Artykuł Świadoma pielęgnacja twarzy, jak zacząć? | Moje rutyny, wegańskie, naturalne produkty. pochodzi z serwisu Blog o świadomym i zdrowym życiu..
]]>
W 2017 roku opublikowałam pierwszy wpis dotyczący mojej pielęgnacji. Sporo się od tego czasu zmieniło, przede wszystkim to, że przeszłam przez spory breakdown, jeżeli chodzi o moją cerę. Zaraz o tym opowiem, ale wspomnę tylko, że przygoda z bardziej świadomą, naturalną pielęgnacją, zaczęła się u mnie około 4 lata temu, wraz z momentem, kiedy zaczęłam wgłębiać się w wegański styl życia. Wcześniej zupełnie nie zwracałam uwagi na pochodzenie kosmetyków, ich składy itp. Najczęściej kupowałam produkty znanych koncernów kosmetycznych zupełnie nieświadoma, że mogą one źle działać na moją cerę. Moja ekscytacja osiągnęła wysoki poziom, kiedy odkryłam, że na polskim rynku jest mnóstwo wspaniałych, rodzimych marek, o których wcześniej nie miałam pojęcia! Wiecie, prawie 5 lat temu, sytuacja na rynku naturalnych kosmetyków wyglądała zupełnie inaczej, niż teraz. Obecnie tak naprawdę zakupy w lokalnej drogerii mogą okazać się bardzo owocne dla każdego, kto chce zaopatrzyć się w lepsze składowo produkty. Krótko mówiąc, są one po prostu łatwiej dostępne dla każdego. Kiedyś tak nie było, należało mocno zgłębić temat. Również oznaczenia kosmetyków bardzo ułatwiają cały proces zakupowy. Mam tu na myśli np. osoby, którym zależy na tym, by dany produkt był pozbawiony składników odzwierzęcych oraz okrucieństwa.
Jako nastolatka nigdy nie miałam większych problemów z cerą. Oczywiście, zawsze zdarzały się jakieś niedoskonałości, ale nie miałam żadnego problemu, by bez skrępowania, nie nosić makijażu, co zdarzało się dosyć często, bo trenowałam sztuki walki. Podobnie było na studiach i jeszcze po przeprowadzce do Norwegii. Na cerę nie mogłam narzekać i mimo że mam problemy z tarczycą, nigdy nie dawała mi się we znaki, aż do roku 2018. Dosłownie z dnia na dzień, zupełnie nieoczekiwanie, stan mojej cery uległ ogromnemu pogorszeniu. Czoło i broda w niedoskonałościach, fazowe swędzenie skóry i nadmierne uczulenie na wiele produktów, na które nigdy wcześniej negatywnie nie reagowałam! Cera wywróciła mi się do góry nogami, tak dosłownie! Do dziś w czeluściach mojego telefonu posiadam zdjęcia bez makijażu z tego okresu i patrzę na nie z przerażeniem. Do tej pory nie wiem, z czego te negatywne zmiany wynikały, co było ich przyczyną. W tamtym okresie nie zmieniłam niczego w mojej diecie ani w pielęgnacji. Przyznam szczerze, że nie zniosłam tego łatwo psychicznie. Dla osoby, która nigdy nie miała większych problemów z cerą, kłopoty po 25 roku życia okazały się wyzwaniem.
Obecnie jest dużo lepiej. Nadal miewam gorsze momenty, jeżeli chodzi o moją cerę. Staram się to mocno obserwować i zauważać, co mi służy, a co nie. Jednak wiesz co? Zdałam sobie sprawę, że to nic nie zmienia. Moja cera mnie nie definiuje, a delikatne nierówności, a czasami nawet większy wysyp, niczego na mój temat nie mówią! Kiedyś zrzucałam wszystko na dietę i szukałam winy w za słodkiej bułeczce, którą zjadłam dnia poprzedniego. Dziś już wiem, że moja cera często odzwierciedla mój stan psychiczny. Tak, pielęgnacja i dieta mają ogromny wpływ na to, jak wygląda nasza twarz, ale ja zrozumiałam, że to właśnie stres potrafi mieć na nią największy wpływ. Dlatego bierz wszystko, o czym tutaj napiszę z dystansem i po prostu staraj się obserwować siebie, szukając tego, co służy Tobie, nie innym.

To jest jedna z najistotniejszych zmian, które wprowadziłam do mojej pielęgnacji. Kiedyś zmywałam makijaż tylko żelem do twarzy i mimo że na co dzień maluję się bardzo delikatnie, nie było to wystarczające. Dopiero po czasie zorientowałam się, że twarz nie jest w pełni przygotowana do dalszych etapów pielęgnacyjnych. Obecnie oczyszczam twarz w dwóch etapach. Najpierw stosuję produkt bardziej oleisty, który świetnie zmywa większą część makijażu. Następnie myję twarz żelem, robiąc to dwukrotnie. Tutaj było mnóstwo prób i błędów by odkryć, jakie kosmetyki oraz połączenia odpowiadają mi najbardziej. Obecnie bardzo polubiłam się z produktem The Ordinary, który po roztarciu na dłoniach, staje się wspaniałym produktem do demakijażu. Lekko oleista konsystencja, ale nie typowy olej. Wcześniej stosowałam również oleje do demakijażu, ale to właśnie ten produkt sprawdza się u mnie najlepiej i zawsze mam jego zapas w łazience. Całość, po roztarciu, spłukuję ciepłą wodą i od razu nakładam na twarz żel, myjąc nim twarz dwukrotnie.

Na zdjęciu widzicie żel, który uwielbiam i bardzo często do niego wracam. Jest on łatwo dostępny w Norwegii, niesamowicie wydajny i zupełnie nie podrażnia mojej cery. Po jego użyciu nie ma również efektu ściągnięcia skóry, za którym nie do końca przepadam. Poniżej dodaję jeszcze te produkty polskich marek, które stosowałam już wielokrotnie na przestrzeni ostatnich 4 lat.
Żel do mycia twarzy Resibo.
Rumiankowy żel do mycia twarzy Sylveco.
Już w poprzednim wpisie z 2017 roku pisałam o tym, że wycieram twarz jednorazowym ręcznikiem papierowym. Zawsze staram się kawałek tego papieru wykorzystać później do przetarcia czegoś w toalecie, czy to zlewu, czy to kurzu na pralce. Dzięki temu unikam nakładania na twarz niepotrzebnych zanieczyszczeń, które mogą przecież gromadzić się na ręczniku (nie miałabym wystarczająco cierpliwości, by mój ręcznik do twarzy wymieniać praktycznie codziennie). Zwróć również uwagę na regularne zmienianie poszewki na swojej poduszce! Ja powinnam robić to zdecydowanie częściej i chcę o to bardziej zadbać.

Tonizacja twarzy po jej oczyszczeniu to kolejny, najważniejszy etap, którego nigdy nie opuszczam. Produkt wklepuję za pomocą dłoni, już dawno zrezygnowałam z wacików. W taki sposób każdy tonik wystarcza nam na dłużej (zauważ, jak dużo produktu wchłania sam wacik). Jeżeli nie próbowałaś jeszcze w taki sposób aplikować toniku, bardzo Ci to polecam! Po tonizacji zawsze daję skórze odpocząć, nie nakładam kremu od razu. Ostatnio stawiam na bardzo minimalistyczną pielęgnację i mam w swoim arsenale mniej produktów. Jednak czasami przed nałożeniem kremu, stosuję również dobrej jakości serum.
Obecnie używam toniku marki Chlochee, który bardzo lubię, ale poniżej podaję jeszcze dwa ulubione toniki, do których regularnie wracam.
Tonik, esencja nawilżająca Resibo
Bardzo lubię stosować peelingi do twarzy, choć polubiłam się z tymi bez drobinek, na bazie kwasów. Obecnie mamy w Oslo upalne, słoneczne lato, więc odpuszczam peelingi, ponieważ dużo przebywam na słońcu. Jednak zazwyczaj staram się robić je raz, dwa razy w tygodniu. Mój ulubiony produkt, którego często używam to aktywna maseczka rozjaśniająco-pellingująca marki Madara. Jest to produkt nieco droższy, ale niesamowicie wydajny i sprawdza się u mnie świetnie! Jednak jeśli masz wrażliwą cerę, bądź ostrożna z peelingami. Każdy produkt testuj na niewielkim obszarze swojej twarzy, bo ich działania są już mocniejsze i potrafią podrażniać. Niedawno kupiłam również peeling od The Ordinary i czeka w kolejce na swój moment! Słyszałam o nim dużo dobrego.

Z kremami nieustannie eksperymentuję, ale mam swoje perełki, do których wracam regularnie. Ostatnio fakt, że nie mogę podróżować do Polski sprawił, że szukam dobrych produktów w Norwegii. Obecnie używam kremu The Ordinary oraz migdałowego kremu łagodzącego Weleda. Ten pierwszy polecam z całego serduszka, choć i marka Weleda, która cieszy się dużą dostępnością w Norwegii, jest niczego sobie! Poniżej dodaję również inne, ulubione propozycje kremów, które świetnie się u mnie sprawdziły i bardzo często do nich wracam, kiedy tylko mam możliwość kupić polskie kosmetyki.
Alkemie krem równoważący. Uwielbiam go miłością wielką i mimo że jest produkt z wyższej półki cenowej, wrócę do niego, bo sprawdził się u mnie świetnie. Jego zapach, konsystencja, cudowne nawilżenie!
Lekki krem nawilżająco-rewializujący marki Chlochee. Kocham!
Krem kojąco-łagodzący Pure. Ta sama marka, choć inna seria, co ważne, bardziej przystępna cenowo. Dobry krem w dobrej cenie, polecam!
Krem odżywczy Resibo. Marka, którą lubię bardzo i zawsze z radością sięgam po jej produkty!

Ostatnio mam w sobie więcej luzu, jeżeli chodzi o pielęgnację twarzy. Staram się używać mniej produktów i nie przejmować się, kiedy cera znów ma się gorzej. Wiem, że to jest proces, że wszystko jest ze sobą ściśle połączone. Czy są inne kosmetyki, których obecnie używam? Tak, choć niewiele i nie jest to coś, bez czego nie potrafię się obejść.
Od dawna mam całkiem wyraźne cienie pod oczami. Ponad miesiąc temu zaczęłam stosować serum pod oczy od The Ordinary. Ważna uwaga, nie zastępuje ono kremu pod oczy! To właśnie domknięcie serum kremem sprawia, że będzie miało najlepsze działanie. Powiem szczerze, że dopiero teraz zauważam różnicę. Jest to produkt tani, więc warto go wypróbować! Jednak jego działanie jest widoczne dopiero po jakimś czasie, trzeba poświęcić mu nieco więcej cierpliwości. Dodatkowo, bardzo przyjemny efekt chłodzenia!
Innym produktem tej samej marki jest kwas salicylowy o stężeniu 2%, który stosuję punktowo na zmiany trądzikowe na noc. Powiem szczerze, że zauważyłam różnicę, jeżeli chodzi o ich gojenie! Ci nieproszeni goście znikają zdecydowanie szybciej.

Makijażowi mogłabym poświęcić oddzielny wpis, choć nie jestem żadną ekspertką, a moje malowanie ogranicza się do lekkiego podkładu, podkreślenia brwi, rzęs oraz policzków. Jednak z całego serca chciałabym polecić Ci krem BB marki So Bio, który jest ze mną od prawie roku i na razie nie chcę zamieniać go na nic innego! So Bio to marka, którą znajdziecie w np. w drogerii Natura. Krem jest bardzo lekki, zawiera mineralny filtr SPF 10, co dla mnie jest idealnym rozwiązaniem na cały rok. Kryje leciutko, ale jednocześnie bardzo dobrze wygładza koloryt skóry. Nakładam go po oczyszczeniu i tonizacji cery, niepotrzebny jest dodatkowo krem (w moim przypadku). Zastąpiłam nim podkłady mineralne, których wcześniej używałam. Fakt, one kryją lepiej, ale zaczynam lubić się z moją niedoskonałą cerą i chcę dać jej więcej oddechu, szczególnie latem! I tutaj właśnie ten krem jest dla mnie rozwiązaniem idealnym.
Pamiętaj, by używać dobrego kremu z filtrem! Ja sama ograniczam się tylko do SPF 10, ale jestem w trakcie szukania czegoś mocniejszego, co jeszcze lepiej ochroni moją cerę przed niepożądanym działaniem promieni słonecznych.
Piggypeg- Know Your skincare. Wybieraj kosmetyki świadomie.
Happy Rabbit- kosmetyki wegańskie i nietestowane na zwierzętach.
Jeśli masz do polecenia jakieś perełki, które odmieniły coś w Twojej pielęgnacji, podziel się proszę! Sama wciąż szukam wyjątkowych produktów i chętnie słuchaj historii innych. Naturalna pielęgnacja to niekończąca się podróż, w której często trzeba postawić kilka kroków w tył, by móc ponownie ruszyć do przodu.
Dla mnie osobiście bardzo ważne jest to, by wspierać małe, rodzime firmy! Dlatego tak bardzo lubię wracać do polskich kosmetyków, które są naprawdę świetne i mamy być z czego dumni. Oprócz tego staram się mieć w swojej łazience tylko kosmetyki wegańskie. Tutaj chciałam uczulić na jedną rzecz. Pamiętaj, że tak jak w diecie, wegańskie nie oznacza od razu dobre, zdrowe, naturalne. Podobnie jest na rynku kosmetycznym! Niestety coraz więcej marek dopuszcza się do praktyki greenwashingu, czyli w skrócie… ekościemy! Poczytajcie więcej o tym zjawisku i nie dajcie się oszukać.
Jeśli tekst Ci się podobał i był w jakikolwiek sposób przydatny, podziel się nim ze światem, będzie mi bardzo miło! I daj znać, feedback od czytelników to złoto.
Artykuł Świadoma pielęgnacja twarzy, jak zacząć? | Moje rutyny, wegańskie, naturalne produkty. pochodzi z serwisu Blog o świadomym i zdrowym życiu..
]]>Artykuł Więzień własnej kreatywności. | O utrzymywaniu się ze swojej twórczości słów kilka. pochodzi z serwisu Blog o świadomym i zdrowym życiu..
]]>
Słyszałeś kiedyś o syndromie oszusta? Jest to zjawisko w psychologii, które mówi, że mimo wielu pozytywnych sygnałów z zewnątrz, my wciąż uważamy, że nie jesteśmy wystarczająco kompetentni. Mimo że osoby z naszego otoczenia czy każdy, z kim współpracujemy są przekonani, że nasza praca jest wartościowa oraz że są zadowoleni z naszych usług, nieustannie czujemy, że oszukujemy wszystkich dookoła. Czujemy, że nasze kompetencje wcale nie są takie, jak postrzegają je inni, a każdy sukces często tłumaczymy szczęściem czy sprzyjającym losem, odejmując sobie jednocześnie własną zasługę oraz ciężką pracę. Syndrom oszusta przewija się w moim życiu od bardzo dawna. Zaczęło się to już podczas zawodowej kariery w Taekwon-do ITF, kiedy pojawiły się pierwsze sukcesy na arenie krajowej. Ja Mistrzynią Polski? Była radość, była satysfakcja, ale zaraz pojawiała się fala wyrzutów sumienia oraz poczucie, że przecież są lepsze zawodniczki ode mnie, a to, że tym razem wygrałam, wynika tylko i wyłącznie z faktu, że innym poszło gorzej, mieli kontuzję… Moja głowa zawsze potrafiła znaleźć mnóstwo powodów na wytłumaczenie mojego sukcesu w taki sposób, by odebrać sobie wszystkie zasługi. Podobnie było na studiach, jeszcze w Polsce czy już tutaj, w Norwegii.
Mimo że mam za sobą mnóstwo pracy na psychoterapii, która nie raz pojawiała się w moim życiu, syndrom oszusta towarzyszy mi nadal. Idzie ze mną ramię w ramię wraz z rozwojem fotograficznym. I niestety, im dalej w las i im większe wymagania wobec samej siebie, tym bardziej potrafi on uprzykrzać życie. To jest trudne, bardzo ciążące poczucie z tyłu głowy, które podpowiada Ci, że oszukujesz innych. Syndrom oszusta potrafi blokować w działaniu. U mnie wygląda to tak, że często po prostu porzucam jakiś pomysł czy podchodzę bardzo sceptycznie do tego, by o fotografii opowiadać innym. I mimo że bywa to męczące, cieszę się, że mam szacunek do tej dziedziny i nie próbuję kreować się na specjalistkę, która wie więcej, niż w rzeczywistości, bo przede mną wciąż długa droga.
Pomyśl o tym i Ty, masz w sobie czasami takie odczucia? Pamiętaj, że czym innym jest pokora, a czym innym może okazać się chorobliwe odbieranie sobie wszystkiego, co osiągnęliśmy. Tym bardziej, jeśli jest to zasługa tylko i wyłącznie naszej ciężkiej pracy oraz poświęcenia.


Inspiracja, czy działa na Ciebie tylko pozytywnie? Zerkanie na prace innych, chłonięcie treści, które nam serwują, podziwianie, a nawet lekkie uszczypnięcie zazdrości, że na ten pomysł nie wpadliśmy my. Inspirowanie się innymi może być zgubne, tak naprawdę w każdej dziedzinie kreatywnej. Ja już dawno świadomie kontroluję np. to, kogo obserwuję na Instagramie. Jednak wciąż miewam dni, kiedy jestem tym pięknem przytłoczona. Wiesz, to takie poczucie, że wszyscy są o trzy kroki przed Tobą. Takie chwile zdarzają mi się rzadko, bo mocno już to przepracowałam, ale nadal muszę bacznie obserwować siebie i to, co konsumuję w sieci. I myślę, że to nieustanne przyglądanie się temu, co nam służy, a co potrafi działać toksycznie, jest kluczowe, szczególnie w branży kreatywnej. Nie tylko u osób, które dopiero zaczynają, ale również u bardziej doświadczonych ludzi. Tak, wiele rzeczy już zostało zrobionych. Nie jest łatwo stworzyć coś, na co nikt jeszcze nigdy nie wpadł. Jednak czy o to chodzi? Zdecydowanie nie. Liczy się to, że w każdej swojej pracy, twórczości, przemycamy cząstkę siebie, bo nikt nie widzisz świata tak, jak widzimy go my.
Bycie fotografką Polką w Norwegii nie jest proste. Budowanie swojej marki za granicą, w innej kulturze, również do najprostszych nie należy. Wymaga czasu, cierpliwości, pokory, ale także mówienia tak różnym zleceniom, szczególnie na początku. Potrafię zrobić cudowną, sensualną sesję, kobiecą, zaraz po niej sesję brzuszkową, jeszcze później zdjęcia dla firmy, która produkuję cydry z własnej uprawy owoców, bo pojawiła się przede mną taką możliwość. Innym razem biorę aparat i fotografuję moją codzienność, zwykłe życie, robię sobie autoportrety, a nawet uwieczniam naturę czy krajobraz. To wzbudza we mnie poczucie winy, że powinnam się określić, powinnam wybrać jeden kierunek, w którym chciałabym działać. Jednak na ten moment, każda okazja na robienie zdjęć jest dla mnie na wagę złota, również pod kątem finansowym. Oczywiście, że w przyszłości chciałabym iść w bardziej określonym kierunku, ale obecnie wkładam serce w każde zlecenie, które pojawia się na moim horyzoncie. To pozwala mi również próbować różnych rzeczy. Ważne jest to, by nie bać się różnorodności. By nie zamykać się w szufladkę bycia jakimś, mimo że marzymy o obraniu konkretnego celu. Te ograniczenia i poczucie, że chwytamy się wszystkiego, istnieje tylko w naszej głowie.

Nie bój się tego, że nadal nie wiesz, w jakim kierunku D O K Ł A D N I E chcesz zmierzać. To jest zupełnie normalne, szczególnie na początku rozwoju Twojej działalności, kiedy każde zlecenie mocno się ceni. Z mojej perspektywy, jaką jest oczywiście perspektywa fotografa, wygląda to tak, że zawsze możesz zrobić każde nich po swojemu. Nieważne, czy fotografujesz produkt, czy wykonujesz sesję brzuszkową, rodzinną. W każdej z nich da się przemycić pierwiastek Ciebie, Twojej wrażliwości, Twojego stylu, Twojego sposobu patrzenia na świat. Podobnie będzie z innymi branżami. Mimo tego, że zlecenie nie do końca Ci pasuje, staraj się dostarczyć klientowi produkt, z którego jesteś zadowolony i który podkreśla Twój styl. Opiszę to na moim przykładzie. Staram się mocno nakierowywać ludzi na charakter sesji ze mną. Zawsze przygotowuję mood board przed zdjęciami, podsyłam moją stronę, by konkretna osoba miała 100% pewność, że odpowiada jej mój styl. Wspólnie wybieramy lokalizację, stylizację. Zawsze staram się doradzić w taki sposób, by obie strony były zadowolone. Przed obiektywem każdy zachowuje się inaczej. Zdarza się również nadmierne pozwanie i zupełny brak naturalności. Zawsze staram się podpowiadać, rozluźniać atmosferę czy wyłapywać te naturalne momenty. Czasami tymi momentami są zdjęcia pomiędzy, nieplanowane. Przy selekcji wybiorę właśnie je, zamiast nadmiernie wykreowanych póz, których fanką nie jestem, szczególnie w fotografii rodzinnej. To również selekcja leży w Twoich rękach. Podchodzenie do zleceń z entuzjazm, otwartością, ale i poszanowaniem własnych zasad, z czasem zaowocuje. Stopniowo odnajdziesz swój styl i kierunek, w którym chcesz zmierzać, bo już teraz podświadomie wiesz, co Ci się podoba, a co nie do końca.
•
Jeśli robisz piękne rzeczy, zawsze znajdą się ludzie, którzy będą w stanie zapłacić za Twoją sztukę, za Twój styl, za Twoje doświadczenie, za Twój czas. Oczywiście, że można robić rzeczy za darmo, jednak szanuj siebie oraz swój czas. Szczególnie w momencie, kiedy wiesz, że Twoje umiejętności są warte pewnej ceny. Czym innym jest branie każdego zlecenia, ale czym innym jest dać sobie wchodzić na głowę.
Ja nadal podejmuję się zleceń, z których nie mam żadnych korzyści finansowych. Jednak najczęściej angażuję się tylko i wyłącznie w takie projekty, które czuję całym sercem. Z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że to właśnie te sesje z mojej inicjatywy, z których nie miałam żadnych korzyści, przyniosły mi najwięcej.

Mimo że nie wiesz, jaki kierunek jest Twoim kierunkiem, nie bój się eliminować i mówić głośno o tym, co Ci się nie podoba. Jako twórcy jesteśmy różni i to jest zupełnie w porządku. W porządku jest również poczucie zagubienia i niepewność co do tego, co tak naprawdę nam się podoba. Z czasem, stopniowo, człowiek odnajduje swoją estetykę. To nie przychodzi od razu, ale warto obserwować, patrzeć na twórczość innych i otwarcie mówić, również przed samym sobą, co nam się N I E podoba. Warto zacząć od tego, bo nigdy nie da się określić od A do Z, czego tak naprawdę chcemy.
Na moim Instagramie często pokazuję Wam seriale i filmy, które mocno mnie zainspirowały. Wrzucam zdjęcia z tych produkcji, które mnie poruszyły. Już od jakiegoś czasu szukam inspiracji właśnie w filmach, serialach, książkach, magazynach, a także na ulicy. Łatwo można zamknąć się w swojej branżowej bańce, czy to w bańce fotografii ślubnej, czy każdej innej. Ja do takiej bańki w pewnym momencie trafiłam, właśnie na Instagramie. Jednak odkąd obserwuję przeróżne konta i wprowadziłam tam nieco świeżości, w social mediach funkcjonuję mi się znacznie lżej.
Pomyśl o tym w odniesieniu do branży, w której pracujesz. Czy nie czujesz się zamknięty w bańce inspiracji, która zamiast dodawać skrzydeł, wręcz Cię przytłacza?
Jak już pisałam powyżej, nie ma nic złego w chwytaniu się różnych zleceń. Warto wkładać w nie całe serducho i dawać z siebie wszystko, niezależnie od okoliczności. Jednak kto powiedział, że każde z tych zleceń musi od razu wylądować na naszej stronie czy Instagramie? Pokazuj ludziom to, co chcesz, by do Ciebie wracało. Wszystko to, z czego jesteś szczególnie dumny.
Często łapię się na tym, że chłonę. Chłonę treści, które serwuje mi internet. Pod przykrywką rozwoju, słucham przeróżnych podcastów, czytam blogi, oglądam twórczość innych na YouTube, przyglądam się pracom fotografów. W pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że bilans konsumpcja-produkcja wcale mi się nie zgadza. Zaczęłam zastanawiać się nad tym, że zdecydowanie za dużo energii i miejsca w mojej głowie poświęcam temu, co wykreowali inni. To jest mocno kuszące, bo przecież tyle wartościowych treści wali do nas drzwiami i oknami. Jednak łatwo w tym przepaść. Jako skutek nadmiernej konsumpcji wkrada się również brak czasu i poczucie, że za dużo, za dużo mamy wszystkiego. Tak, zdarza się to i mnie. Jednak próbuję dbać o to, by przede wszystkim znajdować miejsce na własną twórczość. Czasami jest nią najprostsze spisywanie moich myśli, przelewanie ich na papier. Przyglądanie się moim emocjom, pragnieniom. Poświęcenie samej sobie czasu, bo przecież to ja wiem najlepiej, co w sercu gra.
Pomyśl, czy konsumpcja tego, co tworzą inni, nie przegoniła u Ciebie ilości czasu, jaki poświęcasz samemu sobie? Odpowiedzenie sobie na kilka szczerych pytań potrafi być niewygodne, ale warto. Warto, jeżeli sam/sama chcesz zacząć tworzyć więcej, a nie jedynie konsumować i z podziwem zerkać na innych.

Z tą myślą chciałabym Cię zostawić. Tak, to prawda, że konkurencja w branży kreatywnej jest teraz ogromna. Jako fotograf wielokrotnie miałam obawy, że jest tyle zdolnych, tworzących wspaniałe rzeczy ludzi, więc dla mnie miejsce się już nie znajdzie. Nieprawda! Miejsce znajdzie się zawsze. Warto dać sobie czas i nie próbować na siłę naśladować innych. Inspirować się, ale wciąż z nutką tego, co nosimy w sercu. Wtedy zawsze, z naszych działań, wyjdzie coś wyjątkowego.
Artykuł Więzień własnej kreatywności. | O utrzymywaniu się ze swojej twórczości słów kilka. pochodzi z serwisu Blog o świadomym i zdrowym życiu..
]]>Artykuł Nieco przemyśleń w czasie zarazy. pochodzi z serwisu Blog o świadomym i zdrowym życiu..
]]>
Muszę powiedzieć, że ostatnie tygodnie były dla mnie wyjątkowo dziwne. Klaudia, a dla kogo nie były! Czy znajdzie się jakiś siłacz, który nawet przez moment, nie miał w sobie paniki, obaw, negatywnej wizji na przyszłość? Jeśli tak, chciałabym wiedzieć, jak to zrobić, ja chętnie poznam receptę. Tak, moja psychika trzymała/trzyma się zaskakująco dobrze, jednak nie ukrywam, że jest różnie. Jak było u mnie? Zaczęło się od zupełnej paniki, gdy nagle, z norweskiego rządu został wydany nakaz poddania się domowej kwarantannie po podróży poza granicę Skandynawii (byłam poza Europą, a na deser jeszcze w Madrycie). W Norwegii dostałam tę informację dopiero tydzień po tym, jak wylądowałam w Oslo. W międzyczasie zdążyłam być w pracy, na uczelni, spotkać się z przyjaciółkami. Nie muszę chyba wspominać, jak ogromna fala wyrzutów sumienia mnie zalała, podtapiając mnie dodatkowo w poczuciu winy, że robiłam przez ten czas coś złego. Następnie przyszedł etap ogromnej energii, poukładanej struktury dnia, robienia sporej ilości rzeczy, regularnych treningów. Niedawno tej energii mi zabrakło, a raczej intensywniej muszę szukać w sobie pokładów nadziei, pozytywizmu oraz wiary, że to, co robię, ma jakikolwiek sens. Straciłam ten sens po drodze, ale jak zawsze, dałam sobie mnóstwo przestrzeni na krzyk, złość, niepewność, łzy. Łzy też były. Bywa różnie i to jest normalne. Jednak jestem z siebie dumna, że tak regularnie wyciągam matę do ćwiczeń i dbam o moje ciało, co trzyma w ryzach również i psychikę.
Jeden obóz to grupa, która bardzo denerwuje się na każdego, kto medytuje, ćwiczy jogę, zdrowo się odżywia, stara się korzystać z czasu w domu w sposób produktywny, kreatywny, ucząc się czegoś nowego. Denerwuje się na ludzi, którzy piszą obecnie e-booki, szukają innych rozwiązań, próbują znaleźć inny sposób na prowadzenie swojego biznesu, nawet myślą o przebranżowieniu się na działalność online. Wkurza się na ludzi, którzy mają czelność się uśmiechać, bo przecież jak to… teraz się uśmiechać? W kryzysie, kiedy tak wielu z nas, ma kolokwialnie mówiąc, przesrane? Tutaj przechodzimy do drugiej grupy. Grupy osób, która mówi innym: daj spokój, inni mają gorzej! Nie narzekaj, weź się w garść, nie płacz, przesadzasz. I mam ochotę krzyknąć: sam kurwa nie płacz! Nie ufam ludziom, którzy mówią mi: weź się w garść, naprawdę nie ufam. I tutaj wkracza Klaudia, cała na biało, która jest gdzieś pomiędzy. Która dużo się śmieje, wykorzystuje ten dziwny czas również kreatywnie. Robi sobie autoportrety, od wybuchu pandemii ćwiczy regularnie, jak w zegarku, dba o sen, jest aktywna na Instagramie, czyta, nauczyła się programu do edycji filmów. Jednocześnie, ta sama Klaudia, potrafi być rozbita na milion kawałków. Miewa wieczory, kiedy jej mózg zamienia się w gąbkę, który chłonie, ale jedynie nowe seriale na Netflixie, najlepiej te mało ambitne. Która siada rano do komputera i zupełnie nie wie, za co się zabrać. Która traci wiarę w to, co robi, co chwilę. Która ma stany lękowe, ale fakt, radzi sobie z nimi pięknie. Która jeździ bez celu na rowerze po Oslo, wiedząc, że egzaminy na studiach zbliżają się nieuchronnie i ma naprawdę dużo do zrobienia. Która myśli o swoich bliskich w Polsce i zdarza się, że boi się jak dziecko. Boi się, że gdy rano otworzy oczy, dostanie telefon. Telefon ze złymi wieściami. W życiu nic nie jest czarne albo białe. Pomiędzy czeka na nas dużo, a to dużo daje przestrzeń na najróżniejsze emocje. Dlatego ja, zamiast całkowitej czerni lub bieli, wybieram w życiu to, co jest pośrodku.


Fakt, wiele miejsc jest nadal zamkniętych, wiele obostrzeń nadal funkcjonuje, co szczególnie odczuwa sektor usług. Jednak piękna pogoda, która rozgościła się w stolicy Norwegii na dobre sprawia, że parki zawalone są po brzegi, a wiele osób nic nie robi sobie z zaleceń, by nie przebywać razem w większych grupach. Rozumiem to, sama chodzę na spacery codziennie, od początku marca. Tym bardziej że od 3 tygodni wróciłam do dorywczej pracy w kawiarni. Tylko… ja zazwyczaj chodzę sama, czasami spotykam się z przyjaciółką czy wyjdę z razem z M. Nadal mam z tyłu głowy fakt, że sprawy trzeba traktować poważnie. Od początku pandemii stwierdziłam, że jeśli mam być chora, mogę przypadkowo zarazić się nawet w sklepie. Jednak czy to oznacza, że mam prawo odpuścić większą uwagę i troskę o dobro wspólne? Nie. Na szczęście mimo sporej ilości osób na ulicach, koronawirus nieco się uspokaja. Oby tak dalej Norwegio, choć mam dziwne przeczucia.
Ta pandemia dla każdego oznacza jakieś wyrzeczenie, jakąś zmianę, czasami trudności i podnoszenie się po tym, jak plany na najbliższe miesiące zmieniły się o 180 stopni. Muszę przyznać, że plany miałam i ja, ale na szczęście nie poczyniłam żadnych kroków finansowych, by je zacząć realizować. I biorę dzień po dniu, tydzień po tygodniu. Taka krótkoterminowa perspektywa pomaga mi przetrwać. Nie ukrywam, że przyzwyczaiłam się do tej nowej rzeczywistości i na swój sposób ją polubiłam. Mam tylko nadzieję, że w tym roku uda mi się pojechać do Polski. O tym marzę najbardziej. Nie o Karaibach, nie o odległych podróżach, a o odwiedzeniu najbliższych i zaszycia się gdzieś, nad Polskim morzem, najlepiej w Chałupach.
Tak krótko ode mnie dziś, zupełnie spontanicznie, bez większego planu. Jeśli to czytasz, tak bardzo mi miło! Tak dobrze na sercu! Nie obiecuję nic związanego z blogiem, ale dobrze czuć łaskotanie w opuszkach palców, kiedy stukam w klawiaturę i kończę ten wpis. Byłam pewna, że związek Klaudia-blog już nie wróci, bo podobno dwa razy do tej samej rzeki się nie wchodzi, ale czy zawsze tak jest?
Artykuł Nieco przemyśleń w czasie zarazy. pochodzi z serwisu Blog o świadomym i zdrowym życiu..
]]>Artykuł Małe zmiany w codzienności, które sprawiają, że żyje mi się lepiej. pochodzi z serwisu Blog o świadomym i zdrowym życiu..
]]>
Czasami przeceniamy samych siebie. Może inaczej… próbujemy wymagać od siebie tego, co już na starcie, potrafi przytłoczyć oraz sprawić, że nie wiemy, od czego tak naprawdę zacząć. A ja wiem od czego! Zacząć trzeba od niewielkich kroków, zadania sobie kilku pytań oraz niewymagania od siebie, że każdego dnia, będziemy funkcjonować na pełnych obrotach.
W tym wpisie zebrałam do kupy to, co ostatnio sprawia, że śpi mi się lepiej, że mam spokojniejszą głowę oraz zamiast poczucia winy czy przytłoczenia, powoli przemieszczam się do przodu.
To jest najbardziej przełomowa rzecz, jaka się u mnie wydarzyła. Około 3-4 miesiące temu, wzięłam się za siebie, a raczej za mój sen. Daleko mi do ideału, w co wgłębiać się nie będę, ale chętnie podzielę się tym, co faktycznie mi pomaga. Wynajmujemy obecnie mieszkanie z antresolą, a łóżko mamy właśnie na górze. Przyjęłam zasadę, że wchodząc do góry, po schodach, mój telefon ma wyłączone WI-FI i włączony tryb samolotowy. Telefon w łóżku służy mi tylko do tego, by ustawić w nim budzik. Początki bywały trudne, bo stare przyzwyczajenia dawały o sobie znać, ale teraz robię to praktycznie codziennie. Tylko w wyjątkowych sytuacjach, wracam na chwilę do świata online. Łóżko to czas na książkę, osobiste notatki, przytulenie M. Muszę przyznać, że ta niewinna zmiana wprowadziła w moje życie mikro rewolucję. Spokojniejsza głowa, łatwiejsze zasypianie, mniejszy poziom stresu. Szczególnie u mnie, czyli osoby, która na to, co widzi w internecie, reaguje bardzo intensywnie. To bardzo ważne, by w rytmie dnia codziennego, znaleźć czas na bycie offline. U mnie ten czas to okolice pójścia do łóżka oraz sen. Polecam Wam, z całego serca.
Przyznaję się, że mieszkając w Bodø, zdarzało mi się to zbyt często… Razem z M. lubiliśmy obejrzeć kilka odcinków dobrego serialu z rzędu, który działał jak narkotyk. Problem jest jednak taki, że moja głowa, po takim seansie, działa na 202% swoich obrotów. Taka jestem, niektórzy na filmach zasypiają, u mnie raczej się to nie zdarza. Nie wyobrażam oglądać czegoś do snu, przynosi to u mnie zupełnie odwrotne rezultaty. Dziś, również dzięki temu, że moja praca zmusza mnie do porannego wstawiania, rzadko oglądam coś do późnych godzin nocnych. I powiem Wam, że radość z takiego występku w piątkowy wieczór, kiedy przede mną wolna sobota, jest niewyobrażalna. Mój organizm przestawił się na wczesne chodzenie do łóżka i najczęściej już o 22.00 myję przysłowiowe ząbki oraz zawijam się w kołdrę. Oczywiście, że nie zawsze zasypiam tak prędko, ale bardzo się cieszę z tej ogromnej zmiany w rytmie mojego dnia! Zamiast serialu wybieram książkę lub pisanie, nawet takie dla siebie, do przysłowiowej szuflady.


Instagramie Mój Drogi, ależ my mamy toksyczną relację! I na pewno nie jestem w tym osamotniona. Nadal zdarza mi się, że spędzam na tej platformie zdecydowanie zbyt dużo czasu… Czasu, który mogłabym wykorzystać na zupełnie inne rzeczy. Już jakiś czas temu postanowiłam, że chcę podejść do tego inaczej. Z obserwowanych usunęłam sporo kąt, które zdarzało się, że ciągnęły mnie w dół i po prostu podcinały skrzydła. Takie czystki chcę robić regularnie, bo łatwo zacząć obserwować osoby, które wcale nas nie inspirują, a sprawiają, że myślimy o sobie w gorszych kategoriach.
Dużo dało mi przyznanie się przed samą sobą, że hej, do końca zdrowa relacja to nie jest. Stąd właśnie zmiana, o której pisałam Wam w pierwszym punkcie oraz łapanie dystansu do Instagrama i całych social mediów. Postanowiłam sobie, że nie będę obserwowała więcej niż 400 kont. To pozwala mi uniknąć przytłoczenia zbyt dużym nadmiarem inspiracji, który bywa bardziej uciążliwy, niż jej brak.
Kolejny krok, który sprawia, że żyje mi się spokojniej. Wiem, że niektórzy całkowicie usuwają wymienione w nagłówku aplikacje ze swojego telefonu, ale ja zaczęłam od wyłączenia powiadomień (zmienia się to w opcjach telefonu, nie w samej aplikacji). Jeśli mielibyście zrobić coś z tej listy zaraz po jej przeczytaniu, polecam właśnie to! Co za cudowne uczucie nie widzieć na swoim telefonie żadnych powiadomień typu push! Dopiero gdy otwieramy aplikację, możemy zobaczyć, co działo się podczas naszej nieobecności. To kolejna, niewinna zmiana, która okazała się krokiem milowym w drodze do spokojniejszej, bardziej mojej codzienności! Szczególnie doceniam to podczas spotkań, oglądania filmów, pisania, obrabiania zdjęć, czasu spędzanego z drugim człowiekiem. Nawet, gdy telefon leży obok mnie, nie dzieje się z nim zupełnie nic, a na ekranie nie wyskakują żadne powiadomienia, które odbierały mi koncentrację oraz bycie bardziej tu i teraz. Jednym słowem… I love it! I Wy pokochacie również.
Kolejna zmiana, która sprawia, że mój sen to już nie wróg, a ktoś, z kim powoli się zaprzyjaźniam. Przed snem, prawie codziennie, otwierami mój kalendarz, w którym zapisuję najważniejsze dla mnie rzeczy. Czasami listę zadań na kolejny dzień tworzę w notatkach telefonu, co bywa wygodniejsze, gdy dużo przebywam poza domem. Takie krótkie notatki i wyznaczenie głównych punktów dnia kolejnego, czy przyjrzenie się nadchodzącym tygodniom, pozwala mi uspokoić głowę. Sprawia, że nie wybiegam zbyt daleko w przód, a moje myśli zwalniają oraz zakotwiczam się mocniej w tym, co tu i teraz. Wiem, że dużo osób rezygnuję z klasycznego, papierowego kalendarza, ale dla mnie jest on nadal fundamentem w planowaniu, o czym więcej poniżej!
Miałam w życiu okres, kiedy zbyt dużo planowałam. Te plany i cele były często tak skonstruowane, że nie do końca wiedziałam, co tak naprawdę chcę zrobić. Od jakiegoś czasu, biorę na swoje barki mniej, ale paradoksalnie, robię więcej! Spisuję w prostym kalendarzu najważniejsze punkty, spotkania, grafik w pracy i rzeczy, które chcę odhaczyć na 100%. Najczęściej bywa tak, że mam trochę czasu również i na to, na co mam w danej chwili ochotę czy siłę! Ostatnio w ogóle nie planuję np. treningów. Staram się ćwiczyć regularnie, przynajmniej 3 razy w tygodniu wskakiwać na domową matę i wychodzi mi to bardzo dobrze, bez zbędnego planowania oraz wyznaczania sobie konkretnych dni, kiedy to ma nastąpić. Z drugiej strony nie czuję nadmiernego poczucia winy, kiedy treningi nie pojawią się wcale (takie tygodnie też miewam). Powiem szczerze, że to uproszczenie i wyluzowanie z listami zadań sprawiło, że mam się lepiej. Lubię planować, ale jestem osobą na tyle zorganizowaną, że wiem, kiedy mam do czegoś usiąść.
Jednak bardzo ważne dla mnie jest, by mieć, czarno na białym, rozpisane najważniejsze punkty tygodnia. To mnie uspokaja i pozwala zrobić to, na czym mi zależy.
Ten punkt jest mocno związany z poprzednimi, ale co chcę podkreślić to fakt, że bardzo pomaga mi nieodkładanie rzeczy na później. Lubię być słowna, spełniać złożone obietnice. Dlatego nie mam z tym większego problemu. Widzę, że nie potrzebuję do tego dokładnie zaplanowanego, każdego dnia. Np. teraz, jest 21.00, jestem zmęczona, po pracy, ale mówię sama do siebie: otworzę tekst, dopiszę kilka zdań, zamknę. Okazało się, że jestem w stanie napisać więcej, niż sobie założyłam, a to właśnie dzięki temu, że nie odłożyłam wszystkiego na jutro. Podobnie mam np. z fotografią. Nie znoszę odkładać obróbki zdjęć w nieskończoność i uwielbiam robić wszystko na bieżąco. Największy problem z odkładaniem na później mam w obszarach, w których teoretycznie, nie muszę czegoś zrobić, np. pisanie tekstu na bloga, dodanie ciekawego Instastories… czyt. nie gonią mnie terminy! Tutaj z pomocą przychodzi mi wsłuchiwanie się w siebie (czasami bywam po prostu zmęczona i nie mam na to ochoty oraz siły) oraz konkretne planowanie.
Kiedy już dostanę się na studia, a potem je skończę… Kiedy będę miała już moją firmę… Kiedy kupię już nową lustrzankę… Kiedy zacznę mówić lepiej po norwesku… Kiedy bardziej się ustatkuję… Nie, nie i jeszcze raz nie! Mam tendencję do zbyt intensywnego wybiegania w przyszłość. Odkąd zaczęłam szukać równowagi między długofalowymi celami, a próbą zaplanowania wszystkiego na przestrzeni kolejnych 5 lat, straciłam 5 kg ciężaru z moich barków oraz serca. Wyglądanie w przyszłość jest dla mnie ważne, ale podchodzę do tego bardziej na luzie. Podam przykład. W tym roku znów zaaplikowałam na studia, ale wiem, że przez pół roku, moje życie może zmienić się o 180 stopni. Jeśli się dostanę, super, jeśli nie, też okej. Jeśli postanowię nie iść na studia, również w porządku. Nie mówię o tym za dużo, a przede wszystkim, nie myślę. Staram się np. mieć kontakt z norweskim codziennie, żeby rozwijać moje umiejętności językowe jeszcze bardziej, co będzie niezbędne podczas studiowania, ale jest to coś, co przyda mi się nie tylko pod kątem studiowania na norweskim uniwersytecie.
Dużo tracimy, myśląc zbyt łapczywie o przyszłości. Doświadczyłam tego na własnej skórze i każdego dnia staram się, by tego błędu nie popełniać.
To jest kolejna z ważnych zmian, nad którymi cały czas pracuję. Wszystko zaczęło się od mojej terapii, dzięki której, zaczęłam spoglądać na moje myśli z dystansem, taką neutralnością, a czasami wręcz czułością. Błędem, który popełniałam do tej pory było to, że ciągle biczowałam się za każdą, negatywną myśl. Wyczekiwałam momentu, kiedy wreszcie zacznę patrzeć na świat tylko pozytywnie, będę potrafiła cieszyć się każdym dniem. Dziś się z tego śmieję oraz dostrzegam, jak dużą krzywdę sobie robiłam (i nadal zdarza się, że robię). Każdy z nas miewa różne myśli. Każdy z nas miewa momenty, w których wątpi w siebie, kwestionuje to, kim jest, jak wygląda, co robi ze swoim życiem… I to jest normalne. U mnie właśnie to przyzwolenie sobie na różne emocje, myśli, uczucia przyniosło ogromną ulgę i sprawiło, że po prostu w mojej głowie dzieje się mniej. Myśli przychodzą, różne. Ciężko je kontrolować, ale co można zrobić, to nie rozkładać ich na części pierwsze, nie zagłębiać się w ich treści, a traktować jako naturalny stan rzeczy.
Jestem mistrzem w obwinianiu siebie o cierpienie całego świata! Czy brzmi to dla Ciebie znajomo? Często toczę w mojej głowie intensywną wymianę zdań, podczas której tłumaczę sobie, że nie, nie robię nic złego i tak naprawdę nikomu nie wyrządzam krzywdy. Obwinienie siebie było w moim przypadku bardzo powiązane z tym, co myślą o mnie inni, próbą zjednania sobie wszystkich dookoła. Nadal miewam takie chwile, ale mam na to kilka sposobów, np. zadawanie sobie pytania: Czy ta osoba, zdarzenie, będą miały dla mnie znaczenie za rok? Poczucie winy może zatruwać nam życie, doświadczam tego na własnej skórze.


Sporo tutaj wzmianek o terapii, ale to właśnie dzięki niej jestem bliżej np. moich wartości. To bardzo ważne, by wiedzieć, jakie słowa klucz są dla nas istotne, co tworzy ramy tego, jakim człowiekiem jesteśmy, chcemy być. U mnie przewijają się: akceptacja, autentyczność, kreatywność, samoświadomość, szczerość i wdzięczność. W codziennych, niewinnych wyborach, decyzjach, planach, staram się pamiętać o moich wartościach.
O co chodzi? A no o to, że cele martwego człowieka to takie, w których czegoś nie robimy. Przykładowo: nie będę spędzała tyle czasu na Instagramie, będę jadła mniej słodyczy, nie będę zazdrościła innym. Co zamiast tego? Wyłączę powiadomienia z Instagrama na moim telefonie, zrobię pyszne ciasteczka owsiane z daktylami, pomyślę przed snem o 3 rzeczach, za które jestem wdzięczna. Robi różnicę, prawda? Dobrze sformułowany cel zmienia naprawdę wiele! Za takimi ogólnikami oraz mało konkretnymi celami, idzie najczęściej mnóstwo rozczarowania i jeszcze większej stagnacji, bo bierzemy na swoje barki, po prostu za dużo. O celach chętnie napiszę oddzielny wpis, bo widzę, że ostatnio bardzo się w tym obszarze rozwinęłam. Są chętni?
Na sam koniec nieco o oddechu, o którym tak często zapominamy. Teoretycznie oddychamy wszyscy, ale bardzo często jest to oddech krótki, bardzo płytki, pozbawiony uważności. Widzę, jak cudownie działa na mnie świadome oddychanie. Nie praktykuję go bardzo często, ale 10 oddechów z przedłużonym, spokojnym, jak najdłużej trwającym wydechem, potrafi człowieka uspokoić lepiej, niż podwójna melisa. Sprawdzone, polecam!
A może Ty wprowadzasz ostatnio jakieś niewielkie zmiany w codzienności, które sprawiają, że żyje Ci się lepiej? Opowiedz mi o tym! Na sam koniec chciałam dodać, że cała podróż do lepszego życia zaczyna się w momencie, kiedy sobie odpuszczamy. Odpuszczamy, wybaczamy i pozwalamy na wszystko, co niedoskonałe. Przestajemy myśleć o sobie w sposób: tego mi brakuje, a patrzymy na własne życie z wyrozumiałością i poczuciem, że jest spoko jak jest, a może być tylko lepiej.
Artykuł Małe zmiany w codzienności, które sprawiają, że żyje mi się lepiej. pochodzi z serwisu Blog o świadomym i zdrowym życiu..
]]>Artykuł Skandynawskie inspiracje, czyli Klaudia poleca #15. pochodzi z serwisu Blog o świadomym i zdrowym życiu..
]]>

Magazynów nie kupuję praktycznie wcale, choć pozwalam sobie na nie, kiedy odwiedzam Polskę. Mam swoich ulubieńców np. Magazyn VEGE czy Wysokie Obcasy, a czytane po kilkumiesięcznej przerwie, przywołują wiele dobrych uczuć. W Norwegii wierna jestem jednemu magazynowi, a mowa o INFINITUM. Kupuję go już od dłuższego czasu i uwielbiam go za wiele elementów, m.in. za stylistykę, za stosunkowo niską cenę (79 NOK, w Norwegii gazety są naprawdę drogie), za piękne zdjęcia, ilustracje, za teksturę papieru, a przede wszystkim, za treści. Magazyn INFINITUM kręci się wokół tematów związanych ze środowiskiem. Znajdziemy w nim mnóstwo wartościowych informacji, zestawień, porównań (np. jak radzą sobie ze śmieciami kraje skandynawskie), rozmów, przepięknych zdjęć, porad (które w życie da się wcielić już dziś), a także ciekawostek o środowisku. Polecam każdemu, kto chce poczytać dobry i ciekawy magazyn w języku norweskim. Dużym atutem INFINITUM jest mała ilość reklam. Jeśli nie chcecie kupować magazynu, w zamian polecam stronę internetową, na której znajdziecie sporo artykułów z poprzednich numerów, a także innych treści.

Batoniki z dobrym składem nie zawsze dobrze smakują. Bywają suche, zbyt twarde, łamliwe, bez wyrazu. Get Raw to szwedzka marka zdrowych batoników stworzona przez mamę z córką. Mają prosty skład, ale oprócz tego, naprawdę świetnie smakują! Kosztują około 29 NOK, a znajdziecie je w wielu miejscach, choć przede wszystkim, w popularnych sklepach ze zdrową żywnością Life oraz Sunkost. W Oslo można na nie trafić w alternatywnych kawiarniach, które są przyjazne weganom, np. w PUST. Polecam tę słodką przekąskę! Dostępne są różne smaki, choć moim ulubionym jest właśnie ten ze zdjęcia, czyli Caramel Hazelnut!

O Anatomii norweskiego pisałam już na Instagramie, ale nie mogło zabraknąć jej i tutaj! Anatomia norweskiego autorstwa Marty oraz Marcina to podręcznik do samodzielnej nauki języka norweskiego. Autorów możecie znać z ich popularnego bloga, czyli Nocnej Sowy. Anatomia norweskiego to książka dla każdego, kto chce zgłębić swoją wiedzę o języku norweskim. Powiem szczerze, że dawno nie widziałam tak pięknie wydanego podręcznika. Śmiem stwierdzić, że tak naprawdę… nigdy! Genialne ilustracje, papier, szata graficzna, cała stylistyka, a przede wszystkim, bardzo pomocne oraz merytoryczne treści. Książka napisana jest dla Polaków, a każde zagadnienie norweskiej gramatyki zobrazowane jest właśnie na tle tej polskiej (choć pojawia się również i angielska). Bardzo podoba mi się seria pytań i odpowiedzi pod koniec każdego rozdziału. Autorzy rozprawiają się z najczęściej zadawanymi pytaniami, które docierały do nich przez lata pracy, dzięki czemu, jeszcze łatwiej da się zrozumieć wybrane zagadnienie.
Z pełną odpowiedzialnością stwierdzam, że jest to pozycja obowiązkowa dla każdego, kto zainteresowany jest językiem norweskim. Świetne jest to, że autorzy polecają również sporo słowników (oraz jak z nich korzystać), książek, podpowiadają, jak podchodzić do nauki norweskiego ogółem oraz wdrażają nas w temat językowej intuicji. To jest podręcznik, który zostanie z nami na lata i nigdy nie straci swojego terminu przydatności.
Książkę możecie zakupić na stronie www.anatomianorweskiego.pl, choć wysyłka dostępna jest jedynie na terenie Norwegii.

PRZECZYTAJ TAKŻE: Norweskie dokumenty, które warto obejrzeć.
Marka, którą odkryłam przez przypadek. Zazwyczaj zaopatruję się w większość kosmetyków w Polsce. Bardzo lubię polskie marki i w porównaniu do rynku norweskiego, naprawdę mamy być z czego dumni! Jednak, gdy coś mi się kończy, szukam alternatywy tutaj, na miejscu. Tak też zapoznałam się z duńską marką Urtekram, której produkty świetnie się u mnie sprawdzają! Do balsamu ze zdjęcia wracałam już dwukrotnie. Bardzo polubiłam go za zapach, lekką konsystencję, ale i dobre nawilżenie, a przede wszystkim, świetny skład. Jest to produkt wegański i z tego, co wiem, tę markę znajdziecie również w polskich, internetowych drogeriach z naturalnymi kosmetykami. W Norwegii marka ta dostępna jest w Sunkost i jest bardzo atrakcyjna cenowo w porównaniu do innych produktów.
Dodam tylko, że od 1,5 roku moja skóra jest bardzo wymagająca oraz wrażliwa. Łatwo pojawia się na niej uczulenie, a na kosmetyki, nawet te naturalne, bywa, że reaguje alergicznie. Dlatego radość jest podwójna, że znalazłam kolejny produkt do pielęgnacji skóry, który się u mnie sprawdza.
Vegan Norway to aplikacja na telefon, bez której nie wyobrażam sobie życia w Oslo i ogólnie, w Norwegii. Dostępna jest za darmo, a dzięki niej, z łatwością znajdziemy miejsca przyjazne osobom na diecie wegańskiej, w czterech największych miastach Krainy Fiordów, czyli w Oslo, Trondheim, Stavanger oraz Bergen. Aplikacja zbiera do kupy restauracje, bary, kawiarnie, sklepy, gdzie dostępne są wegańskie opcje. Ta aplikacja, jak nic innego, bardzo ułatwiła mi życie w Oslo! To dzięki niej odkryłam wiele alternatywnych miejsc, bez których nie wyobrażam sobie mojej codzienności w stolicy Norwegii! Aplikacja jest regularnie ulepszana oraz wzbogacana o nowe miejscówki, których w Norwegii pojawia się coraz więcej. Oprócz tego, polecam social media Vegan Norway (Facebook, Instagram), ponieważ można tam znaleźć mnóstwo nowinek oraz informacji na temat nowych, wegańskich produktów pojawiających się w Norwegii. Vegan Norway to aplikacja nie tylko dla wegan, a dla wszystkich, którzy szukają nowych smaków w Norwegii, gdzie kuchnia, w porównaniu do tej polskiej, potrafi rozczarować.
I HÅNDENBardzo ciekawy podcast prowadzony przez Idę, która w każdym odcinku rozmawia z inną kobietą, głównie o związkach. Najczęściej są to rozmowy bardzo trudne, w których rozmówczynie otwierają się i szczerze opowiadają o bolesnych, wręcz toksycznych doświadczeniach. W tym podcaście znajdziecie dużo szczerości, zwykłego życia oraz opowieści, które czasami nadają się na scenariusz dobrego dramatu. Dodatkowo goście podcastu to najczęściej znane, norweskie blogerki, piosenkarki czy inne osoby publiczne.
Podcasty to świetny sposób na praktykowanie języka w codziennym biegu. Możemy słuchać ich w drodze do pracy, podczas spaceru, biegania, a nawet zmywania. W swojej bibliotece mam już kilka, norweskich ulubieńców, ale planuję napisać wpis, w którym zbiorę wszystkie propozycje w całość i podzielę się nimi również z Wami!
Chyba już o tym kiedyś pisałam, ale w norweskim internecie, a szczególnie na blogach, bardzo zaskoczyła mnie otwartość i brak podziału między życiem prywatnym, a tym, co autorzy pokazują w sieci. Nie da się wrzucić wszystkich autorów do jednego worka, ale porównując polską oraz norweską blogosferę, już na pierwszy rzut oka widać w niej dużo różnic.
Czytam sporo norweskich blogów, a ten Idy darzę szczególną sympatią. Dlaczego? Przede wszystkim dzięki poczuciu humoru autorki, które daje się czytelnikowi we znaki w praktycznie każdym wpisie. I nie, to nie jest tak, że ja, czytając coś po norwesku, rozumiem wszystko. Nie wiem, kiedy dojdę do momentu, w którym norweski będzie dla mnie na tyle naturalny, że poczuję się w 100% swobodnie czytając jakikolwiek tekst. Dlatego tak mocno polecam lekturę blogów, bo sporo w nich potocznego słownictwa, a mniej tego akademickiego, które przysparza początkującym i średnio zaawansowanym najwięcej kłopotów. Nie trzeba od razu rozumieć każdego słowa, a wystarczy, że złapiemy główny sens zdania. Reszta przyjdzie z czasem!
Wiem, że ten wpis zainteresuje głównie osoby związane ze Skandynawią, ale postanowiłam, że na blogu chciałabym publikować więcej treści dotyczących właśnie Norwegii. Co z tej listy wydało Ci się najbardziej interesujące? Daj znać, co myślisz! Do przeczytania, prawda?
Artykuł Skandynawskie inspiracje, czyli Klaudia poleca #15. pochodzi z serwisu Blog o świadomym i zdrowym życiu..
]]>Artykuł Interesujące, norweskie dokumenty, które warto obejrzeć! Dostępne w sieci, za darmo. pochodzi z serwisu Blog o świadomym i zdrowym życiu..
]]>
Wpis o norweskich serialach bardzo przypadł Wam do gustu, a ja ostatnio polubiłam się również z dokumentami i pomyślałam, by puścić te perełki dalej w świat! Polecane przeze mnie pozycje są interesujące, szczere, autentyczne. Nie ma w nich miejsca na sztuczność, za co cenię je najbardziej! Szczerze powiedziawszy, zawsze brakowało mi tego w polskich programach dokumentalnych. Dało się zobaczyć sporo dramy, ale rzadko który dokument do mnie przemawiał. Tutaj jest zupełnie na odwrót.
Jeśli mieszkacie w Norwegii, wszystkie polecane przeze mnie produkcje, obejrzyjcie zupełnie za darmo na tv.nrk.no. Dla wszystkich osób mieszkających w Polsce: jeśli podczas włączania serialu, pojawi Wam się komunikat, że nie można oglądać go poza granicami Norwegii, wystarczy zainstalować wtyczkę Hola lub Modify Headers w przeglądarce. Rada od cudownej Sylwii z poznańskiej szkoły języków skandynawskich Mester!

Co za świetny dokument! Nie jest on jednak dla wszystkich. Polecam szczególnie osobom, których nie przeraża widok złamanej kości czy prawdziwego, ludzkiego bólu, bo ten dokument to opowieść o realnych przypadkach. Pacjenci, do których wzywana jest karetka, wyrażają zgodę na udostępnienie materiału i obecność kamery. Nie ma w nim bardzo drastycznych scen, ale mimo wszystko, czasami i mi zdarzało się zasłaniać oczy! To bardzo ciekawe zobaczyć, jak wygląda praca ratownika medycznego od kuchni, właśnie tutaj, w Norwegii. Do tego dokument kręcony jest w Tromsø, czyli na północy Norwegii, gdzie pięknych kadrów oraz widoków nie brakuje. Oprócz tego pokazane są także wypadki, do których wzywany jest helikopter medyczny, co jest jeszcze bardziej interesujące i nie raz przyśpieszyło rytm bicia mojego serducha!
Dużo mówi się ostatnio o życiu przyjaznym środowisku. Kierunki less waste, zero waste, plastic free… Mam wrażenie, że wiele osób sądzi, iż Norwegii problemy zanieczyszczeń, nadmiernej ilości plastiku, śmieci itp. nie dotyczą. Też tak sądziłam, dopóki nie zaczęłam tutaj żyć. Mam w planach napisać tekst poświęcony właśnie dbaniu o środowisko w Norwegii, ale teraz, jeśli chcecie dowiedzieć się, jak to wygląda w rzeczywistości, koniecznie obejrzyjcie Planet Plast. Już pierwszy odcinek tego dokumentu bardzo mnie poruszył i zadziałał na mnie jak terapia szokowa. Polecam każdemu! Prowadząca Line to bardzo zabawna, szczera dziewczyna, która sprawia, że mimo trudnej tematyki, całość ogląda się jeszcze ciekawiej. I muszę powiedzieć, że sama wyciągnęłam z tego dokumentu wiele ważnych treści dotyczących tego, co mogę zmienić w mojej codzienności, by żyć jeszcze mniej egoistycznie, a bardziej mieć na uwadze środowisko.
To chyba mój ulubieniec, jeśli chodzi o to zestawienie. Helene, czyli dziennikarka, przeprowadza się na 5 dni do różnych instytucji, gdzie poznaje panujące tu zasady od podstaw i ma możliwość zasmakowania codzienności w danym miejscu. Była m.in. w więzieniu dla kobiet (w tym odcinku zobaczycie nawet Polkę, która odsiadywała swój wyrok), na odwyku, w szpitalu psychiatrycznym, w domu dziecka, w klinice leczenia zaburzeń odżywiania… Z tego dokumentu dowiedziałam się naprawdę wielu ciekawych rzeczy o Norwegii! Każdy odcinek poświęcony jest innemu miejscu, a ja nie raz uroniłam łezkę i nie mogłam się otrząsnąć po seansie. Ciężko wskazać mi ulubiony odcinek, ale najbardziej dotknął mnie ten dotyczący leczenie zaburzeń odżywiania. Seans obowiązkowy!

This is it to dokument nakręcony w Kunsthøgskolen w Oslo (KHiO), czyli Wyższej Szkole Sztuki. Opowiada prawdziwe historie studentów, którzy są na kierunku projektant mody, odzieży. Bardzo ciekawie patrzy się na ludzi pełnych pasji, zaangażowania i samozaparcia, którzy są w stanie poświęcić naprawdę wiele, by osiągnąć swoje marzenie, czyli zawód projektanta. Do tego dokument nakręcony jest w pięknym Oslo. Każdy odcinek poświęcony jest historii innego studenta. Spodoba się szczególnie tym, których pociąga artystyczny styl życia i mają w sobie ten oto pierwiastek.
Jeśli mielibyście obejrzeć tylko jeden odcinek z całego zestawienia, proszę, spójrzcie na ten materiał. Historia jednej z ofiar ataku Andersa Behring Breivika na wysepce Utøya, której udało się przeżyć tą masakrę. Tylko 30 minut materiału, a wstrząsa człowiekiem dogłębnie, aż do szpiku kości.
Cała seria poświęcona jest osobom, które przeżyły różne tragedie, ale dostały od losu drugie życie. Nie obejrzałam wszystkich odcinków, ale z całego serca mogę polecić Wam 1, 3 oraz 4 (czyli te, które do tej pory zobaczyłam). Znacie to uczcie, kiedy słuchacie prawdziwej historii obcego dla Was człowieka i macie ochotę iść z nim na kawę, przytulić, pogratulować, przybić piątkę, powiedzieć, jak wspaniałą robotę robi?! To uczucie, kiedy czyjaś historia jest na tyle nieprawdopodobna, że brzmi bardziej przerażająco, niż scenariusz najnowszego thrillera? Właśnie tak czułam się oglądając odcinki tego dokumentu.
Mam nadzieję, że moje zestawienie będzie dla Was pomocne i wybierzecie z niego coś dla siebie. W Norwegii bardzo podoba mi się to, że wiele ciekawych filmów i produkcji dostępnych jest zupełnie za darmo, właśnie na tv.nrk.no. Jest jeszcze inna, internetowa telewizja, a mianowicie TV 2 Sumo, ale podstawowy pakiet kosztuje 129 kr miesięcznie. Ja nie korzystam, bo mam również Netflixa, ale wiem, że znajdziemy tam sporo norweskich filmów, seriali i dokumentów, których nie ma nigdzie indziej.
Do przeczytania Moi Mili!
Artykuł Interesujące, norweskie dokumenty, które warto obejrzeć! Dostępne w sieci, za darmo. pochodzi z serwisu Blog o świadomym i zdrowym życiu..
]]>Artykuł Ulubione zdjęcia w 2018 cz. II, czyli miejsca. pochodzi z serwisu Blog o świadomym i zdrowym życiu..
]]>
Bo moje ulubione miejsce w Bodø, czyli miejsca biblioteka.
Bo spędziłam tam sporo godzin w samotności.
Bo to miejsce zawsze dawało mi sporo inspiracji.



Bo pierwszy w 2018 wypad na deskę.
Bo kocham góry i moment, w którym na stoku zapominam o wszystkim. Liczy się jedynie ona, deska.
Bo w styczniu ciszy w sercu brakowało, a każdy taki wypad pomagał wrócić z myślami na spokojniejsze tory.
Bo deska ze zdjęcia zsunęła mi się ze wzgórza i ratował ją M. biedny M.
Nie muszę dodawać, że śnieg miał (dosłownie) po biodra, a miły pan z wypożyczalni,
wymienił pęknięte wiązanie bez zbędnych pytań o szczegóły.

Bo Sopot.
Bo przyjazd do Polski z powodu dentysty i okropnego bólu zęba miał również swoje plusy.
Bo mieszkałam w Sopocie 2 lata i zostawiłam tam sporą część siebie.
Bo każdy kąt tego miasta z czymś mi się kojarzy.

Bo panorama Bodø i kadry z innych części tego miasta.
Bo tu zaczęła się moja przygoda z Norwegią.
Bo spotkało mnie tam wiele dobrego, ale i złego.



Bo więcej światła i wycieczka na Mjelle, czyli czerwoną plażę.
Bo wspomnienia, których nie zabierze mi nikt.
Bo widoki, które zapierają dech w piersi.


Bo krótka wycieczka do Hamburga.
Bo cudowny, miły czas i mnóstwo dobrego, wege jedzenia.
Bo lubię ten kraj.
Bo podróże to nie tylko miejsca, atrakcje, przedmioty. To przede wszystkim nastrój, ludzie, wrażenia!


Bo szczyt Keiservarden w samym środku Bodø.
Bo do parkingu mieliśmy 5 minut drogi z naszego mieszkania.
Bo było bardzo zimno, ale zobaczcie sami… powinnam żałować?

Bo pierwsze wypady rowerowe.
Bo ta wycieczka skończyła się przemoknięciem do suchej nitki (a raczej majtek).

Bo Saltstraumen, czyli miejsce, gdzie można zobaczyć najsilniejszy prąd pływowy świata.
Bo złota godzina.
Bo dobrze jest mieć kogoś, z kim człowiek dzieli swoje podróżnicze przeżycia!

Bo miłe, spontaniczne spotkanie z czytelniczką bloga, jej mężem i uroczym psiakiem.
Bo ławeczka na fiordzie, która zawsze mnie zachwycała.


Bo maj był trudny psychicznie i sytuację pomagała mi ogarniać natura.
Natura, która jest bezcenna, dostępna dla każdego.
Bo piękny widok z parku w Bodø.
Bo te samotne wyprawy układały mi wiele w głowie.

Bo jeden z ulubionych widoków w Bodø.
Bo wreszcie upragniona zieleń, która do północy Norwegii przychodzi z ogromnym opóźnieniem!
Bo drewniane domki z trawą na dachu, miłość ma wielka!

Bo spacer po rodzinnej miejscowości Mateusza.
Bo polska natura jest taka inna, wyjątkowa, bogata!
Bo można się zachwycić kwiatkiem, który leży samotnie na chodniku.


Bo 3-dniowy wypad do Sztokholmu.
Bo przepiękny widok na miasto.
Bo za pięknymi zdjęciami kryją się również łzy, a podróże nie są wcale idealne.
Bo ten ziomek sprawia, że radość z odwiedzanych miejsc jest podwójna.


Bo 4-godzinna wycieczka w góry przypadła na dzień, w którym w Bodø był 30-stopniowy upał.
Bo wdrapanie się na szczyt w taką pogodę było (oprócz głupoty) pokonaniem moich słabości!
Bo ten widok… ten widok wynagradzał wszystko.
Bo piękna plaża, która wygląda jak… Karaiby? Też tak się Wam kojarzy?

Bo zachwycające, domowe biuro koleżanki, której miałam okazję robić zdjęcia.
Bo marzę o moim własnym studio, gdzie będę miała dużo roślin, okna do ziemi i hektolitry dobrej kawy!
Bo kreatywni ludzie, którzy walczą o swoje marzenia to dla mnie ogromna inspiracja!

Bo przepiękny Kraków z dobrym człowiekiem obok.
Bo odwiedziłam to miasto po ponad 10-letniej nieobecności.
Bo lubię Polskę, kocham Polskę!


Bo znów Sopot i reszta Trójmiasta.
Bo w Trójmieście jest ciągle coś do odkrycia.
Bo uwielbiam patrzeć na rozwój tej części Polski.


Bo Warszawa inaczej.
Bo stolica wypełniona spotkaniami z przyjaciółmi,
dobrym wege jedzeniem i luźną atmosferą to najlepsza stolica!


Bo pierwsze spacery po Oslo.
Bo trudny początek, który był związany z brakiem pracy i napięciem pod tytułem: Co ze mną będzie?
Bo początki bywają trudne, ale te trudności uczą, by dawać sobie czas.
Bo piękna, złota jesień, którą miałam jeszcze okazję zobaczyć w stolicy Norwegii.

Bo pierwsze wycieczki i poznawanie Oslo w innych odsłonach.
Bo śnieg i większe mrozy.

Bo to był ciężki miesiąc ze względu na ciągnącą się chorobę.
Bo nie zobaczyłam wiele, oprócz mojego miejsca pracy i łóżka, tak na zmianę.
Bo uczyłam się odpoczywać, odpuszczać i dużo spałam, z czego jestem bardzo dumna!

Jeśli nie widzieliście poprzedniego wpisu, zachęcam do nadrobienia! A dla mnie jest to takie symboliczne zamknięcie tego, co było w 2018, bo… bo już luty Moi Drodzy! Dacie wiarę? Ciekawa jestem, czy jesteście zadowoleni z pierwszych 31 dni nowego roku. Ja tak! Mimo że nie wydarzyło się nic szczególnego, dbałam o dobre rutyny, które chciałabym, żeby przerodziły się w nawyki. W nawyki, które, jak przysłowiowe mycie zębów, będą towarzyszyły mi w codziennym życiu. Trzymajcie się ciepło i do przeczytania!
Artykuł Ulubione zdjęcia w 2018 cz. II, czyli miejsca. pochodzi z serwisu Blog o świadomym i zdrowym życiu..
]]>Artykuł 10 myśli Klaudii, czyli wszystko i nic! #1 pochodzi z serwisu Blog o świadomym i zdrowym życiu..
]]>
I stąd ta seria! Bo czemu by nie poznać się nieco lepiej, dzielić się na blogu krótkimi przemyśleniami, zamiast poświęcać jeden, długi tekst, konkretnemu tematowi? Powiem Wam, że takie pisanie idzie mi ostatnio jak krew z nosa. Zapomniałam, co to znaczy mieć flow, co przez ostatnie 2 lata blogowania było u mnie całkiem powszechnym zjawiskiem. Pyk, pyk, stuk klawiatury i tekst pisał się sam, a ja zapominałam o całym świecie. Ostatnio nie jest to takie oczywiste, a że z bloga rezygnować nie chcę, czas do tematu podejść nieco inaczej! Mam nadzieję, że nowa seria przypadnie Wam do gustu! A ja publikuję, zanim uznam, że to jednak zły pomysł, typowa Klaudia!

1. NIE KAŻDA PRZYJAŹŃ TO PRAWDZIWA PRZYJAŹŃ.
Przyjaźń to słowo, którego nie warto nadużywać, a ja czasami to robię. Życie uczy mnie, że nie chcę rzucać nim na lewo i prawo. Mam szczęście do ludzi i bez wielu osób nie wyobrażam sobie codzienności, ale… ale przyjaciel to ktoś więcej. Mam wielkie szczęście, że w moim życiu są przyjaciele.
2. NIE TYLKO POLSKA MA ‚WESOŁO’ W POLITYCE, W NORWEGII RÓWNIEŻ BYWA RÓŻNIE.
Przykład? Pani premier Erna Solberg, która podczas swojego noworocznego przemówienia mówi do obywateli: Nordmenn må flere barn, czyli Norwegowie MUSZĄ mieć więcej dzieci. Co gorsze, to stwierdzenie nie zostało niczym uzasadnione. Naprawdę Pani premier? Czy chodzi o rodzinę, a może jedynie o świeżą siłę roboczą, która będzie napędzała gospodarkę i płaciła podatki? I tak poza tym byłam przekonana, że dzieci można mieć, ewentualnie człowiek się na nie decyduje, ale nikt go nie zmusza, by szybciutko, powiększał liczbę domowników. W Norwegii jest wiele politycznych paradoksów, a czytając o wszystkim nieco więcej, człowiek łapie się za głowę.
3. NIE WARTO REZYGNOWAĆ TYLKO DLATEGO, ŻE COŚ NIE DAJE NATYCHMIASTOWYCH REZULTATÓW.
Ja tak często robię. Efekty muszę mieć tu i teraz. I nie chodzi mi tutaj o dietę czy treningi, ale np. o medytację czy pracę z oddechem. Niby chcę, ale zawsze znajdzie się jakieś ale. Jednak pierwsze kroki poczynione, by przekonać się na własnej skórze, czy to ma sens.
4. CZASAMI TRZEBA PO PROSTU POLEŻEĆ DO GÓRY BRZUCHEM, BO Z TEGO LEŻENIA MOGĄ WYJŚĆ SUPER RZECZY!
Co tu dużo mówić, zapominamy jak odpoczywać. Wszyscy! Przeglądanie Instagrama czy Facebooka to nie jest odpoczywanie. I kotłujące się myśli typu: muszę, muszę, muszę, życie mi ucieka też w odpoczywaniu nie pomagają. Ja, mimo wszystko, próbuję i czasami leżę do góry brzuchem. I film oglądam, i wyłączam się. Wyłączyć się, ta czynność chyba niedługo wyginie, co? I najważniejsze, z nic nierobienia wychodzą naprawdę fajne rzeczy, np. ten cykl!
5. MOŻE OCZYWISTOŚĆ, ALE POWTÓRZMY JESZCZE RAZ, SOCIAL MEDIA CIĘ NIE DEFINIUJĄ!
Czasami w mojej głowie wystrzela jak z karabinu myśl (no dobra, co drugi dzień): rzuć te internety w cholerę! Jednak tego nie robię, bo za bardzo to lubię, a jedynie próbuję złapać dystans. Obserwować ludzi, którzy mnie inspirują, a przede wszystkim, nade wszystko stawiać tu i teraz.
6. CZASAMI WARTO JEDNAK SŁUCHAĆ SIEBIE, A NIE OPINII INNYCH (A WRĘCZ PRAWIE ZAWSZE).
Odkąd urósł mi biust, marzyłam o operacji zmniejszenia piersi. Pragnęłam jej! Jednak nie zdecydowałam się na zabieg, ponieważ nasłuchałam się rad w stylu: wymyślasz, niejedna Ci zazdrości, to zbyt duże ryzyko, nie będziesz mogła karmić piersią, po co Ci to, taka jest Twoja natura. Jednak tylko ja wiem, jak ciężkie jest życie z rozmiarem 75J. Dlatego obiecałam sobie, że operację wykonam i spełnię swoje marzenie. Nie wiem, czy uda mi się w tym roku, bo to miesiąc wyjęty z życia, ale w 2020 na pewno. Marzę o małym, sportowym B, braku bólu ramion, pleców. Marzę o bezproblemowym spaniu na brzuchu, kupnie koszuli, która dopina się w biuście, swobodnym trenowaniu i mniejszym ciężarze… Wierzę, że to inwestycja na całe życie, które mam tylko jedno. Chcę przeżyć je w ciele, z którym w pełni się utożsamiam, a mój biust to od początku oddzielny byt, który nie jest częścią mnie.
7. CZEKAM JUŻ NA WIOSNĘ W OSLO.
Lubię zimę, ale chcę zieleni! Moje oczy potrzebują koloru na zewnątrz! I wiem, że to miasto dopiero nabierze barw w cieplejsze dni! Chcę ciepłych, długich spacerów, zdjęć po 16.00, kwitnących drzew, kwiatów, krzaczków… chcę kawki w plenerze… rozmarzyłam się, a Wy?
8. MAM PRAWIE 26 LAT I NADAL NIE WIEM, CZEGO TAK NAPRAWDĘ CHCĘ OD ŻYCIA.
A przepraszam, wiem! Chcę szanować siebie i czuć się genialnie we własnym towarzystwie! Hej, chyba jestem na dobrej drodze!
9. OSTATNIO MNIEJ WE MNIE POCZUCIA, ŻE COŚ MI UCIEKA.
Jasne, że cały czas chcę coś zmieniać, bo nie do końca dobrze mi tu, gdzie jestem obecnie. Jednak… moje (często) nudne i monotonne życie, nudzi mnie coraz mniej. Co więcej, jest mi z nim po prostu dobrze.
10. DENERWUJĘ SIĘ ‚MOCKO’, GDY KOLEJNA I KOLEJNA OSOBA POWIELA STEREOTYPY O NORWEGII.
A jest ich sporo! To normalne, że człowiek nie wie wszystkiego. Ja nie wiem naprawdę wielu rzeczy o Norwegii, ale zanim o czymś się wypowiem, lubię poczytać, posprawdzać, popytać znajomych, jak to wygląda w codziennym życiu. Nie chcę udawać, że jestem specjalistką i wiem więcej, niż w rzeczywistości. W taki oto sposób rodzi się obraz Norwegii, który niewiele ma wspólnego z rzeczywistością.
A ja tu jestem, spisuję, analizuję, kręcę się w kółko, by wreszcie odpowiedzieć samej sobie na pytanie: w jakim kierunku chcę pchnąć to miejsce? A Tobie dzięki, że jesteś! To już kolejny raz, gdy piszę dziękuję ale odkąd rzadziej piszę, podwójnie doceniam każdą osobę, która tu zagląda.
A zdjęcia, jak to często bywa, ze spacerów po okolicy i samotnej kawy!
Artykuł 10 myśli Klaudii, czyli wszystko i nic! #1 pochodzi z serwisu Blog o świadomym i zdrowym życiu..
]]>Artykuł Ulubione zdjęcia w 2018 cz. I, czyli ludzie. pochodzi z serwisu Blog o świadomym i zdrowym życiu..
]]>
Bo widok na piękną część Bodø.
Bo pierwsze zlecenie.
Bo cudowna rodzinka i pies, który potrafi latać.

Bo maślane oczy przyjaciółki.
Bo wspólne godziny spędzone w miejskiej bibliotece.
Bo tęsknie za tym człowiekiem.

Bo jej uśmiech.
Bo kawa na 17 piętrze z widokiem takim, że trampki spadają.

Bo przepiękny szczyt, który mieści się w samym sercu Bodø.
Bo ja zadowolona i oddychająca pełną piersią.
Bo M. zrobił wreszcie zdjęcie i zachował podręcznikową kompozycję!

Bo pierwszy wypad na deskę z przyjaciółką i jej tatą.
Bo portrety przez okno w sercu mam zawsze.

Bo M. śmieje się do kuzynki, której dawno nie widział.
Bo wspomnienia z Hamburga, w którym mieliśmy fajny czas.
Bo te oczy nie mogą kłamać.

Bo zdjęcie z samotnego spaceru po Bodø, które na północy szczególnie polubiłam.
Bo panowie z łódki sobie majstrowali i przy okazji ładnie się uśmiechali.
Bo w tym miejscu wylałam niejedną łzę, ale i śmiałam się jak dziecko.

Bo lubię fotografować fiordy w połączeniu z obcymi ludźmi (chyba oni nie do końca to lubią).
Bo mało w kwietniu było zdjęć.

Bo urokliwe miejsce na północy Norwegii.
Bo złota godzina i pierwsze, dłuższe dni.
Bo wspólne wypady wspominam najlepiej.

Bo on się zawsze opiera zdjęciom, a ja i tak swoje.

Bo pierwszy spacer w klapkach, bez grubych skarpet.
Bo ławeczka z widokiem na Bodø.
Bo mam niewiele zdjęć siebie, a na tym widać moje długie włosy.

Bo portret w minutę.
Bo znam tego człowieka i wiem, co kryje się pod jego uśmiechem.
Bo kolejne zlecenie i jedne z pierwszych, zarobionych na fotografii pieniędzy.

Bo wesele przyjaciółki.
Bo plecy, które znam od lat.
Bo przyglądanie się szczęściu dwóch, bliskich mi osób, którzy w sercu mym od gimnazjum.


Bo ukochany syn mojego brata.
Bo jedynki i dwójki brakuje.
Bo umorusany po jedzeniu arbuza.
Bo lato i Polska.

Bo Jola, czyli przyjaciółka, którą poznałam w internecie.
Bo piękny Kraków i spełnione marzenie.
Bo cudowne, trzy dni, których lepiej nie mogłam sobie wymarzyć.

Bo zdjęcie w ulubionej kawiarni w Bodø.
Bo to jeden z ulubionych portretów w 2018 roku.
Bo rudowłosa dziewczyna, która powaliła mnie swoją urodą.

Bo godzinny spacer z chorą znajomą, która była niesamowicie dzielna przed obiektywem.
Bo tymi zdjęciami wywołałam łzy w jej oczach.
Bo piękny bokeh, naturalna uroda i ciepłe światło.

Bo to portret psiaków, które mają takie ADHD, jakiego jeszcze nie widziałam.
Bo jęzory dłuższe niż u krowy.
Bo złapać tych nicponiów w kadrze graniczyło z cudem, a co dopiero pamiętać o ostrości.

Bo sesja u norweskiej rodziny, która przerażała, ale udała się bardzo!
Bo gilgotki.
Bo miłość między mamą i córką nie zna granic.

Bo moczenie stopek w lodowatym morzu.
Bo gorące dni w Bodø.
Bo aparat zawsze w gotowości, a ona nigdy nie odmawia. 
Bo uwielbiam ludzi z pasją.

Bo znajomi, którzy urodzili zdrową pociechę.
Bo szczere emocje i łapanie chwil.
Bo niebieska ściana, w której od razu się zakochałam!

Bo miłość wygra wszytko.
Bo ludzie, za którymi również tęsknie.

Bo sesja w polu to najlepsza sesja!
Bo piękni ludzie i jeszcze trzeci ludź w brzuchu!
Bo lubię czarno-białą fotografię.

Bo piękna, dzielna mama, która weszła w kujące krzaki!
Bo brzuchol taki, że oh!
Bo jej radość w oczach nie wymaga komentarza.


Bo Gdańsk.
Bo Werka, czyli super bohater.
Bo uwielbiam kolory na tym zdjęciu!


Bo Warszawa i uciekanie przed ulewą.
Bo dwie przyjaciółki, które poznałam dzięki Taekwon-do ITF i z którymi znam się od… dobrych 13 lat, jak nie dłużej.
Bo mimo że każda w innym kraju, jedno serce, jeden mózg.
Bo potrafimy sobie powiedzieć mało przyjemne rzeczy, ale i wyznać miłość.

Bo uśmiech tej kobiety uwielbiam.
Bo ciepły, wrześniowy wieczór w Gdyni, który do dziś wywołuje u mnie gęsią skórkę.
Bo spacery po bulwarze.
Bo bezcenny czas z bliską mi osobą.


Bo piegi i ich właścicielka.
Bo koleżanka z podstawówki.
Bo spontaniczna sesja, która przyniosła piękne rezultaty.

Bo pobudka o 6 i spotkanie o wschodzie słońca.
Bo gdański park Oliwski i wychodzenie ze strefy komfortu.
Bo najsłodsza mina, jaką świat widział!
I Ania cudowna, z którą łączyło mnie więcej, niż myślałam!

Bo spotkanie osoby, z którą nie widziałam się 4 lata.
Bo kolory, uśmiech, gorąca jesień.
Bo stolica i lekkie ubrania.
Bo rozmowy do zdartego gardła.

Bo piękna, wzruszająca sesja.
Bo Teoś, który skradł show.
Bo rodzinne zdjęcia, które kocham najmocniej.

Bo Stocznia w Gdańsku i zwariowana para weganów (moi Ludzie)!
Bo były salta, przytulasy, dużo śmiechu i inne cudawianki!
Bo lubię takich ludzi i poszło z nimi gładko!


Bo pierwsza sesja dla agencji modelek.
Bo świeżutka modelka, dla której byłam pierwszym fotografem.
Bo świetna współpraca, która dała boskie efekty!


Bo oczy kobiety, która przecudownie szuka siebie!
Bo internetowa znajomość, która przerodziła się w dużo więcej!
Bo jedna z pierwszych osób, która bardzo pomogła mi w Oslo.

Bo mój parapet (no dobra, wynajęty).
Bo boska kobieta, którą mogłabym fotografować bez końca!



Bo wspólne 10 minut na warsztatach foto zaowocowało fajnymi kadrami.
Bo to kobieta, która wie, jak wygląda, czego chce i co może od siebie dać!

Bo lubię ten portret.

Bo dawno nie spotkałam tak naturalnej kobiety przed obiektywem!
Bo jest na tym zdjęciu bardziej cool, niż ja przez całe moje życie.

Bo spotkałam Magdalenę Cielecką w Oslo!
Bo Patka, która jest SUPER człowiekiem.
Bo mniej obróbki i więcej naturalności!

Bo przeuroczy Freedie, który przyleciał na jeden dzień z Anglii do Oslo.
Bo wzrok, który na mnie działa.
Bo śmiechu mnóstwo i rozmów więcej, niż zdjęć!

Bo te dwa szkraby mają 100 razy więcej energii , niż 25-letnia ciotka emerytka.
Bo sprawiają, że Święta nie są już takie same.
Bo przynoszą mnóstwo radości i śmiechu całej rodzinie.


Wierzę, że sporo dobrego. Zima to zawsze trudniejszy czas dla fotografii. Brak światła, krótkie dni, niskie temperatury i słabsze samopoczucie, które dopadło i mnie. Jednak! Tak spadek energii jest potrzebny, by znów ruszyć z kopyta i po prostu, robić swoje. Taki mam plan. Robić swoje, bo zrobione lepsze od doskonałego! A wiecie co? Ten wpis chciałam już usunąć… chyba ze sto razy. Bo z czym do ludzi, bo to bez sensu. Jednak sama sobą potrząsnęłam i pomyślałam: Kobieto, bądź z siebie dumna, bo nikt za Ciebie tego nie zrobi!
Dajcie znać, czy lubicie uwieczniać codzienne momenty na fotografii!
Artykuł Ulubione zdjęcia w 2018 cz. I, czyli ludzie. pochodzi z serwisu Blog o świadomym i zdrowym życiu..
]]>Artykuł Sukcesy i porażki 2018 roku. pochodzi z serwisu Blog o świadomym i zdrowym życiu..
]]>
Wiem, wiem, wszyscy w kółko o tych podsumowaniach i postanowieniach noworocznych. Sama miałam momenty, w których bardzo się buntowałam i nie chciałam niczego planować. Jednak widzę na własnym przykładzie, że spisywanie pewnych rzeczy na papier, bardzo mi pomaga. Nie tworzę mało realistycznych planów, a zaczynam od krótkiego podsumowania zeszłego roku, które zazwyczaj, czarno na białym, pokazuje mi, co poszło nie tak i nad czym powinnam popracować. Również i w tym roku spisałam dokładnie wiele myśli oraz wniosków, którymi postanowiłam się z Wami podzielić. Pozwólcie, że bardziej prywatne podpunkty zachowam dla siebie, ale wierzę, że otwartość w opowiadaniu o swoich porażkach oraz sukcesach, może również nakierować innych na wnioski dotyczące własnego życia.
Potrafię zapominać o dobrych stronach mojego życia. Często stwierdzam, że stoję w miejscu, że nic nie osiągnęłam. Moje OSOBISTE sukcesy lubię przypisywać losowi, szczęściu, innym osobom. Może 2018 nie należał do najlepszych, ale mimo wszystko, działo się w nim wiele dobrego i zawdzięczam to jedynie mojemu uporowi oraz ciężkiej pracy, a nie szczęściu! Nie bójcie się w taki sposób mówić o swoich sukcesach, a poniżej wypisałam co nieco dobrego z mojego, własnego podwórka. A! I sukces to nie tylko nowy samochód, awans czy kupno mieszkania. Dla mnie sukcesy mają nieco inny wymiar.

PIERWSZE ZAPROSZENIE DO PODCASTU.
Na to wspomnienie mocniej się uśmiecham, a nagrywanie podcastu z Moniką to była czysta przyjemność! Mimo że nie jestem w 100% zadowolona z tego, co wypłynęło z moich ust, lubię tę rozmowę, a możecie posłuchać jej na blogu Norweski dla Polaków. Stresik był, ale doświadczenie ekstra!
REGULARNE MIESIĄCZKOWANIE PRZEZ CAŁY 2018 ROK.
Dla niektórych kobiet to oczywista oczywistość, ale dla mnie ogromny sukces. Ja, dziewczyna, która dwukrotnie, przez ponad 2 lata, okresu nie miała, a jeśli go dostawała, to jedynie dzięki silnym hormonom, regularna miesiączka to naprawdę ogromny sukces. W 2017 roku wszystko powoli wracało do normy, ale zdarzały się miesiące bez miesiączki, a w 2018 roku wszystko działało jak w zegarku. To mój ogromny sukces!
WIĘCEJ KSIĄŻEK, SZCZEGÓLNIE TYCH W JĘZYKU NORWESKIM.
Zawsze starałam się sięgać po książki, ale to 2018 roku zaczęłam czytać najwięcej tych po norwesku. To jest dla mnie ogromny sukces, bo odkąd przyjechałam do Norwegii, marzyłam, by czytać w ojczystym języku tego kraju. Mimo że czytanie nie idzie tak sprawnie, jak z książkami po polsku, nie poddaję się i z każdą pozycją jest po prostu łatwiej!
BRAK WAGI I KONTROLOWANIA LICZB, KTÓRE CZASAMI ZBYT MOCNO BAŁAGANIĄ W GŁOWIE.
Kiedy ostatnio się ważyłam? Hm, pewnie rok temu. I tak, czuję, że przytyłam, ale po latach, w których waga była dla mnie obsesją, taki czas jest mi po prostu potrzebny. Czas, w którym głęboko gdzieś mam liczbę, która tak naprawdę nic nie zmienia. Liczbę, która jest głupim numerkiem, bo najwięcej powinno nam mówić to, jak się czujemy. Głupie? Może. Dla mnie to ogromny sukces 2018 roku. Fakt, że nie pozwalam, by liczba na wadze kontrolowała mój nastrój, samoocenę, podejście do samej siebie.
DOSTANIE SIĘ NA STUDIA PIELĘGNIARSTWA W BODØ I ŚWIADOMA Z NICH REZYGNACJA.
Znacie to uczucie, kiedy myślicie, że o czymś marzycie, ale gdy staje się to rzeczywistością, wszystko wywraca się do góry nogami? Tak było z aplikacją na studia pielęgniarstwa. Bardzo chciałam się na nie dostać już w 2017 roku, co mi się nie udało przez błąd w dokumentacji. W tym roku dostałam to upragnione miejsce na Uniwersytecie, ale ze względu na przeprowadzkę do Oslo oraz nieco inne pragnienia, zrezygnowałam, co było moim osobistym sukcesem, bo jeszcze kiedyś, nie miałabym jaj, by taką decyzję podjąć. W Norwegii chcę studiować, ale wiem, że mam na to czas i może uda się zacząć w tym roku, już w stolicy.
FOTOGRAFIA I PIERWSZE, PŁATNE ZLECENIA.
W 2018 roku nastąpił taki mikro przełom, jeśli chodzi o moją przygodę z fotografią. Mimo że nadal jest to jedynie dodatkowe zajęcie, a wiele płatnych zleceń ucieka mi przez to, że nie ma mnie na co dzień w Polsce, jestem bardzo dumna z tego, czego się nauczyłam przez ostatnie 12 miesięcy. Widzę po sobie, że zrobiłam ogromny postęp, szczególnie jeśli chodzi o świadomość światła, użycie trybu manualnego i pracę z modelami. To był dobry rok! Teraz nieco zwolniłam, ale wiem, że 2019 roku nie chcę odpuszczać i będę sięgać po małe marzenia!
PIERWSZA, PODPISANA UMOWA NA ŚLUB W 2020.
Mała rzecz, a cieszy! To dopiero za 1,5 roku, ale serce się raduje, że ktoś postanowił mi zaufać w tak ważnym dniu swojego życia. Będzie pięknie!
WSPÓŁPRACA Z AGENCJĄ MODELEK W OSLO.
Kolejny, fotograficzny sukces, czyli robienie tzw. testów dla agencji modelek. Mimo że to nie jest kierunek, w którym chciałabym iść, to doświadczenie dało mi naprawdę sporo. Mam nadzieję, że sfotografuję jeszcze wiele ciekawych twarzy i będę mogła poprawiać swoje umiejętności z każdą, kolejną sesją!
NAUKA BRUSH LETTERINGU.
Może nie jestem mistrzem kaligrafii, ale nauczyłam się posługiwać brush penami i mimo że nie praktykuję tego na co dzień, tej umiejętności się nie zapomina i często mi się przydaje. Szczególnie, przy wypisywaniu kartek okolicznościowych czy tworzeniu notatek. Jeśli chcecie zobaczyć, o co chodzi, zapraszam na mój Instagram, gdzie na profilu mam podpiętą galerię ze zdjęciami Creative!
LOKALNY MARKET ZE SŁODKOŚCIAMI.
Mieszkając jeszcze w Bodø, dwukrotnie wzięłam udział w lokalnym markecie, na którym sprzedawałam moje bezglutenowe i wegańskie słodkości. Świetne doświadczenie, do którego na pewno będę chciała wrócić w Oslo.
SAMODZIELNE ZNALEZIENIE PRACY W OSLO.
Co nie było wcale takie proste! Pracuję obecnie w fajnej kawiarni jako barista i mimo że nie jest to praca marzeń, nie mam na co narzekać. Dobry grafik, mili ludzie wokół, praktyka norweskiego i dużo wiedzy o kawie, co mnie interesuje. Satysfakcja jest podwójna, bo pracę zdobywałam już w języku norweskim, co było niemałym wyzwaniem.
REGULARNA PRAKTYKA JOGI.
W 2018 roku odpuściłam ciężkie treningi, a bardziej postawiłam na jogę. Mimo że ćwiczyłam jedynie w domu, zauważyłam naprawdę spory postęp, jeśli chodzi o mobilność mojego ciała. Jeszcze długa droga przede mną, ale o mojej jogowej przygodzie opowiem Wam w oddzielnym wpisie.
PODRÓŻE MAŁE I DUŻE.
Może nie było ich dużo, ale cieszę się nawet z krótkiego wypadu i uważam go za duży sukces! Kraków, Trójmiasto, Warszawa bardziej turystycznie, Lofoty, Hamburg, Sztokholm i objechanie całej Szwecji autem. To są dobre wspomnienia!
NOWI LUDZIE, NOWE RELACJE, WIĘCEJ ODWAGI!
2018 rok minął mi zdecydowanie pod hasłem: Klaudia, nie bój się nowych ludzi, wyjdź do nich! Oprócz dbania o stare relacje poznałam również nowe osoby, które wniosły wiele do mojego życia! Ludzi kreatywnych, tak samo zakręconych, jak ja, z podobnym spojrzeniem na świat. Ja nie wierzę w przypadki, po prostu musiałam na te osoby wreszcie trafić!
By mówić o postępie, stawianiu kroków w przód, człowiek musi przyznać się sam przed sobą, co poszło nie tak. Porażki są super, bo zazwyczaj, po pewnym czasie, mamy z nich coś dobrego. Jak to mówi moja przyjaciółka Paulina: Nie ma takiej dupy, z której by się nie wyszło. Dlatego dzielę się i tutaj tym, co poszło nie do końca zgodnie z planem. Jak to w moim życiu bywa, ja swoje, a rzeczywistość swoje!


SPRAWDŹ TAKŻE: 10 CIEKAWYCH KSIĄŻEK DO PRZECZYTANIA W 2019.
ŁAPANIE KILKU SROK ZA JEDEN OGON.
Znacie ten stan, kiedy chcielibyście to, tamto, a i jeszcze to… no i może do tego spróbuję zrobić jeszcze coś takiego. Finalnie, przez chaos w głowie i zbyt dużą ilość pomysłów, nie robicie nic. Tak, to właśnie była Klaudia w 2018 roku. Może nie cały czas, ale zbyt często. Wielozadaniowości i nadmiarowi oczekiwań wobec samej siebie mówię głośne nie!
PORÓWNYWANIE SIĘ Z INNYMI.
Co tu ukrywać, to nadal moja pięta achillesowa. Porównywanie się z innymi to coś, czego w sobie nie znoszę, a nadal pozwalam samej sobie na takie stany… I nie chodzi o zdrową konkurencję, motywację przez przyglądanie się sukcesom innym czy inspirację twórczością ludzi, których podziwiasz. Chodzi o nieustanne dowalanie samej sobie, że hej maleńka, jesteś w tyle, ciągle jesteś w tyle. Dlatego niedawno wyciągnęłam ostre działa i po prostu przestałam w sieci obserwować osoby, które, mimo że robią piękne rzeczy, ciągnęły mnie w dół. Taka jestem, tak już mam. Miewam tygodnie, że się z tego śmieje, ale zdarzają się dni czy nawet dłuższe okresy, gdy kwestionuję wszystko, co robię i wtedy zalewa mnie… fala tsunami z czym do ludzi Klaudia, schowaj się pod koc.
NADAL KULEJĄCA SAMOAKCEPTACJA, KTÓRA WCIĄŻ WYMAGA PRZEPRACOWANIA.
To nie jest problem, który zniknie z mojego życia ot tak. Przez lata nie akceptowałam siebie, więc teraz potrzebuję lat, by nauczyć się kochać siebie. Widzę światełko w tunelu, ale, by wyjść na prostą, sporo mi jeszcze brakuje.
ZMARNOWANY CZAS W SOCIAL MEDIA, KTÓREGO JUŻ NIE ODZYSKAM.
Zauważyłam, że wiele osób ma świadomość, że zaczynamy zbyt dużo czasu spędzać w świecie online, zapominając o tym, co tu i teraz. Smutne to, ale prawdziwe. W 2019 roku chcę podejść do tematu zdecydowanie poważniej. Już zaczęłam wprowadzać małe zmiany (np. tryb samolotowy i brak WiFi na przynajmniej godzinę przed pójściem do łóżka, wyłączenie wszystkich powiadomień w telefonie), które poprawiają komfort mojego funkcjonowania, a przede wszystkim, ułatwiają zachować spokój w głowie oraz pozbyć się uczucia, że non stop coś mnie omija (niebezpieczne FOMO, czyli Fear of Missing Out). Omija nas jedynie prawdziwe życie, które jest najfajniejsze ludzie!
NIEUMIEJĘTNE RADZENIE SOBIE ZE STRESEM.
Ups, to temat na książkę. Moja psychika ma się lepiej, nie oznacza to jednak, że jest idealnie. W 2018 stres zabierał mi kontrolę zbyt wiele razy… kończyło się to różnie, ale nie zamiatam tego problemu pod dywan, a próbuję, cały czas próbuję nad tym pracować. Między innymi dlatego znów wracam na psychoterapię, czego nie mogę się już doczekać!
NIEZREALIZOWANY KURS PODCASTINGU I INNE, KREATYWNE POMYSŁY WYRZUCONE DO KOSZA.
W 2018 roku wykupiłam kurs online o nagrywaniu podcastu, który zaczęłam, ale nigdy nie skończyłam… Myśl o nagrywaniu podcastów chodzi ze mną od dawna, ale cały czas z tym zwlekam i nie wiem, kiedy to zrealizuję. Nie tylko ten pomysł wyrzuciłam do kosza, swój żywot skończyło w ten sposób wiele iskierek w mojej głowie, które na początku wywoływały ekscytację i motylki w brzuchu, a na końcu, zwątpienie oraz gorsze samopoczucie, że to i tak bez sensu.
ZAMYKANIE SIĘ W SOBIE, NIEUMIEJĘTNE ROZMAWIANIE O SWOICH UCZUCIACH.
Mimo że bardzo otworzyłam się na ludzi, nadal miewam problemy w rozmowach o uczuciach… i to spore problemy. Szczególnie z najbliższymi mi osobami, z którymi powinno mi to przecież przychodzić najłatwiej. Jednak u mnie sprawdza się zasada: obcej osobie czasami łatwiej jest powiedzieć więcej niż tej najbliższej. Nie ukrywam, że czuję się z tym naprawdę źle i intensywnie uczę się mówienia wszystkiego, co czuję, a nie zamykania się w sobie, kiedy coś idzie nie po mojej myśli… Bo najtrudniejsza prawda i szczerość lepsza od nawet maleńkiego, niewinnego kłamstwa, które jest jak kula śnieżna… jak nabierze rozpędu, ciężko już ją zatrzymać.
WYPALENIE TWÓRCZE I MNIEJ PISANIA, KTÓRE TAK BARDZO LUBIĘ.
2018 rok to była taka wewnętrzna wojna, jeśli chodzi o twórcze działania. Pogubiłam się we wszystkim i nadal szukam pomysłu na siebie tutaj, w sieci. Wierzę, że każdy z nas ma swoją misję. Ja nadal się za nią rozglądam, ale czuję, że pisanie jest jej częścią, dlatego nie chcę przestawać. Wiem, że słowami docieram do wielu osób.
WIĘCEJ SŁOWA CHCIAŁABYM, A MNIEJ MOGĘ ORAZ ROBIĘ.
Chyba nie muszę tego komentować. Gdybanie, za dużo Ciebie było w 2018! Będziemy nad tym pracować!
NIEDOKOŃCZONA PSYCHOTERAPIA.
Jeszcze w 2017 roku zaczęłam psychoterapię, którą przestałam kontynuować po 3-4 miesiącach, w marcu. Powiem szczerze, że nawet jako ogromna zwolenniczka psychoterapii, zwątpiłam i ja. Zaczęłam sądzić, że dopóki sama nie przestawię pewnych klapek w głowie, psychoterapia mi nie pomoże. Całą winę braku postępu zrzuciłam na siebie. Przestałam być szczera ze swoją terapeutką, mam wrażenie, że grałam, wstydziłam się mówić, co tak naprawdę dzieje się w mojej głowie. To nie jest wina ani moja, ani terapeuty. Czasami zdarza się przecież tak, że nie od razu znajdziemy psychoterapeutę, z którym złapiemy chemię. I ja, Pani Mądralińska, która wie to wszystko w praktyce, tak czy siak musiała się na siebie powściekać, że to jej wina. W tym roku zaczynam od nowa. Z inną osobą, z innym nastawieniem, z innymi oczekiwaniami, z obietnicą, że będę szczera, aż do bólu, bo o to w tym wszystkim chodzi.
POPRZEDNIA PRACA, KTÓRA ODBIŁA SIĘ NA MNIE ZBYT MOCNO.
Praca, która była dla mnie tylko dodatkiem, okazała się wyzwalaczem takiego stresu i nakręcania się, że aż trudno mi do tego wracać… Nie pozwólcie, by praca czy Wasz przełożony, kiedykolwiek sprawił, że czujecie się niepewnie, źle, gorzej. Napiszę tylko tyle.
BRAK PRACY PRZEZ PRAWIE 3 MIESIĄCE I MNIEJSZA STABILNOŚĆ FINANSOWA.
Brak stałego dochodu oznacza dla mnie nieustanny, podświadomy stres. Mimo że życie dzielę z moim narzeczonym, należę do osób, które chcą mieć własne pieniądze. Czas bez pracy w Norwegii był jednym z najcięższych, jeśli chodzi o ostatnie 3 lata w tym kraju. Niepewność, natrętne myśli, poczucie jestem gorsza, brak spokoju w sercu. Do tego wysokie koszta życia w norweskiej rzeczywistości i mimo wsparcia najbliższych, czułam się po prostu bardzo źle, choć nie miałam ku temu podstaw.
Ciekawa jestem, pod czym moglibyście się podpisać. Bardzo lubię czytać tego typu podsumowania u innych. Uważam, że warto głośno mówić o swoich sukcesach, ale przede wszystkim, nie bać się przyznać, co poszło nie tak. Nie ma w tym nic złego, bo naprawdę nikt z nas nie jest idealny. Tak, można mieć takie odczucie przyglądając się niektórym osobom w sieci, ale wystarczy wyjść do kawiarni. Posiedzieć tam 2 godziny i poprzyglądać się ludziom. Porozmawiać z rodziną, przyjaciółmi, znajomymi. Trudności zdarzają się u każdego. Na tym polega życie.
Mimo słabej regularności w pisaniu i mniejszej obecności na blogu, w grudniu pojawiło się Was tutaj rekordowo dużo! Dziś sprawdziłam statystyki bloga i byłam w szoku! Ale jak to… czyli ktoś jednak wchodzi, czyta, szuka informacji na klaudiakoldras.pl? No nieźle! Dlatego też postanowiłam, że zrobię porządki w starych wpisach, bo wiele z nich nie jest już po prostu aktualnych… I powiem szczerze, że Wasza obecność dodała mi skrzydeł do dalszego pisania i tworzenia.
Jeśli jesteś nowy, napisz proszę, jak tu trafiłeś/trafiłaś! Opowiedz mi o osobie, daj znać, jakie treści interesują Cię na tym blogu najbardziej! Możesz wysłać mi maila na , czy krótką wiadomość na Facebooku, a nawet Instagramie. Dzięki, że jesteś!
Artykuł Sukcesy i porażki 2018 roku. pochodzi z serwisu Blog o świadomym i zdrowym życiu..
]]>