Blog przeżył ze mną już naprawdę sporo, ja przeżyłam z blogiem jeszcze więcej. Od dłuższego czasu to miejsce nie powala moich czytelników ilością nowych tekstów, a ja mniej chętnie opowiadam o tym, co jeszcze jakiś czas temu, przychodziło mi z łatwością. Jednocześnie ciepło mi w serduchu, kiedy widzę, że bloga czytacie i cały czas pojawiają się tu nowe osoby.
OD LIPCA MIAŁAM DUŻO WIĘCEJ WOLNEGO CZASU,
ALE TO WCALE NIE POSKUTKOWAŁO REGULARNĄ OBECNOŚCIĄ TUTAJ, NA BLOGU.
Do napisania tego tekstu zabieram się jak pies do jeża. Kręcę się, robię uniki, kółko w tę i jeszcze w drugą stronę. Kończę szybciej, niż zaczęłam, rozmyślam, nie wiem, jak zacząć. I tym razem powiedziałam sobie: Klauduś, nie odejdziesz od komputera, dopóki tego nie skończysz. I tak też robię, bo męczy mnie bardzo, by opowiedzieć Wam wreszcie o wszystkim, co ostatnio buzuje mi w głowie jak Etna przed erupcją.
Na blogu ostatnio mniej mnie. Zrezygnowałam z pisania podsumowań miesiąca, w których często opowiadałam dużo o tym, co u mnie słychać. Bardzo lubiłam tę serię i często dawaliście mi znać, że fajnie się to czyta. Że nie przytłaczam, a właśnie motywuję i opowiadam o takim normalnym życiu. Taki właśnie był cel. Na blogu mniej również tekstów od serca. Dlaczego? Tak zupełnie szczerze, poczułam się zmęczona mówieniem komukolwiek, co jest dobre, a co złe. My, twórcy, często zapominamy, jak ogromną siłę mają słowa w internecie. Szczególnie w dzisiejszych czasach, kiedy zamiast telefonu do przyjaciela, łatwiej zadać pytanie wujkowi google, który szybciutko podsunie np. tekst jednej lub drugiej blogerki. Dziś jesteśmy ekspertami od życia. Trochę mnie to bawi, bo w rzeczywistości, coraz trudniej nam się żyje. I wiem, że ja takiego eksperta z siebie czasami robiłam. Przyszedł czas, że nie chcę, po prostu nie chcę tak dalej.
WIELOKROTNIE CZUŁAM SIĘ OSZUSTKĄ.
Wiecie, lubię tu opowiadać o magii zwykłego życia, radości z małych rzeczy. Namawiam wszystkich do tego, by posklejali codzienność z tego, co już mają w dłoniach, a nie w kółko wyglądali nowego, z zazdrością zerkając na każdego, tylko nie na siebie. To wszystko mówię też każdej najbliższej osobie, powtarzam również nowo poznanym ludziom. I to nie jest tak, że ja w to nie wierzę. Wierzę całym sercem, tylko czasami nadal o tym zapominam i nie potrafię wcielić we własne życie. Tak, tak, szewc bez butów chodzi. Na blogu zawsze próbuję być szczera, opowiadać również o doświadczeniach, o których wolałby zapomnieć. Tekst o depresji, zaburzeniach odżywiania, chwilach zwątpienia to były teksty, które mocno mną wstrząsnęły, dosłownie. Stresowałam się przed ich publikacją, a po niej wcale nie mniej. Dużo osób pisze do mnie: Wow, Klaudia, jesteś taka odważna. To niesamowite, że potrafisz pisać tak otwarcie o psychice. A ja? Ja trzącham portkami jak z Oslo do Bodø (a to aż 1300 km). Te teksty kosztowały mnie wiele stresu, nie przyszły mi ot tak. Najbardziej bałam się oceny znajomych, przyjaciół, szczególnie tych, z którymi byłam blisko w tamtych okresie, a oni nie mieli pojęcia o moich problemach (i dostało mi się po tyłku, że nic nie mówiłam). Nie żałuję żadnego, napisanego słowa i cieszę się, że te wpisy nadal mogą komuś pomóc, jednak chciałam powiedzieć, że to było nieziemsko trudne doświadczenie.
NIE REZYGNUJĘ Z BLOGA, ALE ON ZMIENIA SIĘ RAZEM ZE MNĄ.
Miewałam sytuację, w których dzwoniłam do mamy i ona niepewnie: Dziecko, wszystko z Tobą w porządku? Czytałam nowy tekst na blogu… Tekst, który napisałam pod wpływem chwili, opowiadając otwarcie o przemyśleniach, które nie zawsze były słodkie i pozytywne. Albo momenty, w których znajoma wie, co u Ciebie, bo przeczytała o tym na blogu. I nie, teoretycznie nie ma w tym nic złego, bo to nie jest tak, że dzieliłam się wszystkim. Dzieliłam się rzeczami, o których chciałam opowiedzieć, ale było to dziwne doświadczenie. Czułam się niepewnie. Nie chcę już takich sytuacji. Chcę sytuacji, w których znajoma pyta mnie osobiście co u mnie, bo po prostu się tym interesuje. Coraz bardziej szanuję prywatność moich bliskich, szczególnie mojego narzeczonego. Miałam momenty, w których bardzo denerwowałam się, że M. nie lubi pokazywać się w moich social mediach. Mamy czasami tyle śmiesznych sytuacji, dialogów, wspólnych przeżyć. Jednak… czy to oznacza, że trzeba się tym wszystkim dzielić? Dziś szanuję to w 100% i nie naciskam. Ani na siebie, ani na niego.
Nie jestem na tyle znana, by martwić się o cokolwiek, jednak na mojego bloga, co miesiąc zagląda prawie 4000 różnych osób. I kiedy wyobrażam sobie Was wszystkich jako tę liczbę, mam ciarki. Wiem, że dla wielu twórców to jest śmieszna liczba. Jednak ja bardzo cieszę się z tego kameralnego grona i wierzę, że człowiek dostaję to, na co jest gotowy.
BLOG TO CZĘSTO AUTOTERAPIA I ODBICIE
LUSTRZANE TWÓRCY, KTÓRY ZA NIM STOI.
Dla mnie blog też był taką autoterapią. Czułam, że mogę komuś pomóc. Dać nadzieję, podpowiedzieć, zainspirować, dodać otuchy, a przy okazji, przelać na klawiaturę wszystko, co we mnie aż pyrka. Jednak nie da się ukryć, że w niektórych tekstach często lądowało to, co sama chciałam czuć. To, co nie dawało mi spokoju, w co chciałam uwierzyć. Musicie mieć to na uwadze, kiedy obserwujecie kogokolwiek w sieci. Każdy z nas jest na swój sposób popsuty. Każdy ma wady, defekty, niedociągnięcia. Każdy popełnia błędy i gubi się w życiu. Szczególnie kiedy ma się na karku dopiero 25 lat.
Czasami czułam/czuję się jak hipokrytka. Wściekałam się na siebie, że nie umiem, nie potrafię w to wszystko, o czym tak głośno Wam opowiadam. I wiem, że to są tylko gorsze chwile, które ma każdy, ale źle się z tym zawsze czuję, po prostu. Dlatego też naturalnie wychodzi, że na blogu nieco mniej mnie. I nie, nie oznacza to, że zupełnie rezygnuję z pisania tekstów od serca. Pojawi się pewnie jeszcze nie jeden, ale obecnie czuję, że dojrzałam. Dojrzałam do bycia bardziej dla siebie, dla swoich najbliższych, niż w sieci. Nie wyobrażam sobie życia bez bloga, jednak nie jest to mój priorytet. Dopóki nie nauczę samej siebie, jak żyć, nie mam zamiaru wciskać Wam niepotrzebnego kitu i doradzać, skoro sama, w rzeczywistości, nie potrafię wcielić wszystkich porad w życie.
DZIĘKUJĘ WSZYSTKIM, KTÓRZY MNIE CZYTAJĄ, ZAGLĄDAJĄ, ŚLEDZĄ.
Nie poprzestaję z blogowaniem, a wręcz odwrotnie, mam nadzieję, że te naturalne zmiany w głowie, przyniosą również wiele wartościowych, nieco innych wpisów na blogu. Bo jak powiedział E.Einstein:
“Szaleństwem jest robić wciąż to samo i oczekiwać różnych rezultatów”
Dziękuję wszystkim, którzy czytają mnie regularnie. Część z Was jest tu przez moje życie w Norwegii, inni właśnie przez szczere wpisy o psychice. Jeszcze innych przyciąga może moja fotografia czy opowiadanie o wegańskim stylu życia. Z jakiegokolwiek powodu tu nie zaglądasz, dobrze, że jesteś. A ten tekst wzbogaciłam zdjęciami z Oslo, w którym obecnie mieszkam. Mam nadzieję, że będę miała ich dla Ciebie więcej!