Ostatnio zauważyłam, że tak zupełnie naturalnie, niewymuszenie, wprowadziłam do mojego życia kilka zmian. Nie są to zmiany, które pojawiły się z dnia na dzień, a nazwałabym je długofalowym procesem, który nadal trwa i trwać będzie. I który, przede wszystkim, ma swoje lepsze oraz gorsze dni.
MOŻE POMOGĘ I TOBIE?
Czasami przeceniamy samych siebie. Może inaczej… próbujemy wymagać od siebie tego, co już na starcie, potrafi przytłoczyć oraz sprawić, że nie wiemy, od czego tak naprawdę zacząć. A ja wiem od czego! Zacząć trzeba od niewielkich kroków, zadania sobie kilku pytań oraz niewymagania od siebie, że każdego dnia, będziemy funkcjonować na pełnych obrotach.
W tym wpisie zebrałam do kupy to, co ostatnio sprawia, że śpi mi się lepiej, że mam spokojniejszą głowę oraz zamiast poczucia winy czy przytłoczenia, powoli przemieszczam się do przodu.
WYŁĄCZENIE WI-FI I WŁĄCZENIE TRYBU SAMOLOTOWEGO
NA CO NAJMNIEJ GODZINĘ PRZED SNEM.
To jest najbardziej przełomowa rzecz, jaka się u mnie wydarzyła. Około 3-4 miesiące temu, wzięłam się za siebie, a raczej za mój sen. Daleko mi do ideału, w co wgłębiać się nie będę, ale chętnie podzielę się tym, co faktycznie mi pomaga. Wynajmujemy obecnie mieszkanie z antresolą, a łóżko mamy właśnie na górze. Przyjęłam zasadę, że wchodząc do góry, po schodach, mój telefon ma wyłączone WI-FI i włączony tryb samolotowy. Telefon w łóżku służy mi tylko do tego, by ustawić w nim budzik. Początki bywały trudne, bo stare przyzwyczajenia dawały o sobie znać, ale teraz robię to praktycznie codziennie. Tylko w wyjątkowych sytuacjach, wracam na chwilę do świata online. Łóżko to czas na książkę, osobiste notatki, przytulenie M. Muszę przyznać, że ta niewinna zmiana wprowadziła w moje życie mikro rewolucję. Spokojniejsza głowa, łatwiejsze zasypianie, mniejszy poziom stresu. Szczególnie u mnie, czyli osoby, która na to, co widzi w internecie, reaguje bardzo intensywnie. To bardzo ważne, by w rytmie dnia codziennego, znaleźć czas na bycie offline. U mnie ten czas to okolice pójścia do łóżka oraz sen. Polecam Wam, z całego serca.
KONIEC Z OGLĄDANIEM FILMÓW/SERIALÓW DO PÓŹNEJ NOCY.
Przyznaję się, że mieszkając w Bodø, zdarzało mi się to zbyt często… Razem z M. lubiliśmy obejrzeć kilka odcinków dobrego serialu z rzędu, który działał jak narkotyk. Problem jest jednak taki, że moja głowa, po takim seansie, działa na 202% swoich obrotów. Taka jestem, niektórzy na filmach zasypiają, u mnie raczej się to nie zdarza. Nie wyobrażam oglądać czegoś do snu, przynosi to u mnie zupełnie odwrotne rezultaty. Dziś, również dzięki temu, że moja praca zmusza mnie do porannego wstawiania, rzadko oglądam coś do późnych godzin nocnych. I powiem Wam, że radość z takiego występku w piątkowy wieczór, kiedy przede mną wolna sobota, jest niewyobrażalna. Mój organizm przestawił się na wczesne chodzenie do łóżka i najczęściej już o 22.00 myję przysłowiowe ząbki oraz zawijam się w kołdrę. Oczywiście, że nie zawsze zasypiam tak prędko, ale bardzo się cieszę z tej ogromnej zmiany w rytmie mojego dnia! Zamiast serialu wybieram książkę lub pisanie, nawet takie dla siebie, do przysłowiowej szuflady.
INSTAGRAMOWE CZYSTKI I PRZYZNANIE SIĘ PRZED SAMĄ SOBĄ,
ŻE SOCIAL MEDIA POTRAFIĄ ZATRUWAĆ MI ŻYCIE.
Instagramie Mój Drogi, ależ my mamy toksyczną relację! I na pewno nie jestem w tym osamotniona. Nadal zdarza mi się, że spędzam na tej platformie zdecydowanie zbyt dużo czasu… Czasu, który mogłabym wykorzystać na zupełnie inne rzeczy. Już jakiś czas temu postanowiłam, że chcę podejść do tego inaczej. Z obserwowanych usunęłam sporo kąt, które zdarzało się, że ciągnęły mnie w dół i po prostu podcinały skrzydła. Takie czystki chcę robić regularnie, bo łatwo zacząć obserwować osoby, które wcale nas nie inspirują, a sprawiają, że myślimy o sobie w gorszych kategoriach.
Dużo dało mi przyznanie się przed samą sobą, że hej, do końca zdrowa relacja to nie jest. Stąd właśnie zmiana, o której pisałam Wam w pierwszym punkcie oraz łapanie dystansu do Instagrama i całych social mediów. Postanowiłam sobie, że nie będę obserwowała więcej niż 400 kont. To pozwala mi uniknąć przytłoczenia zbyt dużym nadmiarem inspiracji, który bywa bardziej uciążliwy, niż jej brak.
WYŁĄCZENIE POWIADOMIEŃ Z INSTAGRAMA, FACEBOOKA, MESSENGERA.
Kolejny krok, który sprawia, że żyje mi się spokojniej. Wiem, że niektórzy całkowicie usuwają wymienione w nagłówku aplikacje ze swojego telefonu, ale ja zaczęłam od wyłączenia powiadomień (zmienia się to w opcjach telefonu, nie w samej aplikacji). Jeśli mielibyście zrobić coś z tej listy zaraz po jej przeczytaniu, polecam właśnie to! Co za cudowne uczucie nie widzieć na swoim telefonie żadnych powiadomień typu push! Dopiero gdy otwieramy aplikację, możemy zobaczyć, co działo się podczas naszej nieobecności. To kolejna, niewinna zmiana, która okazała się krokiem milowym w drodze do spokojniejszej, bardziej mojej codzienności! Szczególnie doceniam to podczas spotkań, oglądania filmów, pisania, obrabiania zdjęć, czasu spędzanego z drugim człowiekiem. Nawet, gdy telefon leży obok mnie, nie dzieje się z nim zupełnie nic, a na ekranie nie wyskakują żadne powiadomienia, które odbierały mi koncentrację oraz bycie bardziej tu i teraz. Jednym słowem… I love it! I Wy pokochacie również.
KALENDARZ TO NOWY, NOCNY PRZYJACIEL, ZARAZ OBOK PODUSZKI I KOŁDRY.
Kolejna zmiana, która sprawia, że mój sen to już nie wróg, a ktoś, z kim powoli się zaprzyjaźniam. Przed snem, prawie codziennie, otwierami mój kalendarz, w którym zapisuję najważniejsze dla mnie rzeczy. Czasami listę zadań na kolejny dzień tworzę w notatkach telefonu, co bywa wygodniejsze, gdy dużo przebywam poza domem. Takie krótkie notatki i wyznaczenie głównych punktów dnia kolejnego, czy przyjrzenie się nadchodzącym tygodniom, pozwala mi uspokoić głowę. Sprawia, że nie wybiegam zbyt daleko w przód, a moje myśli zwalniają oraz zakotwiczam się mocniej w tym, co tu i teraz. Wiem, że dużo osób rezygnuję z klasycznego, papierowego kalendarza, ale dla mnie jest on nadal fundamentem w planowaniu, o czym więcej poniżej!
PROSTE LISTY ZADAŃ I KONKRETNE RZECZY, KTÓRE CHCĘ ZROBIĆ.
Miałam w życiu okres, kiedy zbyt dużo planowałam. Te plany i cele były często tak skonstruowane, że nie do końca wiedziałam, co tak naprawdę chcę zrobić. Od jakiegoś czasu, biorę na swoje barki mniej, ale paradoksalnie, robię więcej! Spisuję w prostym kalendarzu najważniejsze punkty, spotkania, grafik w pracy i rzeczy, które chcę odhaczyć na 100%. Najczęściej bywa tak, że mam trochę czasu również i na to, na co mam w danej chwili ochotę czy siłę! Ostatnio w ogóle nie planuję np. treningów. Staram się ćwiczyć regularnie, przynajmniej 3 razy w tygodniu wskakiwać na domową matę i wychodzi mi to bardzo dobrze, bez zbędnego planowania oraz wyznaczania sobie konkretnych dni, kiedy to ma nastąpić. Z drugiej strony nie czuję nadmiernego poczucia winy, kiedy treningi nie pojawią się wcale (takie tygodnie też miewam). Powiem szczerze, że to uproszczenie i wyluzowanie z listami zadań sprawiło, że mam się lepiej. Lubię planować, ale jestem osobą na tyle zorganizowaną, że wiem, kiedy mam do czegoś usiąść.
Jednak bardzo ważne dla mnie jest, by mieć, czarno na białym, rozpisane najważniejsze punkty tygodnia. To mnie uspokaja i pozwala zrobić to, na czym mi zależy.
MNIEJ PLANOWAĆ, A WIĘCEJ ROBIĆ,
NIE PRÓBUJĄC ODKŁADAĆ CZEGOŚ NA PÓŹNIEJ.
Ten punkt jest mocno związany z poprzednimi, ale co chcę podkreślić to fakt, że bardzo pomaga mi nieodkładanie rzeczy na później. Lubię być słowna, spełniać złożone obietnice. Dlatego nie mam z tym większego problemu. Widzę, że nie potrzebuję do tego dokładnie zaplanowanego, każdego dnia. Np. teraz, jest 21.00, jestem zmęczona, po pracy, ale mówię sama do siebie: otworzę tekst, dopiszę kilka zdań, zamknę. Okazało się, że jestem w stanie napisać więcej, niż sobie założyłam, a to właśnie dzięki temu, że nie odłożyłam wszystkiego na jutro. Podobnie mam np. z fotografią. Nie znoszę odkładać obróbki zdjęć w nieskończoność i uwielbiam robić wszystko na bieżąco. Największy problem z odkładaniem na później mam w obszarach, w których teoretycznie, nie muszę czegoś zrobić, np. pisanie tekstu na bloga, dodanie ciekawego Instastories… czyt. nie gonią mnie terminy! Tutaj z pomocą przychodzi mi wsłuchiwanie się w siebie (czasami bywam po prostu zmęczona i nie mam na to ochoty oraz siły) oraz konkretne planowanie.
NIE WYCHODZENIE ZBYT DALEKO W PRZYSZŁOŚĆ.
Kiedy już dostanę się na studia, a potem je skończę… Kiedy będę miała już moją firmę… Kiedy kupię już nową lustrzankę… Kiedy zacznę mówić lepiej po norwesku… Kiedy bardziej się ustatkuję… Nie, nie i jeszcze raz nie! Mam tendencję do zbyt intensywnego wybiegania w przyszłość. Odkąd zaczęłam szukać równowagi między długofalowymi celami, a próbą zaplanowania wszystkiego na przestrzeni kolejnych 5 lat, straciłam 5 kg ciężaru z moich barków oraz serca. Wyglądanie w przyszłość jest dla mnie ważne, ale podchodzę do tego bardziej na luzie. Podam przykład. W tym roku znów zaaplikowałam na studia, ale wiem, że przez pół roku, moje życie może zmienić się o 180 stopni. Jeśli się dostanę, super, jeśli nie, też okej. Jeśli postanowię nie iść na studia, również w porządku. Nie mówię o tym za dużo, a przede wszystkim, nie myślę. Staram się np. mieć kontakt z norweskim codziennie, żeby rozwijać moje umiejętności językowe jeszcze bardziej, co będzie niezbędne podczas studiowania, ale jest to coś, co przyda mi się nie tylko pod kątem studiowania na norweskim uniwersytecie.
Dużo tracimy, myśląc zbyt łapczywie o przyszłości. Doświadczyłam tego na własnej skórze i każdego dnia staram się, by tego błędu nie popełniać.
NAUKA I OSWAJANIE SIĘ Z MYŚLĄ, ŻE… MYŚLI TO TYLKO MYŚLI, NIE JA.
To jest kolejna z ważnych zmian, nad którymi cały czas pracuję. Wszystko zaczęło się od mojej terapii, dzięki której, zaczęłam spoglądać na moje myśli z dystansem, taką neutralnością, a czasami wręcz czułością. Błędem, który popełniałam do tej pory było to, że ciągle biczowałam się za każdą, negatywną myśl. Wyczekiwałam momentu, kiedy wreszcie zacznę patrzeć na świat tylko pozytywnie, będę potrafiła cieszyć się każdym dniem. Dziś się z tego śmieję oraz dostrzegam, jak dużą krzywdę sobie robiłam (i nadal zdarza się, że robię). Każdy z nas miewa różne myśli. Każdy z nas miewa momenty, w których wątpi w siebie, kwestionuje to, kim jest, jak wygląda, co robi ze swoim życiem… I to jest normalne. U mnie właśnie to przyzwolenie sobie na różne emocje, myśli, uczucia przyniosło ogromną ulgę i sprawiło, że po prostu w mojej głowie dzieje się mniej. Myśli przychodzą, różne. Ciężko je kontrolować, ale co można zrobić, to nie rozkładać ich na części pierwsze, nie zagłębiać się w ich treści, a traktować jako naturalny stan rzeczy.
MNIEJ OBWINIANIA SIĘ O RZECZY, NA KTÓRE NIE MAM WPŁYWU.
Jestem mistrzem w obwinianiu siebie o cierpienie całego świata! Czy brzmi to dla Ciebie znajomo? Często toczę w mojej głowie intensywną wymianę zdań, podczas której tłumaczę sobie, że nie, nie robię nic złego i tak naprawdę nikomu nie wyrządzam krzywdy. Obwinienie siebie było w moim przypadku bardzo powiązane z tym, co myślą o mnie inni, próbą zjednania sobie wszystkich dookoła. Nadal miewam takie chwile, ale mam na to kilka sposobów, np. zadawanie sobie pytania: Czy ta osoba, zdarzenie, będą miały dla mnie znaczenie za rok? Poczucie winy może zatruwać nam życie, doświadczam tego na własnej skórze.
DZIAŁANIA W ZGODZIE Z MOIMI WARTOŚCIAMI,
KTÓRE OSTATNIO SOBIE WYZNACZYŁAM.
Sporo tutaj wzmianek o terapii, ale to właśnie dzięki niej jestem bliżej np. moich wartości. To bardzo ważne, by wiedzieć, jakie słowa klucz są dla nas istotne, co tworzy ramy tego, jakim człowiekiem jesteśmy, chcemy być. U mnie przewijają się: akceptacja, autentyczność, kreatywność, samoświadomość, szczerość i wdzięczność. W codziennych, niewinnych wyborach, decyzjach, planach, staram się pamiętać o moich wartościach.
MNIEJ CELÓW MARTWEGO CZŁOWIEKA,
A WIĘCEJ TYCH POZYTYWNIE SFORMUŁOWANYCH.
O co chodzi? A no o to, że cele martwego człowieka to takie, w których czegoś nie robimy. Przykładowo: nie będę spędzała tyle czasu na Instagramie, będę jadła mniej słodyczy, nie będę zazdrościła innym. Co zamiast tego? Wyłączę powiadomienia z Instagrama na moim telefonie, zrobię pyszne ciasteczka owsiane z daktylami, pomyślę przed snem o 3 rzeczach, za które jestem wdzięczna. Robi różnicę, prawda? Dobrze sformułowany cel zmienia naprawdę wiele! Za takimi ogólnikami oraz mało konkretnymi celami, idzie najczęściej mnóstwo rozczarowania i jeszcze większej stagnacji, bo bierzemy na swoje barki, po prostu za dużo. O celach chętnie napiszę oddzielny wpis, bo widzę, że ostatnio bardzo się w tym obszarze rozwinęłam. Są chętni?
ODDECH.
Na sam koniec nieco o oddechu, o którym tak często zapominamy. Teoretycznie oddychamy wszyscy, ale bardzo często jest to oddech krótki, bardzo płytki, pozbawiony uważności. Widzę, jak cudownie działa na mnie świadome oddychanie. Nie praktykuję go bardzo często, ale 10 oddechów z przedłużonym, spokojnym, jak najdłużej trwającym wydechem, potrafi człowieka uspokoić lepiej, niż podwójna melisa. Sprawdzone, polecam!
MAM NADZIEJĘ, ŻE ZNALEŹLIŚCIE NA TEJ LIŚCIE COŚ,
CO PRZYDA SIĘ I WAM!
A może Ty wprowadzasz ostatnio jakieś niewielkie zmiany w codzienności, które sprawiają, że żyje Ci się lepiej? Opowiedz mi o tym! Na sam koniec chciałam dodać, że cała podróż do lepszego życia zaczyna się w momencie, kiedy sobie odpuszczamy. Odpuszczamy, wybaczamy i pozwalamy na wszystko, co niedoskonałe. Przestajemy myśleć o sobie w sposób: tego mi brakuje, a patrzymy na własne życie z wyrozumiałością i poczuciem, że jest spoko jak jest, a może być tylko lepiej.