Po ostatnim wpisie ciężko było mi cokolwiek ubrać w słowa. Kiedy publicznie opowiesz o tak intymnych, osobistych i trudnych doświadczeniach, wszystko inne przestaje mieć wartość. I w taką pułapkę myślenia właśnie wpadłam, dlatego dziś wracam z nieco luźniejszym wpisem.
OSTATNIO DUŻO SOBIE ODPUSZCZAM.
Czasami potrzebuję porządnego wstrząsu, żeby zejść na ziemię. Chyba wszyscy potrzebujemy, prawda? U mnie tym wstrząsem było niepozorne przeziębienie, które ciągnęło się dobre dwa tygodnie. Do kompletu kolejny, bardzo zły dzień, podczas którego zdążyłam przekreślić wszystko, co spotyka mnie w życiu, co robię. Dosłownie wszystko. Po prostu zrównałam się z ziemią i nagle uznałam, że jakiego kroku nie postawię i tak będzie źle. To jest tak okropne uczucie, bo pojawia się w Tobie pustka i myśl, że chyba nie spotka Cię już nic dobrego. Na szczęście jestem już na tyle silną osobą, że sama stanęłam na nogi. Znowu, nie pierwszy i nie ostatni raz. I powiedziałam: koniec.
MAM ZWYKŁE ŻYCIE, NAD KTÓRYM NIE ZAWSZE MOGĘ MIEĆ KONTROLĘ.
Ta myśl o braku kontroli jest taka wyzwalająca! Jestem tylko człowiekiem, który może się rozchorować, któremu wiele rzeczy po prostu nie wyjdzie. I co z tego, że ja o tym wszystkim wiedziałam w praktyce. Potrafiłam doradzać przyjaciółce, rodzinie, wszystkim dookoła. A co ze mną? Siebie traktowałam jak… nie chcecie wiedzieć jak. Aż wreszcie powiedziałam dość. Tak dłużej nie mogę funkcjonować. Nie chcę zadręczać siebie, porównywać się z innymi, żyć życiem innych i dowalać sobie, jak to mało robię w stosunku do całej reszty. Od dłuższego czasu budziłam się z lękiem, okropnym zdenerwowaniem, presją, która buzowała mi w żyłach. Przed oczami świdrowała mi lista rzeczy, które muszę zrobić. I przez to wszystko zapomniałam, jak to cudownie jest nie perfekcyjnie żyć. Zapomniałam o radości z małych rzeczy, niewielkich postępach, moich mikroskopijnych kroczkach każdego dnia. I zapomniałam, że nie mogę od życia wymagać zbyt wiele. A co najgorsze, finalnie nie robiłam nic.
BEZ LUKRU, ALE ZWYCZAJNIE, TAK TEŻ MOŻNA PIĘKNIE ŻYĆ!
Jeśli chcesz odmienić swoje życie, zmień stosunek do tego, co Cię spotyka. To nie jest łatwa praca, ale bez Twojego wkładu nic, ale to naprawdę nic się nie zmieni. Przekonuję się o tym na własnej skórze. Od dłuższego czasu źle się czułam, a 3 tygodnie temu norweska lekarka zleciła mi długą listę badań krwi. Z niemałym lękiem czekałam na wyniki, a co się okazało? Nie, nie mam żadnych niedoborów, a moja, mimo że nieidealna tarczyca, też jako tako się trzyma. I to dało mi do myślenia. Dostałam na papierze dowód, że winowajcą gorszego samopoczucia jest moje podejście do siebie samej i zbyt krytyczne ocenianie wszystkiego, co robię.
KAŻDY MIEWA W ŻYCIU CIĘŻKO, PO PROSTU KAŻDY.
Gdzie się nie obejrzę, widzę, że ktoś z mojego otoczenia na coś choruje, coś mu dolega. I są to osoby w moim wieku. Każdy z nas ma jakieś rozterki, większe lub mniejsze problemy. Najgorzej, jeśli i my sami zaczniemy je wyolbrzymiać w naszej głowie. Nie polecam być 100% optymistą, który wszystko widzi przez różowe okulary, ale może wybić jedno szkiełko, a drugie zostawić? I spojrzeć na siebie z nieco większym dystansem, luzem, zrozumieniem? Nie potrafię doradzić Wam, jak żyć, ale jednego jestem pewna, żyję mi się o wiele łatwiej, kiedy nie patrzę na siebie oczami perfekcjonistki. Kiedy zrzucam z siebie poczucie, że inni ode mnie czegoś wymagają. Że muszę coś pokazać światu. Że muszę coś udowodnić. Przez takie podejście tylko zapominam o tym, co sprawia mi największą radość oraz co mam na dnie serducha. I zapominam być prawdziwą Klaudią, za co kochają mnie przecież najbliższe mi osoby.
NIE PERFEKCYJNIE NAPRAWDĘ ZNACZY LEPIEJ.
A ja po tym, jak na blogu opowiedziałam o moich zaburzeniach odżywiania, postaram się wrócić na stare tory. Do tematu chorób psychicznych wrócę na pewno jeszcze nie raz, ale nie oznacza to, że muszę porzucić luźniejsze, bardziej przyziemne treści! Blogowanie odbijało się ostatnio u mnie nieprzyjemną czkawką, bo wyznaczyłam sobie cele, które spędzały sen z powiek. Od kiedy odpuściłam, wszystko wraca do normalności. Jestem przekonana, że i Wy wolicie czytać teksty, które piszę z radością, a nie z poczucia obowiązku. Jak to napisała jedna z moich czytelniczek: Twój blog to nie fabryka i ja tego mam zamiar się trzymać.
A Wam również polecam odpuszczanie. No ileż można pędzić i skreślać cele z przydługiej listy zadań, która nas jedynie przytłacza? Może to sygnał do zmian? Do zrobienia małych porządków w codzienności i wybrania priorytetów, na których się skupimy? Również i tutaj potwierdza się moje ulubione stwierdzenie, mniej naprawdę znaczy więcej. I z tą myślą Was dzisiaj zostawiam, bo dobrze jest nie perfekcyjnie żyć!