażam sobie bez tego wszystkiego życia.
Kiedy w moim życiu pojawiły się dni bez internetu, zrozumiałam, że takie momenty offline są zbawienne!
Uwielbiam internet i jestem cholernie wdzięczna za to, co do tej pory udało mi się stworzyć. Jestem wdzięczna za każdego czytelnika, za każdą poznaną osobę, obserwatora, a raczej po prostu człowieka, który siedzi po drugiej stronie monitora i czyta, interesuje się, śledzi. To jest niesamowite, że w listopadzie, mimo że na moim blogu nie pojawiało się wyjątkowo dużo treści, Was zdecydowanie przybyło. Wiem, że dla dużego blogera, te liczby nie mają pewnie żadnego znaczenia, ale dla mnie, ponad 10 tys. odsłon i grubo ponad 2 tys. unikalnych użytkowników przez 3 tygodnie to cholernie dużo. Kochani, bardzo Wam dziękuję, naprawdę! Wiem, że za tymi liczbami kryje się mnóstwo wyjątkowych i mega inteligentnych ludzi, którzy tak jak ja, próbują lepiej poznać samych siebie! I właśnie te liczby uświadomiły mi, że mam na sobie całkiem sporą odpowiedzialność. Ja nie piszę do ściany, ja nie jestem anonimowa. Również te liczby sprawiły, że odrodziło się we mnie poczucie chorego perfekcjonizmu. Coś zaczynałam, ale ten pomysł zazwyczaj lądował w śmietniku, bo był niewystarczająco dobry. Sama sobie stawiałam poprzeczkę zdecydowanie za wysoko.
Mam w głowie naprawdę mnóstwo pomysłów na treści, które chciałabym Wam przekazać, ale sama siebie hamuję. Od dłuższego czasu moją głowę zaprzątają trudne, życiowe myśli, a liczne znaki zapytania nie pozwalają mi zasnąć. Mam trudniejszy czas, a to również odbija się na moim blogowaniu. Bardzo chciałabym pisać o rzeczach na pozór błahych… o naturalnych kosmetykach, o jedzeniu, o czasie wolnym, o podróżowaniu, o dobrym, zwykłym życiu, o książkach, filmach, serialach, o tym, co przyjemne i lekkie, ale przecież to te zagadnienia, w dużym stopniu wypełniają naszą codzienność! I tutaj pojawia się problem, bo ostatnio, sama sobie odbieram prawo do pisania i rozmawiania o rzeczach prostych. Chciałabym, żeby wróciła do mnie ta ciekawość, umiejętność zachwycania się cudownym zapachem kremu, poczucie wdzięczności za spędzenie spokojnego wieczoru przy książce, satysfakcja po upieczeniu czegoś pysznego, co smakuje również domownikom. Radość z tego, że otwieram rano oczy. To wszystko ze mnie ostatnio uleciało, choć wiem, że na pewno wróci.
Nie piszę tego wszystkiego, żeby się nad sobą użalać kochani.
Nie szukam w Was pocieszenia i zrozumienia. Ja tylko chcę Wam pokazać, że smutek, ból, zagubienie, niepewność to uczucia, których nie możemy się bać. Człowiek nie składa się tylko z pozytywów. Musimy sobie dać prawo do nostalgii i gorszych chwil, bo inaczej zwariujemy. Nie da się być radosnym 365 dni w roku, po prostu się kurczę nie da! A jeśli ktoś ma na to receptę, dajcie mi do tego człowieka namiar! Mi też zdarzają się złe okresy. I powiem Wam, że przeżywam je chyba podwójnie, kiedy dostaję maila z podziękowaniami za to, że jestem inspiracją i motywacją. Ciężko mi z tym, bo czasami i mi jej brakuje.
Dajcie znać, co u Was i jeszcze raz dziękuję. Dziękuję, że jesteście, mimo że ja musiałam postawić 2 kroki w tył.
Wiem, że ten wpis jest nieco chaotyczny i pozbawiony sensu, ale musiałam, po prostu musiałam opowiedzieć Ci nieco więcej o tym wszystkim. Wiem, jak wiele osób ma teraz podobny okres. Pewnie często tłumaczymy sobie to pogodą, ale wiesz co? Ja zrozumiałam, że to nie pogoda… Pogoda tylko sprzyja nostalgicznym, głębszym rozmyślaniom i właśnie wtedy człowiek zaczyna zaglądać wgłąb siebie. A to nie jest łatwe, wygodne. To jest cholernie trudne, choć potrzebne. Bo kto ma nas znać lepiej, niż my sami?
A może podrzucicie mi nieco pomysłów na to, jakie treści chcielibyście przeczytać na blogu?
Może powiem Wam, co pojawi się na pewno. Kolejna część pomysłów na kreatywną naukę języka norweskiego w domu, wpis o naturalnych kosmetykach, które ostatnio znów skradły moje serducho, przepis na smaczną, świąteczną słodkość, która również sprawdzi się jako prezent DIY. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, w następnym tygodniu planuję również wysyłkę darmowego e-booka z przepisami do osób, które zapisane są na mój Newsletter. Chciałam również napisać wpis dotyczący życia z chorobami tarczycy, bo wiem, że do najłatwiejszych to nie należy. A o czym chciałbyś/chciałabyś przeczytać Ty?
Znajdziesz mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. Szczególnie polecam Ci zajrzeć na moje instastories, gdzie dzielę się urywkami z mojej codzienności. Wpadaj i bądźmy w kontakcie, ściskam!