Dziś wpis od serca, dla serca. Bo prawdą i tym, co czasami w człowieku siedzi bardzo głęboko, dzielić się trzeba. Mimo że każdy z nas jest inny, wszyscy w życiu mamy gorsze chwile. A doświadczenie innej osoby, słowa otuchy i poczucie, że nie jesteśmy z tym wszystkim sami, naprawdę mogą pomóc.
CHOĆ ZABRZMI TO GŁUPIO, CZUJĘ, ŻE JESTEM TU DLA CIEBIE.
Chcę, żebyś wiedział, że jestem taką rzeczywistą Klaudią, która ma często pod górkę, sporo przeszła i wciąż przechodzi. Klaudią, która nie raz musi walczyć, by zebrać siebie samą do kupy. Dziś właśnie o tym, bo wierzę, że dzielenie się tym, co często w sobie niepotrzebnie skrywamy, może pomóc drugiej osobie.

NA BLOGU JUŻ O TYM CICHUTKO WSPOMINAŁAM, ALE ZAWSZE BAŁAM SIĘ NAPISAĆ O WSZYSTKIM OTWARCIE.
Nie dojrzałam do tego, żeby mówić o moich problemach bez większego skrępowania. W głowie wciąż miałam myśl, że przeczyta to ktoś znajomy, ktoś z mojego otoczenia. Jakby miało to jakiekolwiek znaczenie. Uznałam to za moją prywatność, za coś, o czym nie powinien wiedzieć nikt. Za słabość, która nie powinna ujrzeć światła dziennego.
Jednak czuję, że najwyższy czas o tym pogadać, tak zupełnie otwarcie, bez skrępowania. Rozliczyć się z przeszłością i pokazać, że takie problemy mogą dotknąć naprawdę każdego. Mimo że w Polsce wiele się zmienia, tematy chorób psychicznych wciąż są bardzo tabu. Łatwo mówić nam o złamanej nodze, grypie czy chorym kręgosłupie, ale kiedy słyszymy słowo depresja, zaburzenia odżywiania, schizofrenia, nerwica… zaczynamy czuć dziwny niepokój, a w większości uznajemy, że przecież nas to NIGDY nie dotknie. Wiesz, ja też tak myślałam.
Nie chcę więcej ukrywać, że do mojej codzienności zapukała kiedyś… właśnie depresja. Jak ja bałam się tego słowa, wciąż się boję! Jednak nie wstydzę się przyznać do tego, że przez to przeszłam. Depresja, która była nieco nietypowa, bo mój silny charakter nie dopuścił do tego, bym rozsypała się zupełnie. Jednak psycholog, psychoterapia, psychoterapeuta nie są mi obcy.
WSZYSTKO SPADŁO NA MNIE NAGLE I NIEOCZEKIWANIE, CHOĆ BYŁ TO EFEKT WIELU ELEMENTÓW, KTÓRE KUMULOWAŁY SIĘ WE MNIE PRZEZ CAŁE ŻYCIE.
Bardzo ciężko mi to wszystko rozdrapywać, ale chciałabym Ci nieco opowiedzieć o tym, jak to było u mnie. Nie będę ukrywać, że początek depresji, lęków i nerwicy był ściśle związany z brakiem samoakceptacji, dużą utratą wagi i zaburzoną relacją z jedzeniem, jaka również pojawiła się w moim życiu. Nigdy nie miałam anoreksji czy bulimii, ale wiem, co to znaczy zbyt intensywne przywiązywanie uwagi do tego, co jem. Ćwiczenia fizyczne, które często wykonywane były ponad moje siły, nie zwracając uwagi na to, jak ma się obecnie mój organizm, też nie są mi obce.
KAŻDY POWINIEN MIEĆ KOGOŚ,
Z KIM MÓGŁBY SZCZERZE POMÓWIĆ,
BO CHOĆBY CZŁOWIEK BYŁ NIE WIADOMO JAK DZIELNY,
CZASAMI CZUJE SIĘ BARDZO SAMOTNY.
E. HEMINGWAY
W moim życiu nie było jednego, wielkiego załamania, które utwierdziło mnie w przekonaniu, że coś jest nie tak. Przez dłuższy czas byłam świetną aktorką, która bała się przyznać do tego, że coś idzie źle, bardzo źle. Moje problemy ciągnęły się tak naprawdę przez cały okres studiów, a część z nich, jest ze mną niestety aż do dziś. Długo broniłam się przed wizytą u specjalisty, nie wspominając nawet o wspomaganiu się lekami, na które też musiałam się finalnie zdecydować. Moja wersja depresji nie doprowadziła mnie do stanu, w którym nie dbałabym o siebie, całe dnie spędzałabym w łóżku czy nie miałabym siły nawet z niego wstać, choć takie chwile też się zdarzały. Starałam się trzymać wszystko w rydzach i byłam cholernie zorganizowaną osobą, w której życiu wręcz zabrakło spontaniczności, a jeśli już się pojawiała, nie była szczera. To były raczej moje nieudolne próby udawania, że wszystko jest w porządku. Obok tego porządku, towarzyszyło mi wieczne poczucie niebezpieczeństwa i tego, że moje życie to jeden, wielki chaos, którego nie potrafię ogarnąć. Wszystko mnie przerastało, dosłownie wszystko.
TO, CO DLA NORMALNEGO CZŁOWIEKA MIAŁO SENS, DLA MNIE TEN SENS TRACIŁO.
Kiedy myślę o najczarniejszym okresie z mojego życia, jest mi bardzo źle i do oczu napływają łzy. Ja przestałam widzieć sens, we wszystkim. Na wszystko, co dobre, miałam złe wytłumaczenie. Często bywało tak, że nic mnie nie obchodziło, czułam przerażającą obojętność. Było mi obojętne, czy potrąci mnie samochód albo, czy ktoś mnie okradnie. Nie czułam nic, choć teraz nie potrafię pojąć, jak mogłam w ten sposób myśleć.
Najbardziej mi smutno, kiedy myślę o mojej mamie. Mamie, która chciała pomóc najmocniej ze wszystkich, ale była bezsilna. Często pytała mnie: Dziecko, czego się boisz? Nie musisz martwić się o nic. Dobrze idzie Ci w szkole, masz przyjaciół, finansowo sobie poradzimy, a zdrowie też się unormuje. Nie musisz się bać i zamartwiać. I wiesz co? Wtedy bałam się jeszcze bardziej. Bałam się samej siebie, bo nie potrafiłam zrozumieć lęku, który się we mnie pojawiał i sprawiał mi wręcz fizyczny ból, którego normalnie funkcjonujący człowiek zrozumieć nie umiał. Do tego raniłam swoich bliskich, którzy chcieli pomóc, ale nie wiedzieli jak.
MIMO ŻE NA ZEWNĄTRZ WYGLĄDAŁAM NA DZIEWCZYNĘ, KTÓREJ NAPRAWDĘ UKŁADA SIĘ IDEALNIE, W ŚRODKU NIE RADZIŁAM SOBIE Z NICZYM.
Pewien okres z mojego życia, kiedy stany lękowe, załamania, obwinianie siebie o wszystkie bolączki tego świata i ogromny, wewnętrzny ból dawały o sobie znać najmocniej, pamiętam jak przez mgłę. Do dziś nie wiem, jak udało mi się skończyć studia i to z takim świetnym rezultatem. Moja możliwość koncentracji była w opłakanym stanie, czytając jedno zdanie, potrafiłam wracać do niego dziesięć razy, kompletnie nie wiedząc, o co w nim chodzi. Oprócz studiów świetnie radziłam sobie w kuchni, trenowałam, umiałam o siebie zadbać i dobrze wyglądać, wręcz do perfekcji.
WIEM, ŻE WIELE OSÓB CHCIAŁO MI POMÓC, ALE POWTARZANIE, ŻE PRZECIEŻ NIE MAM SIĘ CZYM MARTWIĆ, BO MAM IDEALNE ŻYCIE, TYLKO BARDZIEJ MNIE DOBIJAŁO I NISZCZYŁO.
Słysząc takie słowa, karałam siebie jeszcze mocniej. Jeszcze bardziej zamykałam się przed światem i nie mówiłam otwarcie tego, co czuję, bo wiedziałam, że i tak nikt mnie nie zrozumie. Nie wyobrażałam sobie, że ktoś może mieć takie problemy, jak ja, a okazuje się, że takich osób jest naprawdę dużo. Dziś wiem także, że najbliższe mi osoby, wiedziały, co jest na rzeczy.
W tym okresie, każda, nawet najmniejsza decyzja, była dla mnie czymś nie do przejścia. Jak dziś pamiętam moment, kiedy kupiłam sobie wymarzony rower, który dodatkowo był przeceniony. Nie za pieniądze rodziców, a za własne, odłożone oszczędności, które zdobyłam dzięki stypendiom i dorywczej pracy w trakcie studiów. I wiesz co? Przez tydzień płakałam, bo nie byłam pewna czy to dobrze wydane 800 zł. A kiedy stwierdziłam, że chyba tak, pojawiał się problem, że przecież ja na taki rower nie zasługuję I wszystko zaczynało się od nowa. Spróbuj wyobrazić sobie, w jakim byłam stanie, kiedy miałam do podjęcia nieco ważniejsze, życiowe decyzje, kiedy dla mnie najmniejsze, codzienne wybory, były czymś nie do przejścia. Potrafiłam stać godzinę przy półce w drogerii i wybierać odżywkę do włosów, jakby miała to być najważniejsza decyzja w moim życiu. I nie chodziło o analizowanie składów, świadome porównywanie produktów czy radość z tej czynności, a brak poczucia, czego tak naprawdę potrzebuję, co lubię i co będzie mi odpowiadało.
GUBIŁAM SIĘ W SWOICH MYŚLACH, A WRĘCZ ATAKOWAŁY MNIE ICH NATŁOKI.
Pojawiały się lęki, problemy ze snem, a z czasem, dotknęły mnie również objawy somatyczne. Lęk nie był już tylko lękiem, czułam go całą sobą, ból w klatce piersiowej nie pozwalał normalnie oddychać.
Mam za sobą dwie różne psychoterapie, które w jakiś sposób pomogły, bo dały mi narzędzia, które ułatwiły mi naukę siebie na nowo. Jednak żadna nie była na tyle długa i intensywna, by pomóc mi poukładać wszystko całkowicie.
Nawet w najgorszych okresach byłam osobą, która potrafiła pocieszyć i pomóc wszystkim dookoła. Doradziłam, przytuliłam, pocieszyłam, podzieliłam się słowem otuchy i wsparcia. Tylko wiesz co? Kompletnie nie umiałam pomóc sobie samej.
2-3 miesiące przed wyjazdem do Norwegii, musiałam zdecydować się na przyjmowanie leków. Broniłam się przed nimi 3 lata, ale z perspektywy dnia dzisiejszego, nie żałuję tej decyzji. Wiem, że w tamtym momencie były mi naprawdę potrzebne. Leki sprawiły, że znalazłam w sobie siłę do zbudowania wszystkich fundamentów na nowo. Odstawiłam je po około 7 miesiącach, już będąc w Norwegii. Nie odczułam żadnych skutków ubocznych i wszystko przebiegło zupełnie normalnie, bez większych zmian w moim samopoczuciu itp.
KIEDY PRZESZŁAM PRZEZ TO WSZYSTKO SAMA, ZDAŁAM SOBIE SPRAWĘ, DLACZEGO TAK CIĘŻKO ZROZUMIEĆ TEN STAN INNYM. OSOBA, KTÓRA NIGDY NIE MIAŁA PROBLEMÓW PSYCHICZNYCH, NIE POTRAFI POJĄĆ, CO CZUJESZ, NAWET PRZY NAJLEPSZYCH INTENCJACH I OGROMNEJ CHĘCI NIESIENIA POMOCY.
Nie mam do nikogo o to pretensji. Jednak pamiętajmy, że osobie, która cierpi na depresję, na pewno nie pomogą słowa: dzieci w Afryce głodują, a Ty masz tak dobrze i wciąż narzekasz.
Osobie chorej na depresję na pewno pomoże… Twoja obecność. Oprócz tego, a raczej przede wszystkim, dobry specjalista, który oceni sytuację i podpowie, co robić z tym wszystkim dalej.
GDYBYM MOGŁA COFNĄĆ CZAS, NIE ZREZYGNOWAŁABYM Z TEGO, PRZEZ CO PRZESZŁAM I WCIĄŻ PRZECHODZĘ.
Wierzę, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Wiem, że bez tych wydarzeń nie byłabym tym samym człowiekiem. A jak jest teraz? Wszystko lubi wracać jak bumerang. Jednak jak napisała jedna z moich czytelniczek:
Kiedyś myślałam, że nie poradzę sobie z tym, ale coraz częściej, gdy bumerang wraca, ja go łapię, ale szybko odrzucam. On wróci, ale ja na chwilę odetchnę i im będę silniejsza, tym mocniej i dalej będę rzucać, więc więcej czasu będzie wracał.
Te słowa tak idealnie odzwierciedlają moją obecną sytuację, że aż mam gęsią skórkę.
JESTEM SILNIEJSZĄ KLAUDIĄ, Z DNIA NA DZIEŃ ZACHODZĄ WE MNIE RÓŻNE ZMIANY.
Jednak czasami ten bumerang wraca, zmiatając mnie z ziemi, rozkładając na łopatki, a wręcz na milion małych kawałków. Wiem, że dla osób, które nigdy nie zetknęły się z depresją, to wszystko jest nieprawdopodobne i niezrozumiałe. Dla mnie też było. I byłam przekonana, że jestem ostatnią osobą, którą może to spotkać.
TEN BUMERANG POTRAFI WRÓCIĆ NAWET WTEDY, KIEDY KOMPLETNIE SIĘ GO NIE SPODZIEWAMY.
Ostatnio wrócił do mnie na wakacjach. W ciągu całego prawie 2-tygodniowego wyjazdu zdarzyły się dwa dni, kiedy byłam w kompletnej rozsypce.
W moim życiu nadal pojawia się dużo lęku, który potrafi uderzyć z podwójną siłą.
W moim życiu nadal jest dużo pytań, na które cholera nie znam odpowiedzi.
W moim życiu wciąż jest dużo niewiadomych i zbyt intensywnego rozmyślania o przyszłości.
W moim życiu wciąż jest dużo łez i mniej uśmiechu.
W moim życiu wciąż są dni, gdzie obok euforii i radości, pojawia się nieoczekiwany smutek i bezpodstawne wyrzuty sumienia.
W moim życiu wciąż uczę się radości z małych rzeczy oraz patrzenia z zachwytem na to, co zachwycać powinno.
W moim życiu wciąż pojawiają się dni, kiedy chcę zniknąć, zapaść się pod ziemię i nie interesuje mnie nic, wszystko jest mi obojętne.
I choć najgorsze mam już za sobą, wciąż bardzo dużo energii zużywam na to, by stać się silną Klaudią, która uwierzy, pokocha siebie w całości i zacznie brać życie takie, jakie jest.
UDAWANIE, ŻE WSZYSTKO JEST W PORZĄDKU, WCALE NIE JEST W PORZĄDKU!
Uczę się śmiać, kiedy chcę się śmiać, krzyczeć, kiedy chcę krzyczeć i płakać, kiedy chcę płakać. Za dużo w moim życiu było tłumienia skrajnych emocji, co zabierało najwięcej mojej energii.
Jednak nie da się ukryć, że część przykrych objawów jest ze mną do dziś. Problemy ze snem, z którymi radzę sobie coraz lepiej i planuję o tym napisać. Ból w klatce piersiowej, duszności, lęk, dziwne blokady i apatia, zbyt intensywne rozmyślanie o nieistotnych szczegółach… To wszystko przeplata moją codzienność, choć z coraz mniejszą intensywnością.
KOCHAM ŻYCIE,
BO CÓŻ INNEGO NAM POZOSTAŁO.
A. HOPKINS
NA SAM KONIEC CHCIAŁABYM WSPOMNIEĆ O SOCIAL MEDIACH, KTÓRE NAPRAWDĘ POWINNIŚMY TRAKTOWAĆ Z DYSTANSEM.
Mimo że mój Instagram, blog czy profil na Facebooku, mogą wyglądać dla Ciebie idealnie, pamiętaj, że ja traktuję je jako formę upustu dla swojej kreatywności. Lubię łapać piękno w codziennych, zwykłych momentach, ale nie oznacza to, że moje życie jest idealne. Wręcz odwrotnie.
NA BLOGU I W SOCIAL MEDIACH CHCĘ BYĆ WIARYGODNA, ALE JEDNOCZEŚNIE, WCIĄŻ SZUKAM GRANICY MIĘDZY ŚWIATEM ONLINE I MOJĄ PRYWATNOŚCIĄ.
Dodając ten wpis, nieco przesuwam tę granicę, ale jest mi z tym bardzo dobrze. Nie wstydzę się moich przeżyć, a wręcz jestem z nich bardzo dumna. I w głowie mi się nie mieści, jak wiele osób ma/miało podobne problemy, choć wciąż nie mówi się o tym wystarczająco dużo.

MOJE DOŚWIADCZENIA NAUCZYŁY MNIE, BY NIGDY NIE OCENIAĆ NIKOGO POCHOPNIE, KAŻDY ZASŁUGUJĘ NA SWOJĄ SZANSĘ.
Nigdy nie wiesz, ile łez musiało się pojawić, by na czyjejś twarzy, wreszcie zagościł uśmiech.
TO, CO NAPRAWDĘ SIĘ LICZY,
NIE ZAWSZE MOŻE BYĆ POLICZONE.
TO, CO MOŻNA POLICZYĆ,
NIE ZAWSZE SIĘ LICZY.
A. EINSTEIN
Polecam Ci również lekturę najpopularniejszego wpisu na blogu, który dotyczy akceptacji i miłości do siebie samego, a opowiadam w nim również moją historię.
JAK ZAWSZE NA KONIEC, CZEKAM NA TWÓJ KOMENTARZ, A POD TYM WPISEM, LICZĘ NA NIEGO WYJĄTKOWO MOCNO.
Ten tekst jest chyba najważniejszym i najtrudniejszym tekstem w całej historii mojego blogowania. Zbierałam się do jego napisania od dawna i wciąż mam mieszane uczucia, kiedy myślę o jego publikacji. Jednak czuję, że jestem gotowa na otwarte mówienie o tym, co może spotkać każdego z nas. Pamiętaj, że jestem i możesz napisać do mnie w każdej chwili. Odpisuję na wszystkie wiadomości, komentarze, oczywiście w miarę możliwości, przede wszystkim czasowych.
KAŻDY LAJK, UDOSTĘPNIENIE CZY KOMENTARZ SĄ DLA MNIE NA WAGĘ ZŁOTA. DLA CIEBIE TO CHWILA, A DLA MNIE, BEZCENNA POMOC W ROZWOJU BLOGA.
Znajdziesz mnie na Facebooku, Instagramie i Bloglovin. Szczególnie polecam Ci zajrzeć na moje InstaStory, gdzie dzielę się urywkami z mojej codzienności. Wpadaj i bądźmy w kontakcie, ściskam!

