Przygotujcie się na długi wpis. Opowiem Wam o tym, jak i dlaczego przeszłam na dietę roślinną. Będzie nieco mojej historii, spostrzeżeń i spraw, które drażnią mnie najbardziej. O akceptacji i szacunku dla decyzji innych też opowiadam, bo to jest kluczowe!
JAK TO SIĘ W OGÓLE ZACZĘŁO?
Mięso i inne produkty odzwierzęce jadłam przez 22 lata życia. Na diecie wegańskiej jestem od lipca 2015 roku, ale moja przygoda z weganizmem zaczęła się wcześniej, a dokładniej w momencie, w którym okazało się, że mój organizm nie toleruje nabiału, glutenu i jajek. Pojawiły się również problemy z tarczycą, przy których często zaleca się eliminacje tych trzech rzeczy. To był okres, kiedy byłam studentką na drugim roku licencjatu (2013 rok), było mnie zdecydowanie mniej, miałam spore problemy zdrowotne, ale i zbyt intensywnie myślałam o zdrowym odżywianiu. I wtedy się zaczęło. Gorsza kondycja organizmu i nietolerancje pokarmowe sprawiły, że zaczęłam szukać rozwiązań, interesować się wegańskimi przepisami, które z natury są przecież pozbawione nabiału i jajek. Pojawiały się pierwsze próby w kuchni, w której przygotowywałam bezglutenowe i wegańskie ciasta, naleśniki, chleby. Pokochałam Jadłonomię, jej bloga oraz książkę, którą potrafiłam przeglądać godzinami. Zaczynałam odkrywać bezglutenowe zamienniki mąki pszennej, poznałam niesamowite właściwości mąki gryczanej białej. Nauczyłam się, że jajko można zastąpić siemieniem lnianym, nasionami chia czy bananem. W tamtym momencie mojego życia byłam straszną perfekcjonistką. Chciałam wszystko robić na 100%. Podobnie miałam z dietą, co niestety miało również negatywne skutki, a mianowicie zbyt obsesyjne myślenie o tym, co trafia na mój talerz. Przejście na dietę roślinną chodziło mi po głowie już wtedy, ale nie chciałam tego robić, bo wiedziałam, że najbliższa rodzina i przyjaciele, odbiorą to jedynie jako dietę, która sprawi, że schudnę jeszcze bardziej. Moje słabsze wyniki, niedobór żelaza i problemy z tarczycą sprawiały, że bałam się rezygnować z mięsa i ryb, ale jeszcze mocniej chodziło o otoczenie. Moja dieta była wtedy pozbawiona nabiału, glutenu i jajek, ale mięso i ryby jadłam normalnie, praktycznie codziennie. Cieszę się, że nie podjęłam decyzji o przejściu na dietę wegańską w tamtym momencie mojego życia. Wiem, że wiązałoby się to z ograniczeniami, które wtedy byłby dla mnie wręcz toksyczne.
TAK, JA RÓWNIEŻ NALEŻAŁAM DO GRONA OSÓB, KTÓRE NIE WYOBRAŻAŁY SOBIE JEŚĆ WEGAŃSKO!
Zostałam wychowana w rodzinie, gdzie jedzenie mięsa jest podstawą. Nie wyniosłam z domu myśli, że da się inaczej, czego oczywiście nie mam nikomu za złe. Do wszystkiego doszłam sama. Na początku zmusiła mnie do tego moja kondycja zdrowotna i nietolerancje pokarmowe, a później, pojawiła się czysta ciekawość oraz chęć spróbowania tego stylu życia. To już na studiach zaczęłam smakować wegańskich dań, odkryłam moją ukochaną knajpkę Avocado. Mimo że jadłam mięso i owoce morza, łatwiej było mi wybierać się do wegańskich miejscówek, gdzie nie musiałam tłumaczyć, czym jest danie bez nabiału i jajek. Te 4-5 lat temu, na mapie Trójmiasta takich miejsc nie było zbyt wiele, podobnie zresztą w Warszawie, choć w stolicy było już w czym wybierać. Cudowne okazało się wsparcie mojej mamy, która bardzo chciała mi pomóc i piekła dla mnie bezglutenowy chleb, robiła dżemik z jabłek i inne domowe przetwory. Nie dość, że zdrowe, to zawsze ratowały mój studencki budżet.
WYJAZD DO NORWEGII, ODLEGŁOŚĆ I POCZUCIE WOLNOŚCI?
Do Norwegii przeprowadziłam się 1 lipca 2015 roku. Już wtedy moja wiedza na temat diety wegańskiej była naprawdę duża. Niestety byłam również na etapie życia, gdzie sporo informacji chłonęłam jak gąbka. Oglądałam dużo YouTube, czytałam o doświadczeniach innych, zbyt mocno sugerowałam się tym, że to, co dobre dla kogoś, może sprawdzać się również i u mnie. Moje zdrowie miało się lepiej, ale nadal nie było idealnie. I trudno się dziwić, przez ponad 3 lata byłam Klaudią, która przy wzroście 177 cm ważyła 52-56 kg. Nadal ciągnęły się za mną problemy z okresem, a raczej jego brak, co towarzyszyło mi tak naprawdę od początku miesiączkowania (pierwszą miesiączkę dostałam w wieku 16 lat, czyli bardzo późno). Szukałam dla siebie rozwiązania. Moja tarczyca była w słabej kondycji, z psychiką również bywało różnie. Postanowiłam spróbować diety wegańskiej, która i tak była mi już całkiem bliska. By nieco bardziej zmotywować się do tych ostatecznych zmian i rezygnacji z mięsa, dołączyłam do kampanii: Zostań wege na 30 dni, która, mimo że nie była dla mnie przełomowa, dała mi całkiem dużo. Codziennie, przez 30 dni, dostawałam maila z różnymi informacjami, ciekawostkami, przepisami. Obecnie jest również możliwość pobrania aplikacji mobilnej. Dołączając do kampanii nie tracicie nic, a możecie jedynie zyskać nową wiedzę. Jak widzicie, moja decyzja o przejściu na weganizm nie była spowodowana pobudkami czysto etycznymi, to zaczęło się później. Na początku były to tylko i wyłącznie względy zdrowotne, a ja myślałam jedynie o sobie.
Z mięsa i owoców morza zrezygnowałam tak naprawdę z dnia na dzień. Nie stanowiło to dla mnie żadnego problemu. Co było najtrudniejsze? Myślę, że najbardziej brakowało mi smaku łososia i krewetek, które uwielbiałam.
AKCEPTUJĘ WYBORY INNYCH, WIĘC INNI AKCEPTUJĄ I MÓJ.
Miałam to szczęście, że był obok mnie Mateusz, który w pełni zaakceptował moją decyzję. Wspierał mnie, mimo że sam uwielbia mięso. Nie krytykował, podchodził do wszystkiego z cierpliwością i szacunkiem. I to jest chyba w tym wszystkim najważniejsze. Ja zajęłam się swoim talerzem, a on swoim. Ani ja, ani on, nie krytykowaliśmy siebie nawzajem. Przecież oboje jesteśmy dorośli i każdy podejmuje świadome decyzje, działa pod dyktando własnego sumienia. Bardzo istotne jest to, że Mateusz lubi wegańskie jedzenie na mieście oraz wszystko, co przygotuję ja, a to okazało się porządnym wsparciem i ułatwieniem w codziennym życiu.
Poinformowanie bliskich o mojej decyzji do najłatwiejszych nie należało. Pojawiały się głosy troski. Bardziej chodziło o martwienie się o moje zdrowie, bo bliskie mi osoby doskonale wiedziały, co działo się ze mną przez ostatnie 3-4 lata. A osoba, która o diecie wegańskiej wie mało, bardzo łatwo przypisuje jej niedobory żelaza, witamin, utratę wagi i traktuje jako furtkę do dalszych problemów zdrowotnych. Jednak szybko zauważyli, że nic złego się nie dzieje. Myślę, że duża w tym również moja zasługa. Podchodziłam do mojego weganizmu z takim dystansem, spokojem, pewnością. Mimo że w głowie czułam, że to najlepszy wybór i jestem dumna z mojej decyzji, nikomu tego nie narzucałam. Potrafiłam śmiać się z siebie w towarzystwie, nie zadręczałam nikogo moimi poglądami, zresztą nie robię tego do dziś! Biorę odpowiedzialność za siebie samą, za nikogo innego.
CZY WEGANIZM SPRAWIŁ, ŻE WYZDROWIAŁAM?
To właśnie na diecie wegańskiej wróciłam do wagi z przeszłości i przytyłam. Wiem, że nie jest to tylko i wyłącznie zasługa, diety, ale na pewno w jakimś stopniu do tej zmiany się przyczyniła. Moje zdrowie przez te 2,5 roku miało się różnie. Jednak co najważniejsze, powoli wracał mi okres. Zaczynałam dostawać go naturalnie, nie biorąc żadnych tabletek hormonalnych, które kiedyś w moim życiu były codziennością. W 2017 roku tylko w jednym miesiącu okres się nie pojawił! Szczerze? Nigdy nie miałam tak regularnych miesiączek. Dalej leczę się na tarczycę, ale badania krwi, poziom żelaza czy inne witaminy, zawsze miały się całkiem dobrze. Nie chcę stwierdzać, że dieta roślinna mnie uleczyła, bo nie. Jednak nie wyrządziła mi żadnej krzywdy i nie czuję się obecnie gorzej, niż przed przejściem na weganizm.
Mam wrażenie, że odżywiając się w ten, a nie inny sposób, jestem bardziej narażona na opinię innych i przypisanie wszystkich chorób i problemów zdrowotnych temu, że jem wegańsko. Podam Wam przykład. Ostatnio miałam trochę problemów z zębami. I jakie może być pierwsze skojarzenie z tym związane? Na pewno brakuje jej wapnia! I choć staram się nie przejmować tym, co myślą inni, czasami czuję potrzebę tłumaczenia się. Że od zawsze mam słabe zęby. Że nabawiłam się próchnicy po aparacie ortodontycznym. Że jakiś dentysta kiedyś niedokładnie przeprowadził leczenie. Tylko… czy tłumaczenie się ma sens?
Często słyszę, że ktoś z mojego otoczenia nabawił się anemii czy niedoborów witamin. I jest to osoba, która je, nazwijmy to, normalnie. A co byłoby, gdybym ja, osoba na diecie wegańskiej, miała takie wyniki badań? Odpowiedź jest chyba jasna, a winowajcą na pewno byłby brak mięsa, jajek i nabiału w moim jadłospisie, prawda? Tylko kochani, tak to nie działa. Organizm to bardzo złożony mechanizm, a zdrowie nie jest zależne tylko i wyłącznie od diety. Sposób odżywiania jest ważnym elementem naszej codzienności, ale nie można przypisywać wszystkiego, co się z nami dzieje, tylko i wyłącznie zawartości naszego talerza!
ZACZĘŁO SIĘ OD ZDROWIA, ALE WEGANIZM TO DLA MNIE COŚ WIĘCEJ.
Zaczęło się jedynie od odżywiania, ale już po krótkim czasie bycia na diecie wegańskiej poczułam, że chcę spojrzeć na wszystko szerzej. Zaczęłam zastanawiać się, co nakładam na moją skórę, czym myję zęby, z jakiego źródła pochodzą suplementy, które przyjmuję… Dieta roślinna była jednocześnie początkiem mojej przygody z naturalną pielęgnacją. Stopniowo przerzucałam się także na wegańskie kosmetyki, również te do makijażu. Podobnie było z ubraniami. Nadal zdarza mi się kupić sweter z domieszką wełny, choć staram się tego unikać, ale skórzanych akcesoriów czy butów już nie posiadam. Obecnie na rynku jest tyle alternatyw, że nie mam żadnego problemu, by znaleźć coś dla siebie. Ale, ale! Nie popadłam w żadną skrajność. Nadal noszę zegarek na skórzanym pasku, który kupiłam dobre 3 lata temu. Głupotą byłoby wyrzucać coś, co jeszcze długo będzie mi służyć. Do wymiany poszły suplementy, które w wegańskiej wersji zamawiam zazwyczaj na iherb.com. Nie chodzi tutaj tylko i wyłącznie o brak składników odzwierzęcych w składzie. Produkty, które kupuję, mają zazwyczaj różne certyfikaty i są naprawdę świetnej jakości.
Weganizm był dla mnie tylko dietą, ale przez te prawie 3 lata, zaszła we mnie niemała rewolucja. To weganizm sprawił, że stałam się bardziej świadoma tego, co dzieje się dookoła. Wierzę, że nawet moje niewinne, codzienne wybory, przyczyniają się do zmiany świata na lepsze! Tak, wiem, brzmi śmiesznie oraz nieco naiwnie, ale ja po prostu tak mam. Nie chcę nikogo przekonywać i udowadniać, jak funkcjonuje przemysł mięsny i hodowlany oraz jak ogromny (negatywny) wpływ ma on, nie tylko na cierpienie zwierząt, ale także na nasze środowisko. Jeśli ktoś chce, na pewno sobie o tym poczyta, rozejrzy się, dopuści do głowy pewne sprawy, na które łatwiej i wygodniej oczy jest przymykać. Ja nie chcę. I jest mi z tym naprawdę fajnie. Jednocześnie akceptuję fakt, że ktoś takiej decyzji nie podejmie nigdy. Obecnie w mojej rodzinie i najbliższym gronie przyjaciół nie mam nikogo, kto je wegańsko.
NIE LUBIĘ NAZYWAĆ SIEBIE WEGANKĄ, BO NIĄ NIE JESTEM W 100%.
Weganizm to nie tylko dieta. To styl życia. To próba wybierania tego, co od zwierząt nie pochodzi. Nie tylko w odniesieniu do naszego talerza. Jednak ja jestem tylko człowiekiem, który stara się robić to, co podpowiada mu sumienie i serducho, ale nie chce dać się zwariować. Myślę, że takie zdrowe podejście do weganizmu sprawiło, że nie czuję się ograniczona. To właśnie ten styl życia sprawił, że zaczęłam poznawać nowe smaki, produkty, miejsca, możliwości. Odkąd przeszłam na weganizm, w żaden sposób nie czuję, że czegoś nie mogę. Ja po prostu… czegoś nie chcę jeść czy kupić! Obecnie można dostać naprawdę wszystko w wersji wegańskiej. Krówki, białą czekoladę, pączki, śmietanę, mleka, chipsy, lody, sery, smaczne zamienniki mięsa… Czego dusza zapragnie. Nie mam poczucia, że coś mnie omija. Ja raczej mam wrażenie, że naprawdę mam ogromny wybór! I właśnie takie luźne podejście sprawia, że nawet mnie do tych produktów zbyt mocno nie ciągnie, nie czuję, by coś było dla mnie zakazane, nie czuję się jak na diecie, bo na niej nie jestem. To jest moja świadoma decyzja i styl życia, który sprawia, że żyje mi się naprawdę wygodnie.
W mojej kosmetyczce znajdują się praktycznie same wegańskie kosmetyki, podobnie jest z szafą. Jednak nadal np. biorę leki na tarczycę, które na pewno były testowane na zwierzętach. Nadal zdarzy mi się kupić naturalny kosmetyk, który może mieć niewegański składnik, albo zużyje ten, który dostałam w prezencie. Nadal mam w szafie sweter z domieszką wełny. Nadal popełniam błędy, choć ja błędami ich nie nazywam. Bo… czy ktoś mnie z tego rozlicza? Nie robię niczego na pokaz, z nikim się nie ścigam.
MOŻE NADESZŁA MODA NA WEGANIZM, ALE JA SIĘ Z NIEJ BARDZO CIESZĘ!
Dużo osób narzeka, że obecnie mamy modę na weganizm. Trudno się z tym nie zgodzić, ale myślę, że na rynku nic nie dzieje się bez przyczyny. Równanie jest proste. Rośnie na coś popyt, więc i podaż pnie się w górę! Osobiście uwielbiam mieć wybór. I serce mi się raduję, kiedy wracając do Polski, za każdym razem zauważam różnicę. Wchodzę do Biedronki i mogę tam znaleźć coś na śniadanie, obiad, kolację, przekąskę oraz na deser. Mam wybór, każdy chce go mieć! Ja nie lubię podążać za modą, a wegański styl życia był moją świadomą decyzją, której nie planuję zmieniać.
Często nawet nie zdajemy sobie sprawy, jak wiele produktów jest z natury wegańskich, a my je kupujemy, nie mając nawet o tym pojęcia. Polecam zajrzeć Wam na bloga Ewy, która dzieli się informacjami o wegańskich kosmetykach czy Instagram lub Facebook Weganizmujemy Polskę, gdzie znajdziemy ciekawe produkty spożywcze, dostępne najczęściej w popularnych sieciówkach. Pojawiają się tam również informacje o nowych, wegańskich ofertach w kawiarniach, restauracjach czy piekarniach.
NIE SZUFLADKUJ SIEBIE, NIE SZUFLADKUJ INNYCH!
Wiecie, dlaczego tak rzadko nazywam siebie weganką i opowiadam głośno o moich wyborach? Nie lubię się szufladkować. Nie lubię narzucać komuś moich wyborów i przytłaczać, zamiast inspirować. Staram się podchodzić z szacunkiem do wszystkich, którzy wybierają inaczej, bo sama tego szacunku oczekuję. Od początku mojego weganizmu nie spotkała mnie żadna krytyka, która by mnie mocno uderzyła. Nikt nigdy nie powiedział mi czegoś obraźliwego czy nafaszerowanego negatywnymi emocjami tylko dlatego, że odżywiam się ta, a nie inaczej. Myślę, że wynika to również z tego, że i ja pewne sprawy potrafię przemilczeć. Brakiem szacunku, negatywnym nastawieniem i zbyt powierzchownym ocenianiem innych niczego nie osiągniemy. Lepiej po prostu robić swoje, wybierać to, z czym sami czujemy się dobrze, a przede wszystkim, nie myśleć jedynie o sobie. Odkąd weganizm stał się częścią mojej codzienności, patrzę nieco dalej niż na czubek własnego nosa. Stałam się jeszcze bardziej empatyczną osobą, nie tylko w odniesieniu do ludzi, ale również do zwierząt.
I wiecie co? Na początku wstydziłam się moich wyborów. Wstydziłam się oceny innych, szczególnie osób, które znam od lat. Jednak to, jaki styl życia wybieram nie zmienia nic w moich relacjach z drugim, ważnym dla mnie człowiekiem. I nie chcę się więcej wstydzić. Jestem jaka jestem, wybieram jak wybieram i powinnam być sama z siebie dumna. I jeszcze jedno. Od jakiegoś czasu czuję taki spokój i poczucie, że nie muszę nic nikomu udowadniać. I to jest chyba w tym wszystkim najważniejsze.
TO TYLE ODE MNIE, A JAKIE JEST TWOJE PODEJŚCIE?
Czy weganizm jest Ci bliski? A może lubisz wegańskie jedzenie, choć jednocześnie nie wyobrażasz sobie życia bez jajek, mięsa, ryb? Wierzysz, że dieta roślinna jest przyczyną niedoborów? Ten wpis kiełkował we mnie od dawna, bo tak naprawdę jeszcze nigdy nie opowiadałam na blogu o tym, skąd w moim życiu wziął się weganizm. Mam nadzieję, że moja historia choć trochę Cię zainspiruje.
W następnym wpisie dotyczącym weganizmu postaram się zebrać wszystkie miejsca w sieci i książki, które mnie samą mocno inspirują i dają ogromną wartość, również tę naukową.
Będzie mi bardzo miło, jeśli dołączysz do grona moich obserwatorów na Instagramie czy Facebooku! Staram się pokazywać tam nieco więcej Klaudii w codziennym wydaniu. Jestem też na Bloglovin’, mam nadzieję, że zobaczymy się w którymś z tych miejsc!