W podróżach jest coś magicznego, wyjątkowego i nie wyobrażam sobie, by z odkrywania świata zrezygnować. Jednocześnie znajduję w nich dużo stresu, zagubienia i bólu brzucha. A może tylko ja tak mam? Czy ktoś jeszcze, oprócz mnie, potrzebuje wakacji od wakacji?
CZĘSTO ŚMIEJĘ SIĘ SAMA Z SIEBIE, NAWET NIE WIECIE, JAK MOCNO.
Lubię podróże, bardzo. Nie podróżuję jakoś szczególnie intensywnie, bo sytuacja finansowa i obecna praca nie pozwalają, bym co chwila latała po świecie. Jednak zdaję sobie sprawę, że nie każdy w wieku 25 lat ma możliwość wyruszenia poza granicę Polski. Przypominam sobie o tym najczęściej, gdy zaczynam zatapiać się np. na Instagramie, podziwiając ludzi, którzy objechali już chyba cały świat. Szybko sprowadzam się na ziemię i zaczynam czuć wdzięczność, że chociaż raz w roku, mogę lecieć do jakiegoś kraju, a nawet (a raczej aż) do Polski. Może na razie jest to Europa, ale wiem, że jeśli tylko zdrowie pozwoli, na pewno zrealizuję inne, podróżnicze marzenia. No ciągnie mnie w ten świat, co ja na to mogę. Jednak… podróże kosztują mnie naprawdę dużo. Odnoszę wrażenie, że rzadko mówi się o tych trudniejszych chwilach w podróżowaniu.
WŁAŚNIE DZIŚ OPUSZCZAM SZTOKHOLM, GDZIE MIAŁAM OKAZJĘ SPĘDZIĆ DWA DNI.
Tylko ja wiem, jaką toczyłam ze sobą bitwę. Bitwę pt. Chcę wybiec w hotelu, zapomnieć o strasznym zmęczeniu i oblatać całe miasto z wywieszonym jęzorem vs. nie muszę zobaczyć wszystkiego, a przede wszystkim, w dwa dni nie jest to możliwe. Pisałam o tym rok temu przy okazji wakacji w Chorwacji, nie chcę odwiedzać każdej pozycji z przewodnika. Może inaczej, chcę, ale nie jestem w stanie. W Sztokholmie było podobnie, dwa dni w tym pięknym, dużym mieście to tak naprawdę nic. A oprócz tego, że czasu mało, tak to ze mną bywa, że zawsze wydarzy się coś nieoczekiwanego, nieplanowanego. Na przykład? A proszę, parę sytuacji z naszego krótkiego, ale intensywnego pobytu w stolicy Szwecji.
Może się zdarzyć, że będziemy mieli problemy z zaparkowaniem auta, tracąc przy tym sporo czasu, a przede wszystkim, nerwów. Bardzo dużo nerwów!
Może się zdarzyć, że rozboli mnie brzuch, zamieniając się jednocześnie w balon, bo nowe jedzenie sprawi, że brzusio zażyczy sobie dłuższej aklimatyzacji. Szkoda, że miał tylko dwa dni. A może być i tak, że toalety potrzebujesz tak bardzo, że Twój towarzysz podróży musi wyczarować stację benzynową na już, mimo że mapa wyraźnie pokazuje: 10 km.
Może się zdarzyć, że wybuchnę płaczem na środku ulicy, bo po pół roku noszenia zimowych ubrań żyjąc w północnej Norwegii, nie jestem gotowa na krótkie spodenki i T-shirt (tak wiem, mądra ja. Co poradzę na to, że moja samoocena nadal mocno kuleje i czasami zapominam, że nie ważę już 54 kg, a o dwadzieścia więcej). I ten wybuch jest mocny, intensywny, rozpaczliwy. Aż druga połówka musi interweniować, a mi zajmie dobre 2-3 godziny, by wrócić do stanu sprzed katastrofy.
Może się zdarzyć, że zamienię się w największą marudę świata, kiedy nieoczekiwanie dopadnie mnie głód. I jeszcze Google Maps nie chce współpracować, bo restauracja, która miała być blisko naszej lokalizacji, dziwnym trafem teleportowała się na drugi koniec miasta. I idę, zmęczona, głodna, zła, a przed oczami latają mi tylko falafele z pieczonymi ziemniakami, zamiast architektury, którą miałam się przecież zachwycać!
Może się zdarzyć, że zabraknie mi energii na intensywne zwiedzanie. Musiałabym spędzić w tym mieście dobre 2 tygodnie, by trochę lepiej je poznać.
Może się zdarzyć, że moja skóra zacznie swędzieć, bo nowa woda, inne jedzenie, powietrze.
Może się zdarzyć, że z tych wszystkich emocji dopadnie mnie bezsenność, a drugi poranek będzie zdecydowanie trudniejszy niż przypuszczałam.
Może się zdarzyć, że słoneczny dzień zamieni się nieoczekiwanie w deszczowego ponurasa. Kto by to przewidział? Na pewno nie prognozy pogody. Mokre włosy, ubrania, ale przecież z cukru nie jestem. A co, kupimy jeszcze lody. Na dokładkę. A później tylko apsik apsik.
Może się zdarzyć, że będę musiała walczyć z atakiem paniki na widok zbyt dużego tłumu ludzi.
Może się zdarzyć, że pół dnia spędzimy na szukaniu fajnego miejsca, by coś zjeść, wypożyczalni rowerów, zakupach spożywczych, pakowaniu itp. Ten wakacyjny czas ucieka, bardzo szybko, szczególnie gdy jesteśmy gdzieś krótko oraz przemieszczamy się z miejsca na miejsce.
Może się zdarzyć, że nagle zaczną boleć mnie zatoki, które nie są przyzwyczajone do klimatyzacji.
Wiem, że nie przytrafiło mi się nic strasznego. Jednak te małe dyskomforty potrafią sprawnie uprzykrzyć podróżowanie, a człowiek szybko docenia swoje cztery kąty i domowy azyl, do którego zawsze dobrze wrócić po dłuższych wojażach.
PISZĘ O TYM WSZYSTKIM PÓŁ ŻARTEM PÓŁ SERIO, ALE PODRÓŻE TO TAKI SŁODKO-GORZKI STWÓR, KTÓREGO TRZEBA BRAĆ W CAŁOŚCI.
Zawsze wyczekuję każdego wyjazdu. Trochę go idealizuję, za dużo sobie wyobrażam i wszystko próbuję zaplanować. Podróże mają jednak to do siebie, że nie da się ich do końca przewidzieć. Dobrze zachować w sobie ten pierwiastek rezerwy i dystansu, który sprawi, że zamiast złości, rozgoryczenia czy narzekania, pojawi się uśmiech. Uśmiech, że przecież te nieoczekiwane wydarzenia pamięta się najmocniej. Właśnie dzięki trudniejszym momentom w podróżach, lepiej poznaję siebie. To te momenty zmuszają mnie do głębszej refleksji, do rozmowy z partnerem, do przyjrzenia się swoim myślom, które napływają intensywniej właśnie na wakacjach, kiedy człowiek wyrwie się z codziennej rutyny oraz dużej ilości obowiązków. U mnie najczęściej w podróży ujawniają się demony, które w pośpiechu dnia codziennego, grzecznie sobie śpią i staram się o nich nie myśleć. I wiem, to nie jest wygodne ani relaksujące, ale mimo wszystko, rozmowy oraz refleksje w podróży to najlepsze, co zawsze z niej przywożę.
IM JESTEM STARSZA, TYM INTENSYWNIEJ REAGUJĘ NA ZMIANĘ OTOCZENIA.
Czy z tego powodu planuję rezygnować z podróżowania? Zdecydowanie nie, jednak w każdy wyjazd muszę, po prostu muszę, wpakować czas na kompletne nic nierobienie. Na chwilę z samą sobą, z dala od tłumów. I mimo że z sentymentem wspominam nastoletnie czasy, kiedy ciało i głowa szybko przystosowywały się do zmiany, akceptuję, że dziś jest inaczej. Akceptuję, że mimo 25 lat na liczniku, muszę dokładniej poszukać tego, co mnie relaksuje i pozwala odpoczywać, oddzielając od wszystkiego, co mogłabym, ale niekoniecznie jest dla mnie dobre. Po prostu, w podróży warto myśleć o sobie i decydować się na to, co faktycznie przyniesie nam ukojenie, a nie tylko i wyłącznie kolejne, spektakularne zdjęcie do publikacji. I nie denerwować się, kiedy trzeba odpuścić. Odpuścić zwiedzenie oraz bieganie po mieście na rzecz chwil w parku, leniwej kawy czy dłuższej rozmowy przy śniadaniowym talerzu. Nie wiem jak Ty, ale ja w podróżach właśnie takie chwile lubię najbardziej!
A JAK SZTOKHOLM?
Trafiliśmy na słabszą pogodę, remonty, zamknięte dróg i roboty drogowe, których tak nie lubi nawigacja. Mimo wszystko to miasto urzekło mnie bardzo. Zjedliśmy pyszne rzeczy, spotkaliśmy miłych, otwartych ludzi (na każdym kroku), znaleźliśmy czas na szwedzką fikę i pogaduszki na ławeczkach w parku. Do Sztokholmu wrócę na pewno, bo odniosłam wrażenie, że Szwedzi są jakby bardziej otwarci, niż Norwegowie. A może to jedynie magia stolicy? Pewnie tak, a zresztą, co ja tam mogę wiedzieć, bo dwóch dniach w tym miejscu. A do Was wrócę na pewno z większą ilością zdjęć. Nie zrobiłam ich wyjątkowo dużo, bo starałam się być bardziej tu i teraz, ale na ulicy wyłapywałam tyle magicznych sytuacji… Jej, ależ mi tego brakuje w Bodø!
A CO TOBIE PRZESZKADZA W PODRÓŻACH?
U mnie, tak jak wspominałam, zdecydowanie kuleje kondycja fizyczna organizmu, który mocno reaguje na zmiany. Ciekawa jestem, czy Ty łatwo aklimatyzujesz się do nowego miejsca. A może masz swoje sposoby, by uniknąć wakacyjnych, przykrych incydentów? Jeśli tak, jakie? Pozdrawiam Cię jeszcze ze Szwecji!