Ciekawa jestem, czy ktoś z Was natknął się na tag #myfirst7jobs, który od jakiegoś czasu krąży po sieci. Ostatnio sporo blogujących osób (ale nie tylko o blogerach mowa), postanowiło podzielić się z innymi tym, co robili kiedyś. Od razu wiedziałam, że to świetna inicjatywa i sama chętnie stworzę własną wersję takiego zestawienia! I o to ona, chodźcie i poznajcie mnie lepiej!
Mam dopiero (a może i aż!) 24 lata. Na swoim koncie nie mam imponującej listy zajęć, które od najmłodszych lat wykonywałam za pieniądze. W moim życiu nigdy nie było sytuacji, w której byłabym zmuszona pójść do pracy. Moi rodzice bardzo mi pomagali, a ja sama często miałam własne oszczędności, które pochodziły ze stypendiów sportowych. Oprócz tego mój czas poza szkołą, był mocno wypełniony różnymi zajęciami, głównie treningami. Jednak już od najmłodszych lat pomagałam moim rodzicom, również za pieniądze. Czy uważam to za coś złego? Pewnie, że nie! Wiem, że i tak zatrudniliby kogoś, kto zająłby wtedy moje miejsce.
Naprawdę już od małego nie bałam się pracy, a z wiekiem nabierałam sporego szacunku dla pieniędzy. Mimo że nie byłam zmuszona, by utrzymywać się sama jako nastolatka, w mojej kieszeni zawsze były jakieś oszczędności, a pieniędzy od rodziców wyciągać nie lubiłam strasznie! Zostało mi to zresztą do dziś. Więcej o moim podejściu do oszczędności i wydatków, możecie przeczytać we wpisie, w którym podzieliłam się z Wami listą rzeczy, na które nie żałuję wydawać pieniążków.
Dziś przedstawiam Wam listą zajęć, które mogę określić jako moje pierwsze, siedem prac. Nie mam na swoim koncie oszałamiających doświadczeń, które sprawiłyby, że moje CV wyrywać sobie będą z rąk, moi przyszli-niedoszli pracodawcy! Czy mnie to martwi? Chyba nie, choć ja także na ramieniu odczuwam presje, która w tych czasach, nieustannie ciąży na młodym pokoleniu!
Sobotnie porządki w rodzinnym domu.
Będąc jeszcze w podstawówce, miałam z rodzicami umowę, że sobotnie, generalne porządki biorę na siebie ja i mój brat. Co tydzień we dwoje porządnie sprzątaliśmy dom. Odkurzanie, szorowanie łazienki, nic nie było nam obce! Często potrafiliśmy też skleić jakiś obiad, którym najczęściej było spaghetti z gotowym sosem ze słoika. Brzmi pysznie, nie?
Za pomoc w domu dostawaliśmy od rodziców regularne kieszonkowe. Nie były to duże pieniądze, ale na malutkie, własne wydatki, wystarczało zawsze. Wyjaśnię tylko, że wszystko odbywało się naprawdę naturalnie. Nie było tak, że pomagaliśmy tylko i wyłącznie za pieniądze, a rodzice wykorzystywali je jako zachętę, żebyśmy cokolwiek w domu robili. Moim zdaniem to świetny sposób na to, by już od najmłodszych lat docenić wartość każdej złotówki.
Wakacyjna pomoc rodzicom w prowadzeniu biznesu.
Kolejnym zajęciem, które również związane jest z moimi rodzicami, była wakacyjna praca w ich firmie. Moi rodzice przez wiele lat prowadzili hurtownię odzieży używanej, w której zaopatrywały się tzw. ciucholandy. Co tam robiłam? Pomagałam w obsłudze klientów, najczęściej po prostu ich zabawiając i kręcąc się dookoła. 😉 Oprócz tego, hurtowo stawiałam pieczątki na fakturach, które często również wypisywałam. Jakaś pomoc przy porządkach, segregowaniu rachunkowości, składaniu ubrań itp. Pamiętam, że często miałam wyznaczone godziny pracy i tego, razem z moim rodzicami, się trzymaliśmy.
Pomaturalna praca w studio fotograficznym
W wakacje po maturze, udało mi się załapać do pracy w studio fotograficznym (Pani Alicjo, pozdrawiam!). Mimo że byłam tam tylko do pomocy, nauczyłam się naprawdę wielu przydatnych rzeczy i zobaczyłam, jak takie miejsce działa od kuchni. Głównie zajmowałam się obsługą klientów, czasami sprzątaniem, wycinaniem zdjęć, wklejaniem zdjęć z sesji do albumów itp. Nieraz, w wolnej chwili, bawiłam się także sprzętem dostępnym w studio i cykałam różne zdjęcia. Pomagałam również w sesji plenerowej, trzymanie blendy, która odbija światło itp. Fajne doświadczenie, a ja szybko zdałam sobie sprawę, że finalny efekt, jakim jest album z gotowymi zdjęciami, to naprawdę godziny ciężkiej pracy!
Wakacyjne praktyki w banku
Zaraz po pierwszym roku studiów zdecydowałam się na praktyki w banku, w moim mieście rodzinnym. Głównym wspomnieniem z tego okresu jest fakt, że była niesamowicie piękna pogoda, a ja najlepszą część dnia spędzałam w pomieszczeniach! A tak zupełnie poważnie, bardzo się cieszę, że miałam okazję odbyć tę praktykę. Mimo że robiłam to zupełnie bezpłatnie, przekonałam się, jak to jest pracować w bankowości i przy okazji zdałam sobie sprawę, że jak na razie to nie dla mnie. Ja praktyki odbywałam w dziale obsługi klientów indywidualnych, pracując z naprawdę świetnymi osobami.
Bycie kelnerką w japońskiej restauracji
Co to było za doświadczenie! Uważam, że praca w gastronomii uczy człowieka naprawdę wielu rzeczy. Najgorsze jest to, że to zajęcie można jednocześnie kochać i go nienawidzić. Tak jest właśnie w moim przypadku. Kocham je za kontakt z drugim człowiekiem, wiedzę, która okazuje się bardzo przydatna w codziennym życiu, poznawanie, jak funkcjonuje kuchnia od kuchni, nieustanny ruch, satysfakcję, którą dają dobre opinie gości, którym miało się okazję towarzyszyć. Za co się ją nienawidzi? Za ogromny stres, bieganinę bez wytchnienia, często pracę ponad swoje siły, zarówno fizyczne, jak i psychiczne, brak konkretnie określonej i wyznaczonej przerwy (wszystko zależy od ruchu danego dnia, a nawet godziny, w restauracji mało co da się przewidzieć). Co jeszcze? Niestety, kelner to osoba, która najczęściej obrywa za wszystko, mimo że nie jest za coś odpowiedzialna. Przecież to właśnie on jest na pierwszej linii ognia, kiedy w szał wpada niezadowolony gość. Jednak nie da się ukryć, że praca z tacą w ręku, dała mi naprawdę wiele i nie żałuję, że mam na koncie właśnie to doświadczenie!
Praca w burgerowni
Podczas studiów, miałam również epizod pracy w malutkiej, trójmiejskiej burgerowni (Jacek i dziewczyny, pozdrawiam!). Tam również nauczyłam się wielu przydatnych rzeczy. Obsługa gości, krojenie hurtowej ilości warzyw i wiader cebuli, składanie burgerów, smażenie na grillu itp. Mimo że praca nie była łatwa, sporo z niej wyniosłam, głównie umiejętności, które naprawdę przydają mi się w kuchni, a jak już zapewne wiesz, spędzam w niej sporo czasu!
Sędziowanie na zawodach Taekowon-do ITF
Ostatni już bohater mojego zestawienia #myfirst7jobs, to bycie sędzią na zawodach Taekwon-do ITF, które trenowałam przez wiele, wiele lat. Niestety, ten epizod był na tyle krótki, że nie zdążyłam zagościć na wielu imprezach. Podczas studiów mieszkałam w Trójmieście, tak więc dojazd do wielu miast położonych bardziej na południe, był dla mnie bardzo uciążliwy. Później przeprowadzka do Norwegii, więc moja kariera sędziny nie jest zbyt bujna. Ale! Kolejne, cenne i bardzo ciekawe doświadczenie zaliczone. Nie wiem czy wiesz, ale bardzo często pojedynek między zawodnikami jest niesamowicie wyrównany, a Twoja decyzja o przyznaniu nawet jednego punktu, może zaważyć na ostatecznym wyniku. To jest straszne, bo zawodnicy do sezonu przygotowują się bardzo długo, czasami jest to sprawdzian dla ich wieloletnich treningów. I wyobraź sobie, że po ośmiu godzinach ciężkiej pracy na macie, sędziujesz pojedynek, który jest najważniejszy w życiu dla jednego z zawodników. Nie zauważasz uderzenia, które dałoby wygraną temu zawodnikowi. Dobrze, że jest jeszcze trzech innych sędziów, którzy również obserwują i punktują dany pojedynek! Błędy na zawodach są nieuniknione, zarówno ze strony sędziów, jak i zawodników. Podsumowując, bardzo, ale to bardzo ciężka praca!
To by było na tyle! Tak prezentuje się moja lista #myfirst7jobs. Wiecie co? Strasznie ciekawi mnie, jakie są Wasze doświadczenia! Koniecznie zostawcie komentarz i podzielcie się ze mną swoimi wspomnieniami związanymi z pierwszą, własnoręcznie zarobioną kasą!
Od siebie dodam tylko, że naprawdę warto uwierzyć, że każda praca czegoś uczy. Nie warto czekać na idealne zajęcie, które sobie wymarzyliśmy. Kochani, trzeba wyciągać z teraźniejszości tyle, ile tylko się da! Nigdy nie wiadomo, co przyda się w przyszłości, a bardzo często, te niepozorne i nic dla nas niewarte zajęcia, zaowocują! Uwierzcie mi na słowo.
Oczywiście, że warto dążyć do tego, co chcemy w życiu robić. Jednak jak dla mnie, najważniejszą cechą jest bycie mobilnym, potrafiącym dostosować się do zmian człowiekiem, który jednocześnie docenia siebie i swoje umiejętności. I pamiętajcie, żadna praca nie hańbi, naprawdę żadna!
Co robię obecnie? Dalej dorabiam jako kelnerka w norweskiej restauracji, uczę się języka na norweskim uniwersytecie i staram się aktywnie działać w miejscu, w którym teraz się spotykamy. Oprócz tego, nieustannie się rozwijam, zarówno pod względem fizycznym, jak i mentalnym. Mam swoje małe plany, ale staram się brać garściami z tego, co obecnie oferuje mi życie. Kto wie, co przyniesie mi przyszłość! A przyszłość lubi być przewrotna i nieoczekiwana.