Przyjechałam właśnie do nowo otwartej kawiarni w Bodø (to dopiero święto w tej mieścinie), popijam latte na mleku owsianym i podjadam czekoladę, którą zabrałam ze sobą z domu. Chyba mnie nie wygonią za własny prowiant, co? I biorę się za pisanie podsumowania kwietnia, z którego, mam nadzieję, wyciągnięcie również coś dla siebie.
OSTATNIO DUŻO MYŚLĘ O KIERUNKU, W JAKIM POWINNAM POCIĄGNĄĆ BLOGA.
Zastanawiałam się, czy kontynuować blogowe podsumowanie miesiąca, ale wierzę, że jest to świetny sposób, byście mogli mnie nieco lepiej poznać. To również idealny moment na podzielenie się spontanicznymi kadrami, które często robię moim telefonem, bo nie wiem, czy wiecie, ale najlepszy aparat to ten, który mamy akurat przy sobie. A poza tym, nie każdy z moich czytelników ma Instagram (to właśnie tam pokazuję siebie najwięcej). Jednocześnie… coraz bardziej doceniam swoją prywatność. Przez ostatnie dwa lata przeszłam tak dużą transformację wewnętrzną, a potrzeba dzielenia się ze światem wszystkim, co mi się przytrafia, niekoniecznie znajduje się na liście moich priorytetów. Nie zrozumcie mnie źle, chodzi mi o to, że bardzo łatwo przekroczyć tę niebezpieczną granicę robienia czegoś dla siebie, a pod publikę. Ja też miewałam momenty, w których wyjście do kawiarni nie wypływało z mojej wewnętrznej potrzeby, a raczej z chęci zrobienia ładnego zdjęcia. I może nie ma w tym nic złego… do czasu. Naprawdę łatwo wpaść w pułapkę życia dla szklanego ekranu, a nie samego siebie. Smutne to, prawda? Doskonale rozumiem, że dla niektórych social media to jest po prostu praca, ale musicie wiedzieć, że ja, kobitka z krwi i kości, a jednocześnie blogerka, coraz bardziej doceniam bycie sobą, szczerość i nierobienie niczego na siłę. To nie w moim stylu, po prostu.
DZIŚ ZASYPUJĘ WAS KADRAMI Z MOJEGO TELEFONU, BO APARAT GOŚCIŁ W MOICH DŁONIACH NIECO RZADZIEJ.
Kwiecień był dla mnie trudnym miesiącem. Klaudia, kiedy Ty wreszcie napiszesz, że przeżyłaś idealne, cztery tygodnie? Może uda się w lutym, bo to krótki miesiąc? Haha, niedoczekanie! Ale dobrze mi w tym moim osobistym chaosie! Pierwszego kwietnia wróciliśmy z Hamburga. Opowiadałam Wam już nie raz, że mocno reaguję na zmianę klimatu, temperatury, na podróże. Po powrocie pojawiło się trochę stresu, powrót do pracy, codziennych obowiązków i ciało stanowczo krzyknęło: stop. Pierwszy raz od przyjazdu do Norwegii wylądowałam na zwolnieniu lekarskim (czyli tzw. sykemelding). Oczywiście wizytę u mojego fastlege (w Norwegii każda osoba ma przypisanego lekarza pierwszego kontaktu) odsuwałam przez pierwsze 2-3 dni choroby wierząc, że wszystko minie. Niestety, było zupełnie na odwrót. Dopadło mnie przeziębienie, ale nie pamiętam, kiedy ostatnio byłam tak bardzo osłabiona. 1,5 tygodnia wyciągniętego z życiorysu, ale wiem, że i ten trudny czas był mi potrzebny. To niesamowite, że dzięki chorobie, człowiek potrafi przewartościować pewne sprawy. Wiem, że brałam na swoje barki za dużo. A tak się nie da. Nie mam już 16 lat, a moje ciało naprawdę mocniej reaguje na zbyt dużą ilość bodźców. A ja, zamiast wściekać się na siebie, muszę to po prostu zaakceptować i nauczyć się z tym żyć. Bo troska o ciało i psychikę to najlepsze, co możemy dla siebie zrobić. Od tego po prostu trzeba zacząć.
CHOROBA, SERIALE, SERIALE I… SERIALE!
Podczas choroby nie obyło się oczywiście bez wyrzutów sumienia. Pasywny odpoczynek nie jest jeszcze moją mocną stroną, ale idzie mi on coraz lepiej. Podczas choroby nie omieszkałam… bezkarnie zapętlić się w genialnych serialach! Oglądałam sporo norweskich produkcji, łącząc przyjemnie z pożytecznym. Nauka języka poprzez oglądanie seriali to mój ulubiony sposób na poprawę swoich umiejętności! Ale… moje serce najbardziej skradła hiszpańska produkcja Dom z papieru, która dostępna jest na Netflixie (Warto pamiętać, że nie jest to netflixowy serial, a platforma jedynie wykupiła prawa do jego emisji. Podobno Netflix ma wyprodukować dopiero trzeci sezon). Wow, wow, wow! Jeśli jeszcze nie widzieliście, musicie obejrzeć, zaufajcie mi! Koniecznie w oryginale, ja oglądałam z napisami. Obejrzałam również serial Ania, nie Anna. Długo się mu opierałam, ale zupełnie niepotrzebnie. Płakałam, śmiałam się, wzruszałam, zachwycałam.
No dobrze, ale chorobą zamęczać Was więcej nie będę! Zdarza się nawet najlepszym.
SPACER PO PRAWIE DWÓCH TYGODNIACH SPĘDZONYCH W CZTERECH ŚCIANACH SMAKOWAŁ WYJĄTKOWO!
Kiedy już wydobrzałam, wybrałam się na porządny 10-kilometrowy spacer. Jeżu, jak ja doceniłam radość z małych rzeczy! Moje dwie nogi, motywujący podcast, który umilał mi czas na zewnątrz, norweskie powietrze, słońce, a nawet chłód skandynawskiej wiosny, który jakoś przestał mi przeszkadzać. To było coś! Dobrze czasami przypomnieć sobie o wszystkim, co już mamy. A ja mam naprawdę dużo! Szkoda, że nie widzieliście mojej twarzy po pierwszym, cięższym treningu, który zrobiłam, po prawie miesięcznej przerwie. Nie mam na myśli spokojnej jogi, wyjścia na rower czy szybkiego spaceru, a domowy wycisk, który urządziłam sobie w towarzystwie Fitness Blender. Szczerze? Wysiadłam 3 razy, a płuca paliły niemiłosiernie. Grażyna fitnessu się kłania! No ale… tak właśnie bywa z tymi powrotami do formy.
W KWIETNIU SPORO CZYTAŁAM, PRACOWAŁAM NAD ZŁYMI MYŚLAMI I BRAŁAM SPRAWY W SWOJE RĘCE.
Wiecie… niby każdy wie, że nic samo się nie zmieni. Że możemy wymagać od siebie dużo, chcieć innej codzienności, ale tak naprawdę… co robimy w tym kierunku? Na przykład ja. Bardzo chciałam mocniej skupiać się na sobie, a przestać patrzeć na wszystkich dookoła. I co robiła mądra Klaudia? Po przebudzeniu chwytała za telefon. Na dobry początek dnia fundowała sobie przegląd social mediów, co w moim przypadku działa bardzo źle. Takie niewielkie zmiany w codziennych nawykach potrafią zdziałać naprawdę cuda! Nie trzeba wiele, by żyło nam się spokojniej, lepiej, wygodniej. Dlaczego tak często tkwimy w przyzwyczajeniach, które nie są dla nas dobre?
W kwietniu nie raz dopadały mnie złe myśli. Bardzo złe myśli. Jednak ja, zamiast się im poddawać, starałam się REALNIE ukierunkowywać mój umysł na coś innego. Wskakiwałam na rower, uczyłam się hand letteringu (efekty zobaczycie poniżej), brałam się za porządki, szłam na spacer. I nie, nie chodzi mi o zamiatanie problemów pod dywan. Ja zawsze staram się je przepracowywać, ale mam już taką naturę, że uwielbiam tworzyć. Lubię działać, lubię czuć sens mojego dnia, lubię mieć obowiązki, zobowiązania, zajęcie. Lubię, kiedy po całym dniu, kładę się do łóżka i mogę powiedzieć samej sobie: no dziewczyno, to był dobry dzień! I uwierzcie mi, że czasami wystarczy, że zrobię parę fajnych zdjęć, poćwiczę jogę, napiszę dla Was tekst, czy pójdę do kawiarni w miłym towarzystwie.
PIERWSZA KAWA NA SŁOŃCU, SUSHI W PLENERZE I SKOK NA ZAKURZONY ROWER!
Obecnie w Bodø jest około 8 stopni, ale po chorobie trafiłam na tydzień, gdzie termometr wskazywał 12-13 stopni. Zaliczyłam więc pierwszą kawkę na słońcu, jadłam sushi w plenerze i wreszcie odkurzyłam mojego poczciwego staruszka na kolejny sezon. Rower, który kupiłam 2 lata temu to jeden z lepszych zakupów w Norwegii! Strasznie lubię się na nim przemieszczać, a kiedy nie mam siły na żadną aktywność fizyczną, jadę po prostu na spokojną, przyjemną wycieczkę z dobrą muzyką w uszach! W kwietniu nie działo się u mnie zbyt wiele. Codzienność wyglądała podobnie. Przypominam, że mieszkam w małej, norweskiej miejscowości, gdzie życie płynie we własnym tempie. Ostatnio dużo rozmawiamy z Mateuszem o przeprowadzce do większego miasta. Tak, uważam, że człowiek może być szczęśliwy wszędzie i ja, nawet w Bodø, to szczęście odnaleźć potrafię. Jednak oboje obiektywnie stwierdzamy, że jest wiele rzeczy, których nam po prostu brakuje. Brakuje nam wyboru między pędem dużego miasta a spokojem, który, jeśli człowiek chce, odnajdzie nawet w najbardziej zatłoczonym mieście. Brakuje nam tej mieszanki różnych bodźców, inspiracji, odkrywania nowych okolic. Oboje lubimy naturę, ale tylko do pewnego stopnia. Nie jesteśmy stworzeni do chodzenia jedynie po górach i wiecznego zachwycania się krajobrazami. Ja może bardziej, ale wiem, ze Mateo jest taką trochę miastową duszą. Kto wie, co będzie z nami za rok? Coraz bardziej otwieram swoje serducho i głowę na zmiany. Boję się ich, ale wiem, że są w moim życiu niezbędne, jak tlen.
ZMIANY W ŻYCIU PRYWATNYM TO RÓWNIEŻ ZMIANY NA BLOGU!
Od pierwszego maja zaczynam pracę na 100% w kawiarni, w której do tej pory pracowałam tylko na część etatu. Dawno nie miałam pracy na cały etat, tak naprawdę nigdy. Jedynie po przyjeździe do Norwegii trafiły mi się 2-3 miesiące, kiedy pracowałam naprawdę dużo. Wcześniej studia, dorywcze prace. Jestem bardzo ciekawa, jak uda mi się to wszystko poukładać. Trochę się boję, ale z drugiej strony mam nadzieję, że wpadnę w nowy rytm i przywyknę do lepszej organizacji. Nie ma zamiaru rezygnować z blogowania i tworzenia w sieci, ale wiem, że będę musiała nieco rozważniej wybierać to, co chcę publikować. A może da to pozytywne efekty i więcej wartościowych treści dla Was? Mam taką nadzieję! Pisałam już o tym w Newsletterze, ale zdobycie pracy na 100% w Norwegii wcale do najprostszych nie należy. Nie mam obecnie pracy moich marzeń, ale z drugiej strony nauczyłam się, że warto dać sobie nieco więcej czasu. Jestem tutaj dopiero 2,5 roku, wszystko stopniowo, powoli. Oprócz blogowania, w codzienny grafik będę chciała wcisnąć jakąś aktywność fizyczną, fotografię, no i gotowanie. Na mieście nie jem praktycznie w ogóle, wszystko robię sobie sama. Również do pracy zabieram najczęściej swoje jedzenie. Jak myślicie, dam radę? Ciało i głowa będą musiały przyzwyczaić się do nowych rutyn, godzin pracy, a zmęczenie na pewno da o sobie znać, jednak jestem w dobrej myśli. Stres pojawia się głównie dlatego, że kawiarnię przejął nowy właściciel, także nie do końca wiem, co czeka mnie w najbliższych tygodniach, miesiącach. Ale… grunt to dostrzegać plusy, a nie jedynie ciemne strony obecnej sytuacji. I tak też staram się robić.
CZAS NA ŚWIEŻYM POWIETRZU CENIĘ PONAD WSZYSTKO!
Chyba zaczyna we mnie płynąć trochę norweskiej krwi. Bardzo doceniam czas na świeżym powietrzu. Niekoniecznie od razu w górach, ale właśnie na zewnątrz. Kiedy liczba słonecznych i cieplejszych dni jest tak mocno ograniczona, człowiek chcę naprawdę dobrze wykorzystać każdą chwilę, kiedy z nieba nie pada mu nic na głowę. Nie powiem, trochę zazdroszczę Polsce gorącego lata tej wiosny, ale przecież… nie można mieć wszystkiego. I tej myśli staram się trzymać codziennie. Nie można mieć kochani wszystkiego, po prostu się nie da.
W Bodø dzień coraz dłuższy, natura powoli przygotowuje nas do dni polarnych. Ciało znów będzie musiało przestawić się na zasypianie, kiedy za oknem słońce w pełnej okrasie.
RAZ Z GÓRKI, RAZ POD GÓRKĘ, CZYLI TAK JAK LUBIĘ. A MNIE BARDZO CIEKAWI, JAK MINĄŁ TWÓJ KWIECIEŃ!
Wiecie co, trochę już przywykłam do tego, że moje życie nie ma układu linii prostej. Jasne, że te sinusoidy bywają męczące, ale taka już jest moja natura. Pełna emocji, zarówno tych dobrych, jak i nieco bardziej negatywnych. A jak było u Ciebie? Przeważał dobry nastrój, a może pojawiało się więcej ciężkich chwil? A na koniec zostawiam Cię z podsumowaniem w pigułce i planami blogowymi na maj, mam nadzieję, że Ci się spodobają!
SUKCES MIESIĄCA
Niech będą dwa. Po pierwsze, rozpoczęcie pracy na 100%, o czym wspominałam powyżej. A drugi związany jest z moją działalnością w sieci, a mianowicie pojawienie się w SHARE WEEK 2018 u Andrzeja Tucholskiego. Serdecznie dziękuję dziewczynom, które poleciły mnie na swoich blogach, to dla mnie ogromny zaszczyt i wyróżnienie!
SERIAL MIESIĄCA
Zdecydowanie hiszpańska produkcja Dom z papieru. Polecam, z całego serca!
ZMIANA MIESIĄCA
W kwietniu mocno uświadamiałam sobie, że niezniszczalna to ja nie jestem. I czas nieco bardziej zatroszczyć się o siebie, bo nikt za mnie tego nie zrobi. Odnajdywałam radość w pasywnym odpoczywaniu, którego nadal się uczę.
DANIE MIESIĄCA
Roladki z cukinii faszerowane twarożkiem z tofu i posypane wegańskim, żółtym serem. To cudo zrobił dla mnie Mateo na naszą miesięcznicę. Było pyszne, nawet nie zrobiłam zdjęcia. Wszystko zapiekane w sosie pomidorowym. Na uznanie zasługują również różowe serniczki, które zrobiłam na wieczór taco u mojej byłej szefowej. Koleżanki z pracy były zachwycone, ja też, a przepis pojawi się niebawem na blogu!
SŁODYCZ MIESIĄCA
Czekolada Ritter SPORT z migdałami i preparowaną komosą ryżową, którą przywiozłam ze sobą z Hamburga. Porządna, gorzka czekolada, z chrupiącą wkładką, czyli to, co Klaudia lubi najbardziej!
ZAKUP MIESIĄCA
Zdecydowanie nowe brush peny, których używam do nauki brush letteringu. Sprawiłam sobie oryginale Tombow pens i zestaw dla początkujących w kaligrafii nowoczesnej. Wszystko zamówiłam w norweskim sklepie papierniczym, ale w Polsce, dla zainteresowanych, polecam sklepik Frannys.
KOSMETYK MIESIĄCA
Moje pierwsze, naturalne perfumy, a mianowicie zapach od LUSH cosmetics. Kupiłam je w Hamburgu, długo zastanawiałam się nad tym produktem, ale od dawna chciałam przerzucić się na naturalne perfumy. Wybrałam nieco słodszy, waniliowy zapach i naprawdę bardzo się z nim polubiłam. Jak na naturalne perfumy, zapach jest naprawdę trwały i przyjemny! Wąchałam praktycznie wszystkie zapachy dostępne w LUSH i ten przypadł mi do gustu najbardziej.
RADOŚĆ MIESIĄCA
Pod koniec marca zrobiono mi potężną listę badań krwi. Czułam się słabiej, chciałam sprawdzić swoją tarczycę i skontrolować, czy na pewno ze mną wszystko w porządku, czy nie mam żadnych niedoborów. Radość była ogromna, kiedy odebrałam wręcz idealne wyniki badań. Witaminki, ogólna morfologia, żelazo. Nie jest ze mną tak źle, a trzy lata na weganizmie nie doprowadziły mnie do niedoborów, a wręcz na odwrót, hihi. Tarczyca, mimo że nieidealna, również daje radę! Znów przekonałam się, jak ogromny wpływ na moje samopoczucie ma psychika!
CYTAT MIESIĄCA
Real beauty is about being curious and courageous.
I właśnie tej ciekawości oraz odwagi bardzo Wam życzę.
KSIĄŻKA MIESIĄCA
Kulinarna książka z przepisami na wegańskie, surowe desery inspirującej kobiety, która prowadzi w Oslo świetną kawiarnię OSLO RAW. Książka, o której mowa to Rågodt, pełna inspiracji kulinarnych, ale również językowych dla wszystkich zainteresowanych nauką norweskiego.
JESTEM DUMNA Z…
… tego, że wreszcie odświeżyłam blogową zakładkę współpraca. Zajrzyjcie, trochę się nad nią napracowałam!
WPIS MIESIĄCA
Najtrudniejszy i najważniejszy dla mnie wpis, w którym opowiedziałam Wam o moich przejściach z zaburzeniami odżywiania i depresją.
PIOSENKA MIESIĄCA
Było ich sporo, ale strasznie lubię ten kawałek:
I ten:
CO POJAWI SIĘ NA BLOGU?
Planuję następujące wpisy:
- Przepis na deser 2w1, a mianowicie małe serniczki i ten sam deser w słoiczkach.
- Ulubione podcasty, których ostatnio słucham.
- Zestawienie kosmetyków, do których często wracam i które mi się sprawdzają.
A reszta niech będzie niespodzianką!
TRZYMAJCIE SIĘ DZIELNIE I DAJCIE ZNAĆ, CO U WAS!