Są tu fani lutego? Dużo osób nie przepada za tym miesiącem, a ja, tak trochę na przekór, bardzo go lubię. On już za nami, a dziś opowiadam, jak minęło mi te 28 dni. A bywało różnie.
NOWA SERIA BARDZO PRZYPADŁA WAM DO GUSTU!
W styczniu pierwszy raz napisałam dla Was podsumowanie miesiąca, w którym główną rolę, oprócz tekstu, grają również zdjęcia. Na blogu brakowało mi cyklu, w którym mogłabym pokazywać Wam nieco więcej mojej codzienności, Bodø i zwykłego życia. I po pierwszym wpisie widzę, że Wam również! Luty zleciał mi niemiłosiernie szybko, a Wam? Mam wrażenie, że działo się u mnie wyjątkowo mało ciekawych rzeczy, ale dobra, zacznijmy od początku!
MIESIĄC ZACZĘLIŚMY OD GENERALNYCH PORZĄDKÓW W MIESZKANIU!
To nic, że znów panuje w nim mały rozgardiasz, ale mam na myśli takie głębsze porządki. Niestety okazało się, że również i my zaczęliśmy chomikować niepotrzebne rzeczy. Dziwne leki, których nigdy nie użyłam, przeterminowane przyprawy, artykuły kuchenne, a nawet mieszanki ziołowe do picia czy nieużywane kosmetyk. Wstyd mi, tak bardzo mi wstyd! Nie mogłam w to uwierzyć, ile rzeczy musiałam wyrzucić! Zdecydowanie zgadzam się z tym, że zaglądając komuś do apteczki, czy półki z przyprawami możemy ocenić, jaki ta osoba ma stosunek do porządków i gromadzenia niepotrzebnych przedmiotów. Na drugi ogień poszła również szafa, choć tam naprawdę jest już mały rzeczy. I ten moment, kiedy dom pachnie świeżością, a zaglądanie do każdej szuflady cieszy oko… Polecam wszystkim! Sprzątanie, które rozłożyłam sobie na parę dni, umilał mi kanał Ojca Szustaka Langusta na palmie i jego seria Q&A.
Trochę przeraził mnie fakt, że w Bodø mieszkam dopiero 2,5 roku, a tyle rzeczy się nagromadziło… Nie chcę tak, nie chcę zbierać przedmiotów, które do szczęścia potrzebne mi nie są.
W LUTYM STARAŁAM SIĘ ZNALEŹĆ CZAS DLA NAJBLIŻSZYCH MI OSÓB, KTÓRE MAM NA MIEJSCU, TUŻ OBOK.
Spotkania z jedną z moich przyjaciółek, znajomą czy nawet wyjście na kawę z Mateuszem sprawiają, że do krwi napływa pozytywny zastrzyk energii, naprawdę! Cieszę się, że nie jestem tutaj sama! Mimo że uwielbiam czas w samotności, ludzie są dla mnie niezbędni, drugiego człowieka potrzebuję jak tlenu. Właśnie takim paradoksem już jestem.
Ostatnio wraz z moimi przyjaciółkami rozmawiałyśmy, jak bardzo każda z nas się zmieniła, jeśli chodzi o nasz ubiór. Na początku nie chciałam w to wierzyć, ale faktycznie, kiedy porównuję swój styl teraz, a żyjąc w Polsce, widzę ogromną różnicę. Wyjście w sportowym biustonoszu do pracy, jeansy, gruby sweter, sportowe buty… gdzie jest stara Klaudia?! Pocieszam się, że nadchodząca wiosna pozwoli mi nieco nad tym popracować. A może powinnam zrobić to już dziś?
Bardzo fajnym momentem na początku lutego był koncert jazzowy na żywo, którego miałam okazję posłuchać w kawiarni, w której pracuję, podczas festiwalu Jazz Open w Bodø. Uwielbiam takie kameralne występy, z niewielką publiką i muzyką na żywo! Piękny głos wokalistki i genialny gitarzysta wystarczyli, bym odpłynęła i zatęskniła za taką formą kultury!
A na zdjęciach wyżej widok z 17. piętra, który pokazywałam Wam w ostatnim zestawieniu, choć po powrocie słońca, wygląda to zupełnie inaczej, więc na pewno nie raz jeszcze będę go tutaj wrzucała! Zawsze mnie zaskakuje, zawsze zauroczy i w sobie rozkocha!
W LUTYM PRZESZŁAM RÓWNIEŻ NA EMERYTURĘ.
I to jest jeden z powodów, za który lubię luty, mam urodziny. Ten dzień spędziłam bardzo leniwie, w domu. Razem z Mateuszem, a na urodzinowe ciasto wpadli również znajomi, sąsiedzi z Polski i moja przyjaciółka. I choć chciałabym napisać, że ten dzień był idealny, niestety nie mogę. Pojawił się dziwny sentyment, trochę smutku, łez, chyba tęsknoty i rozmyślań. Właśnie w takich momentach odległość od Polski doskwiera mi najbardziej. Pojawia się mocne poczucie winy i taki moment, w którym mam wrażenie, że dużo mnie omija. Że nie widzę mojej rodziny, przyjaciół, bliskich. Że pewnie czują się przeze mnie zaniedbani. Ale! Przecież nie można mieć wszystkiego jednocześnie. No po prostu się nie da.
To właśnie w urodziny obejrzeliśmy serial The end of the f***** world, który polecałam Wam w ostatnich ulubieńcach!
UDAŁO MI SIĘ RÓWNIEŻ Z NIEWIELKIM ZLECENIEM FOTOGRAFICZNYM.
Restauracja, w której pracowałam na początku, potrzebowała pomocy przy zdjęciach. Zadzwonili oraz zapytali, czy znalazłabym na to czas, i tak moje zdjęcia wylądowały w lokalnej, norweskiej gazecie. I choć zdjęcia robiłam w tragicznym warunkach oświetleniowych, stojąc na drabinie i śpiesząc się, by zdążyć przed otwarciem restauracji, postanowiłam być z siebie dumna, kiedy zobaczyłam reklamę. Poniżej podrzucam Wam kilka kadrów. Nie wiem jak Wy, ale ja najczęściej wymagam od siebie za dużo i patrzę na wszystko, co robię, zbyt krytycznym okiem. Z jednej strony to świetna cecha, która pozwala nieustannie iść do przodu, ale z drugiej strony… to jest właśnie zachowanie autodestrukcyjne. Wiecie, kto najczęściej podcina mi skrzydła i zabiera wiarę w to, co robię? JA SAMA! Głupia baba! A najgorsze jest to, że nie mogę się od niej odczepić i muszę spędzać z nią całą dobę, każdego dnia.
I WALENTYNKI W LUTYM BYŁY!
Nie zaliczam się ani do obozu fanów tego święta, ani walentynkowych nazistów. Tak, uważam, że człowiek powinien żyć jak w Walentynki każdego dnia, a do kina wolę iść, kiedy nie ma w nim dzikich tłumów, ale z drugiej strony, przecież każda okazja do okazania miłości drugiemu człowiekowi jest dobra! Dlatego nie krytykuję tego dnia, a jedynie sprzeciwiam się jego komercyjności. Nie kupujemy sobie z Mateuszem kartek i zbędnych prezentów, które później i tak wylądują w kącie. Choć tulipany dostać uwielbiam (i dostałam)! Lepiej się porządnie przytulić, iść na kawę i objeść makaronikami! O, zobaczcie, jaki Mateusz zadowolony ze słodkości! Swoją drogą, dobrze mieść znajomego, który prowadzi własną restaurację. Przyszliśmy jedynie na kawkę, a na stół wjechały takie dobroci.
W LUTYM STARAŁAM SIĘ ROBIĆ SPORO ZDJĘĆ, NIE TYLKO PRZYRODZIE, ALE I LUDZIOM!
Aparat w moim plecaku gości coraz częściej! Lubię mieć go przy sobie, w Bodø już tyle słońca! Pogoda w lutym była naprawdę piękna i sprzyja fotografowaniu! Ciągle jest zimno, ale na ulicach leżą tylko resztki śniegu, a słońce rozpieszczało nie raz. I już jest tak wysoko na niebie. Dlatego urządzam Wam mały spam ze słońcem w roli głównej, bo po tych dantejskich ciemnościach zimą… brrr, nawet nie chcę o tym myśleć! A na zdjęciach poniżej widzicie moją znajomą, która jest również z Polski. Umówiłyśmy się specjalnie na zdjęcia w kawiarni, ale wyszło jak zawsze, czyli prawie 3 godziny rozmowy i 5 minut zdjęć… Chyba muszę popracować nad profesjonalizmem i siłą perswazji w rozmowie z potencjalnymi modelami, haha!
W LUTYM BYWAŁO ZE MNĄ RÓŻNIE, JEŚLI CHODZI O KONDYCJĘ PSYCHICZNĄ.
Ale! Poddałam się tylko raz. Tylko raz w lutym pozwoliłam sobie na to, by zostać w domu, wypłakać co swoje, poużalać się nad swoim losem, dać upust smutkowi, przerażeniu i niepewności. Tak jak kiedyś smutek byłby podwójny, bo byłabym w przekonaniu, że ten stan będzie wieczny, tak teraz wypracowałam sobie podejście i wiarę w to, że to minie. I minęło. Jeszcze nie raz wkradał się do mnie podobny nastrój. Bezpodstawny strach, poczucie winy, taki ciężar na barkach, że nawalam, chociaż w sumie nie robiłam nic złego. I w takich momentach robiłam to, co pomagało mi zapomnieć i poczuć… coś, cokolwiek! Wyciągałam matę i robiłam jogę. Dwukrotnie bardzo pomogła mi joga na złość od Basi Tworek. Brałam aparat, jedzenie do plecaka. Szłam na spacer, do biblioteki, robiłam zdjęcia. Dużo daje mi również powrót na siłownię. Jak będę pisała jeszcze poniżej, domowy trening jet super, ale zastąpiłam go tym na siłowni. To tam moja głowa odpoczywa, zmieniam otoczenie, czuję, że działam zgodnie z planem i mam jakiś cel na każdym treningu. Pomijając jedynie fakt, że pierwszy trening prawie skończył się dla mnie chorobą, choć finalnie dopadło mnie jedynie lekkie przeziębienie. Mój organizm odzwyczaił się do wyjść na mroźne powietrze po treningu. Zawsze staram się zrelaksować, zrobić rozciąganie i nigdy nie wychodzić na mróz spocona i zgrzana, ale mimo wszystko… A najlepsze jest to, że przeziębienie zapukało do mnie w momencie, kiedy chciałam dla Was napisać wpis z moimi subiektywnymi poradami, jak udaje mi się nie chorować zimą… Taki los przewrotny! Obeszło się bez leżenia w łóżku, jedynie pomęczył mnie mały katar i zmęczenie. W ruch poszła woda z imbirem, kurkumą, cytryną i niezastąpiony Amol w połączeniu z ciepłymi skarpetkami!
A niżej możecie obejrzeć trochę zdjęć, których robienie ratowało mnie z tarapatów.
CO JESZCZE W LUTYM?
Z tych gorszych spraw związanych ze zdrowiem, bardzo dokuczał mi jeden z zębów, którego leczenie dokończę już za tydzień. Parę razy dopadł mnie bardzo nieprzyjemny ból, który uniemożliwiał normalne funkcjonowanie. Mam również kłopot z kostką, który zaczął się chyba rok temu. Nie jest to coś, co nie pozwala mi ćwiczyć czy prowadzić aktywnego życia, ale czasami ból i opuchlizna wracają. W marcu idę do lekarza tutaj, na miejscu, mam nadzieję, że coś się wyjaśni. Jestem przekonana, że 12 lat trenowania sztuk walki, gdzie w dużej mierze robiłam to na boso, daje obecnie o sobie znać. Kiedy ktoś powtarza, że sport to zdrowie, uśmiecham się tylko pod nosem.
Moja skóra miała również ciche dni i nie chciała ze mną współpracować. Ot tak, zachciało jej się niedoskonałości po 25 roku życia! Odkrywam, że jestem bardzo wrażliwa na jedzenie, które mi nie służy (głównie przetworzone produkty z gorszym składem) i przede wszystkim… stres. Stres rozwala u mnie wszystko, również kondycję cery i to chyba w największym stopniu!
A MOŻE TROCHĘ POZYTYWNIEJ KLAUDIA?
Było też sporo dobrego! Udało mi się m.in. regularnie publikować na blogu oraz praktykować norweski. Czytałam norweskie blogi, słuchałam świetnego podcastu o zdrowiu psychicznym i wciągnęłam się w genialny, norweski serial. Jak widzicie, można połączyć przyjemne z pożytecznym! Jestem też bardzo zadowolona z faktu, że starałam się dbać o swoją codzienną aktywność, chociażby w formie samotnego, dłuższego spaceru. Choć jednocześnie, potrafiłam odpuścić, kiedy ciało naprawdę było zmęczone. W lutym nie myliłam lenistwa z prawdziwym, głębokim zmęczeniem, które może dopaść każdego.
Muszę Wam pokazać, jaką mam zdolną przyjaciółkę! Na zdjęciach niżej widzicie piękną, porcelanową filiżankę, na której są jej ilustracje (ta z robalem była kupiona w H&M Home).
I JESZCZE ZDJĘCIA Z TELEFONU!
Wkurzam się na mojego ajfona (mam iPhone 6 plus), bo niestety wariuje na mrozie, a najczęściej po prostu pada mi bateria. Wiem, że wiele osób ma ten sam problem i to jest bardzo irytujące! Dlatego zdjęcia robię najczęściej bardzo szybko, nie patrząc do końca, co mi wyszło i hop z powrotem do ciepłej kieszeni. Tutaj mogę podzielić się z Wami poradą. Jeśli macie ten sam problem z baterią na mrozie, spróbujcie wychodzić z ciepłego domu z telefonem, który jest używany. Ja np. słucham muzyki lub podcastu, uruchamiając wszystko jeszcze w ciepłym pomieszczeniu. Zauważyłam, że przez takie ciągłe używanie, bateria lepiej znosi mróz i telefon nie wyłącza się zupełnie znienacka.
Tak! Wiem, co jeszcze chciałam napisać. Dostaję od Was sporo wiadomości, że ach, to Bodø takie piękne. Rzeczywistość wygląda niestety nieco inaczej i choć faktycznie jest tu ładnie, w większej części to miasto wygląda wręcz na opustoszałe, zapomniane. Wydaję mi się, że to ja staram się w nim dostrzegać kolory i uwieczniać piękne kadry na codziennych zdjęciach.
Niektóre zdjęcia chyba nie powinny się tutaj znaleźć, ale co tam, więcej Klaudii na blogu! A na koniec jeszcze krótkie podsumowanie w pigułce!
MYŚL MIESIĄCA
To nic, że nie potrafisz pokochać swojego ciała i wyglądu. Ja też nie potrafię. Spójrz na to z innej strony. Przestań myśleć o nim tak dużo, wyrzuć je z centrum uwagi! Przerzuć swoje myślenie na kwestie zdrowotne, wskocz na inne tory. Zacznij ćwiczyć dla zdrowia, przyszłości, lepszej kondycji psychicznej, jak i fizycznej. Nie skupiaj się na każdym centymetrze swojego ciała, każdym jego mankamencie. Myślę, że czas, który poświęcamy na rozmyślanie nad naszym ciałem, można spożytkować na milion fajniejszych rzeczy (sama uczę się tego codziennie).
SERIAL MIESIĄCA
No dobrze, przyznaję się… Pod koniec lutego dałam się wciągnąć w sidła kolejnego, norweskiego serialu, który robi na mnie ogromne wrażenie! Jednego wieczora pochłonęłam cały sezon, a mowa o Unge Lovende! Na pewno będę jeszcze o nim wspominała, oj na pewno! I ta radość, że już tyle rozumiem! Serial oglądam z norweskimi napisami, co bardzo ułatwia mi sprawę.
NAJGORSZY MOMENT MIESIĄCA
Było ich kilka, ale jeśli nie będę traktowała siebie, jako pępka świata, na pewno była nią chwila, w której dowiedziałam się, że osoba z bliskiego mi otoczenia, jest chora.
KOSMETYK MIESIĄCA
Zdecydowanie czarne mydło od Ministerstwa Dobrego Mydła, którego nieco się obawiałam, że może wysuszać moją skórę, ale sprawdza się u mnie naprawdę dobrze. Szykuję fajny wpis, w którym opowiem o kilku kosmetykach tej marki, których obecnie używam, to mydełko też tam wyląduje!
DANIE MIESIĄCA
Domowy chleb z samych ziaren, który upiekła dla mnie mama mojej przyjaciółki, a zajadałam się nim w towarzystwie najlepszej i najprostszej pasty kanapkowej! Jak ją zrobiłam? Zmiksowałam: puszkę porządnie opłukanej ciecierzycy, 2 łyżki koncentratu pomidorowego, płatki drożdżowe, sos sojowy, 1 czubatą łyżeczkę masła orzechowego i 1 łyżeczkę sosu sriraha. To było niebo! Do tego świeża sałata, ogórki konserwowe, pycha! Muszę jeszcze dodać, że w tym miesiącu męczyłam również czekoladową owsiankę z mrożonymi borówkami, daktylami i masłem orzechowym!
ZMIANA MIESIĄCA
Mimo że już od dawna nie rozstaję się z regularną aktywnością fizyczną w różnych formach (czasami jest to po prostu długi spacer), postanowiłam wrócić na siłownię, by nieco wyrwać się z domowych, czterech ścian. Trening w domu ma mnóstwo plusów, ale powiem szczerze, że moja głowa do końca nie odpoczywała. Wyjście na siłownię robi mi zdecydowanie dobrze! W domu stawiam na jogę i ewentualne rolowanie.
RADOŚĆ MIESIĄCA
A może być kilka? Urodzinowa niespodzianka od Mateusza i ogromne balony, zdjęcia mojego autorstwa, które wylądowały w lokalnej, norweskiej gazecie i Wasze wiadomości, których w lutym dostałam naprawdę sporo.
ZAKUP MIESIĄCA:
Nie wiem, czy mogę nazwać to zakupem, ale… W lutym Mateo wypatrzył na jednej z grup facebookowych łóżko z IKEI, a raczej tę sofę, którą pewien Norweg oddał nam za darmo. Nie jest w idealnym stanie, ale pan ją wyprał i… przywiózł pod nasze mieszkanie na przyczepce. Myśleliśmy nad zakupem porządnego materaca, ale na razie możemy z tym śmiało poczekać, bo na tej sofie śpi się naprawdę dobrze! Zrobiliśmy z niej po prostu łóżko, nie składamy jej.
INSPIRACJA MIESIĄCA:
Zdecydowanie jest nią norweski magazyn Fotografi, w którym zaczytuję się podczas każdej wizyty w lokalnej bibliotece. W jednym z numerów znalazłam reportaż cenionej, duńskiej fotograf, która zdjęcia zrobiła w polskiej miejscowości Malawa, gdzie znajduje się jedyny w Polsce ośrodek leczenia anoreksji. Wstrząsnął mną niesamowicie, ale jednocześnie zainspirował jeszcze mocniej do tego, by fotografią, głównie opowiadać historię i chwytać odbiorcę za serce. I kurczę, ten świat jest taki mały!
PIOSENKA MIESIĄCA
Miałam ich naprawdę sporo i kompletnie nie wiem, na którą się zdecydować. Jednak wybieram kawałek, który siedział mi w głowie po jazzowym koncercie, o którym opowiadałam Wam na początku. Miałam gęsią skórkę, słuchając go na żywo, a po koncercie zapętlałam się w nim jeszcze długo!
I jeszcze jeden kawałek, proszę:
SŁOWA MIESIĄCA
Błędy i porażki są niezbędne, by pobudzić wyobraźnię i doprowadzić nasz umysł do stanu, w którym będą rodzić się najbardziej odkrywcze pomysły. Cytat pochodzi z książki Metoda czarnej skrzynki, którą zaczęłam czytać właśnie w lutym.
A JAK TWÓJ LUTY?
Jak minął Ci ten najkrótszy miesiąc w roku? Jak widzisz, u mnie bywało różnie, ale nie poddawałam się tak łatwo. Założę się, że wyczekujesz już wiosny, ale zobacz, ona już za rogiem, już zmierza w naszym kierunku. Jednak ja pozostaję realistką i wiem, że w Bodø zaskoczy mnie jeszcze nie raz porządny śnieg. Ale co tam śnieg! Byle w sercu grzało!