W rytmie slow – Blog o świadomym i zdrowym życiu. http://klaudiakoldras.pl Blog o świadomej, zdrowej codzienności, która jest dla każdego na wyciągnięcie ręki! Wed, 26 Sep 2018 13:40:35 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=4.9.8 Lofoty i wspomnień kilka. | 2 dni na magicznych, norweskich wyspach! http://klaudiakoldras.pl/bajkowe-lofoty/ http://klaudiakoldras.pl/bajkowe-lofoty/#respond Thu, 23 Aug 2018 11:20:03 +0000 http://klaudiakoldras.pl/?p=7762 Krótki, dwudniowy pobyt na Lofotach, skąd wróciliśmy nieco przemarznięci, z lekkim niedosytem, ale bardzo szczęśliwi. Szczęśliwi, że nareszcie udało się odwiedzić to magiczne miejsce na północy Norwegii. Bajeczne Lofoty, czyli…

Artykuł Lofoty i wspomnień kilka. | 2 dni na magicznych, norweskich wyspach! pochodzi z serwisu Blog o świadomym i zdrowym życiu..

]]>
Krótki, dwudniowy pobyt na Lofotach, skąd wróciliśmy nieco przemarznięci, z lekkim niedosytem, ale bardzo szczęśliwi. Szczęśliwi, że nareszcie udało się odwiedzić to magiczne miejsce na północy Norwegii. Bajeczne Lofoty, czyli trochę opowieści, wrażeń i zdjęć z lekko zaparowanego aparatu, który nie do końca radził sobie z deszczową aurą!

 

HISTORIA NASZEJ WYCIECZKI ZACZYNA SIĘ JUŻ NIECO WCZEŚNIEJ!

Dla osób, które do końca nie wiedzą, co to za miejsce, krótkie wyjaśnienie. Lofoty to norweski archipelag położony na Morzu Północnym, który cieszy się ogromną sławą wśród turystów z całego świata. Lofotów na mapie proszę szukać już za kołem podbiegunowym, bo oddalone są od niego około 300 km. Bodø, gdzie obecnie mieszkam, to punkt wypadowy na te piękne wyspy. Dostaniemy się tam samolotem (lot trwa jedynie 25 minut) lub promem. My wybraliśmy właśnie prom. Lofoty to naprawdę zachwycająca natura, a człowiek ma wrażenie, że został przeniesiony w inny wymiar. Nawet ja, osoba przyzwyczajona do pięknych krajobrazów północnej Norwegii, byłam zachwycona.

To nie był planowany wyjazd, a decyzję o spędzeniu dwóch dni na Lofotach, podjęliśmy zupełnie spontanicznie. Kupno biletów na prom, pożyczony namiot i śpiwory. Przygotowywanie jedzenia oraz ciepłych ubrań. I nadzieja, że prognoza pogody jednak się myli, a pojutrze powita nas słońce!

Czy pisałam już kiedyś, że mam szczęście do ludzi? 3 dni przed wyjazdem na Lofoty, robiłam zdjęcia dla norweskiej rodziny. Okazało się, że mieszkała ona przez 3 lata… właśnie na Lofotach. Lekko niepewna napisałam z zapytaniem o kilka wskazówek. Przemiła rodzina udzieliła mi wielu porad, dzięki którym zaplanowaliśmy cały wyjazd, a raczej wyznaczyliśmy miejsca, do których chcieliśmy dojechać, bo poruszaliśmy się autem. I to właśnie taki środek transportu polecam. Mając własne lub wypożyczone auto, można spokojnie objechać całe Lofoty. Ogrzać się, uciec przed deszczem i zobaczyć wiele pięknych zakamarków w bardzo krótkim czasie.

 

POGODA DAŁA NAM W KOŚĆ, A ZACZĘŁO SIĘ JUŻ NA PROMIE.

Z Bodø mieliśmy wypływać z soboty na niedzielę o 3.00 w nocy. Bezsenna noc i okropny sztorm, który słychać było zza okna. Nie zaskoczyło nas, że prom został odwołany, a my wróciliśmy dopiero o 5 rano, by wypłynąć tym kolejnym. To była jedna z gorszych podróży promem, jakie miałam okazję przeżyć. Przeżyć to naprawdę dobre słowo, bo bujało nami niemiłosiernie. Do kompletu zmęczenie i czterogodzinna podróż dłużyła się w nieskończoność. Jednak wszyscy zacisnęliśmy zęby i postanowiliśmy cieszyć się tym wyjazdem mimo niesprzyjającej pogody. Na Lofotach byliśmy już przed 10. Padało, ale nie non stop, choć okropna mgła sprawiała, że widoczność nie pozwalała cieszyć się tym, co mają do zaoferowania bajeczne Lofoty. W niepamięć poszły również spacery po górach, bo nie chcieliśmy ryzykować.

 

NA ZDJĘCIACH PIĘKNA PLAŻA HAUKLAND, NA KTÓREJ ROZSTAWILIŚMY NAMIOT. 

PRZYJACIELE, KTÓRYCH SPOTKALIŚMY W DRODZE NA PLAŻĘ. 

 

A MOJE PIERWSZE WRAŻENIA Z LOFOTÓW?

Mnóstwo turystów z Włoch oraz Niemiec. Do tego krystalicznie czysta woda, momentami wręcz błękitna, jak na Karaibach. Rybackie, czerwone domki, co nie było niespodzianką, bo z Lofotami związana jest dłuuuuga historia rybołówstwa, która trwa do dziś. Wioski rybackie są obecnie największą atrakcją dla turystów, a domki, w których kiedyś mieszkali rybacy, są obecnie wynajmowane przyjezdnym. I mnóstwo drewnianych konstrukcji, które służą do…suszenia dorsza. Okropny widok, zawsze, kiedy widzę to typowo norweskie widowisko, staram się nie zwracać na nie uwagi. Dla mnie żadna atrakcja, choć norweska turystyka bardzo na tym korzysta. Co jeszcze? Przepiękne i robiące ogromne wrażenie mosty, które łączą największe wyspy Lofotów. Duża ilość piaszczystych plaż, a nawet surferzy, którzy łapali fale wzburzonego, lodowatego Morza Północnego. I zielono… zieleń, która aż przyjemnie łaskotała po oczach.

 

NAJWAŻNIEJSZE ZADANIE? ZNALEŹĆ MIEJSCE NA NOCLEG!

Najważniejszym zadaniem na niedzielę było znalezienie odpowiedniego miejsca na nocleg w namiocie. W Norwegii cudowne jest to, że natura jest dla wszystkich. Namiot możesz rozbić praktycznie wszędzie. Jednak przy deszczowej pogodzie i temperaturze 12 stopni, zadanie było jakby utrudnione. Na szczęście znaleźliśmy piękną miejscówkę, o której za chwilę. Zwiedzając Lofoty, warto mieć na uwadze, że odległości między wioskami są tutaj naprawdę niewielkie. Nieraz będzie to 6 km, a czasami 20 km. Jednak droga jest często wąska i bardzo kręta, a od kierowcy wymaga podwójnego skupienia oraz uwagi. Do administracyjnej stolicy Lofotów, czyli do Svolvær, od promu dzieli nas jedynie 125 km.

Będąc na Lofotach, nie warto się spieszyć. Plan naszego dnia wyznacza najczęściej pogoda oraz krajobrazy, które w danej chwili mijamy. Warto mieć plan i listę miejsc, do których chcielibyśmy dotrzeć, ale u nas na tej liście było naprawdę mało. W zamian za to postawiliśmy na grilla, gdy tylko pogoda na to pozwoliła, leniwą kawę w kawiarni, spacer po zimnej plaży i długi sen w namiocie, z którego byłam strasznie dumna, bo wytrzymał wietrzną noc na samym morzem.

 

JAKI BYŁ PLAN WYCIECZKI I GDZIE UDAŁO NAM SIĘ DOJECHAĆ?

Z promu w Moskenes wybraliśmy się do miejscowości Å, która jest ytterpunktet i Lofoten (krańcem Lofotów) i jednocześnie ma najkrótszą nazwę. Spacery, podziwianie drewnianych, czerwonych domków, w których kiedyś mieszkali rybacy i na pewno nie byli świadomi, że za kilkadziesiąt lat, to miejsce będzie odwiedzać spora rzesza turystów z całego świata. Jako osoba, która nie je zwierząt i nie robi tego jedynie ze względów zdrowotnych, przemilczę temat suszonych dorszów i muzeów poświęconych przerabianiu ryb, które również tam znajdziemy.

Odwiedziliśmy także miejscowość Reine, która również jest wioską rybacką, ale podobała mi się dużo bardziej. Przyjechaliśmy tam aż dwa razy. Pierwszego dnia złapał nas mocny deszcz i udało się jedynie zjeść śniadanie pod zadaszonym stolikiem w pobliżu stacji paliw. Drugiego dnia pogoda była nieco bardziej przychylna i udało się pospacerować, zrobić parę zdjęć i zobaczyć nieco więcej gór, które tak pięknie otaczają tę miejscowość! Zatrzymaliśmy się również w kawiarni Bringen Kaffebar. Bardzo przytulne miejsce, gdzie można napić się pysznego latte na mleku owsianym!

W drodze na północ Lofotów, w kierunku Svolvær, odwiedziliśmy również piękną plażę Ramberg, która, mimo wiatru i deszczu, zrobiła na nas duże wrażenie, a spacer po białym wręcz piasku, był naprawdę przyjemnością, nawet przy takich pogodowych zawirowaniach. 

Dalej na północ odbiliśmy z głównej trasy E10, by dojechać na cudowną plażę Haukland, na którą postanowiliśmy wrócić wieczorem i spędzić tam noc pod namiotem. W planach była krótka wyprawa górska w pobliżu plaży, ale pogoda niestety nam na to nie pozwoliła. Zostawiam link dla zainteresowanych! Dużym plusem jest tutaj miejska toaleta oraz bieżąca woda, w której człowiek może opłukać kubek czy twarz.

Zatrzymaliśmy się również w bardzo uroczej miejscowości Henningsvær. Wąskie uliczki, drewniane domku i kawiarnia Klatrekafeen, w której spędziliśmy dobre, dwie godziny. Zjadłam tam przepyszną, wegańską zupę krem. Dostępny był również wegański burger. To tutaj zjecie domową bułeczkę cynamonową kanelbolle, napijecie się smacznej kawy i ogrzejecie przemoczone oraz zmęczone ciało po długiej wędrówce.

Finalnie dotarliśmy również do administracyjnej stolicy Lofotów, czyli do Svolvær. To tam zobaczycie drewniany, żółty hotel Scandic, który w wielu miastach na świecie kojarzy się jedynie z nowoczesnym budynkiem, a nie drewnianą chatką. Po Svolvær jedynie spacerowaliśmy, a ludzie, których brakowało na ulicach (zła pogoda), uśmiechali się do nas zza szyb restauracji, w których nie widać było wolnego stolika.

 

CO JESZCZE O LOFOTACH?

Jeśli miałabym wracać na Lofoty, pojechałabym tam przynajmniej na tydzień. Cały archipelag i cztery, największe wyspy, da się objechać w krótkim czasie, ale tym razem, bardzo chciałabym pochodzić po górach. To właśnie z tej perspektywy można zobaczyć wszystko, co najpiękniejszego mają do zaoferowania bajeczne Lofoty. Dla osób, które wybierają się tutaj latem, jedna uwaga. Wielu turystów na Lofoty przyciąga chęć zobaczenia zorzy polarnej, co NIE JEST możliwe latem! W czerwcu/lipcu jest tutaj dzień polarny, czyli słońce wcale nie chowa się za horyzont, a zorza polarna to zjawisko, które można zobaczyć jedynie na ciemnym, nocnym niebie.

Lofoty to nie jest koniec świata. Są tutaj restauracje, pizzeria, kawiarnie, kilka sklepów spożywczych, w których, mimo że drogo, znajdziemy sporo produktów. My byliśmy całkiem dobrze przygotowani, jeśli chodzi o jedzenie. Mieliśmy domowy chleb, zdrowe batoniki, płatki owsiane, orzechy, suszone owoce, różne dodatki do chleba, a ja zrobiłam nawet pastę z fasoli, którą zajadaliśmy się wszyscy. Zabraliśmy ze sobą także jednorazowego grilla i upiekliśmy na nim wcześniej przygotowane warzywa oraz banany z gorzką czekoladą, to była dopiero miłość! Pożyczyliśmy palnik oraz czajniczek, w którym gotowaliśmy wodę na herbatę oraz kawę. Ona to dopiero smakowała, szczególnie po nocy spędzonej w namiocie…

 

Mosty na Lofotach robią ogromne wrażenie oraz łączą cztery, największe wyspy tego archipelagu. 

GRILL W POBLIŻU MIEJSCOWOŚCI Å I MIEJSCE, W KTÓRYM CZAS PŁYNĄŁ WOLNIEJ.

 

POPULARNY HOTEL SCANDIC W SAMYM SERCU STOLICY LOFOTÓW, W SVOLVÆR.

BRINGEN KAFFEBAR, CZYLI PRZYTULNA KAWIARNIA W MIEJSCOWOŚCI REINE. 

 

PRZECZYTAJ TAKŻE: Północ Norwegii i wady życia w Bodø. 

 

I ZDJĘCIA Z TELEFONU, KTÓRY WYCIĄGAŁAM ZNACZNIE CZĘŚCIEJ, NIŻ CIĘŻKI APARAT.

 

TO NIESAMOWITE, JAK WIELE MOŻE ZMIENIĆ POGODA!

Trochę żałowaliśmy, że trafiliśmy na deszczowy czas, ale z drugiej strony… halo, jesteśmy w Norwegii. To właśnie deszcz nie jest tutaj zaskoczeniem! Rozmawialiśmy w aucie, że to właśnie mglista, deszczowa aura nadaje temu miejscu zupełnie inny wymiar. Słoneczne Lofoty muszą być jeszcze piękniejsze, ale ta szarość podkreśliła siłę natury, która na Lofotach potrafi być również groźna. Jadąc główną drogą, mija się czasami szlabany, którymi zamyka się niektóre odcinki drogi podczas silnych sztormów, a zimą, część z dróg nie jest wręcz przejezdna. Kiedy zastanawiałam się, czy mogłabym mieszkać na Lofotach, odpowiedź była jednoznaczna: nie. To jest bardzo malownicze i zachwycające miejsce, które zdecydowanie warto odwiedzić, ale nie wyobrażam sobie codziennego życia na tych wyspach. Osobiście znam kilka osób, które przeniosły się z Bodø na Lofoty i na odwrót. Każdy ma swoją własną opinię, które często są całkowicie odmienne.

 

KTO CHCIAŁBY ODWIEDZIĆ BAJECZNE LOFOTY?

Wiem, że ja jeszcze tam wrócę. Mam tylko nadzieję, że Lofoty zostaną zachowane w postaci, w której miałam okazję je poznać… a turystyka, która ma się coraz lepiej, nie wpłynie negatywnie na naturę, która jest największą zaletą tego miejsca. Niestety przez te dwa dni zdarzało mi się zobaczyć śmieci i to nie w śmietniku. Lofoty to nie tylko instagramowe widoki i przyroda, która zachwyca na każdym kroku. Te bajeczne Lofoty to również miejsce, do którego nie każdy ma szacunek i za kilkadziesiąt lat, możemy zobaczyć ten archipelag w zupełnie innym wydaniu…

Jeśli masz jakieś pytania, zawsze służę pomocą i postaram się pomóc w miarę moich możliwości.

 


Zaglądaj na mój Instagram czy Facebook! Staram się pokazywać tam nieco więcej Klaudii w codziennym wydaniu. Jestem też na Bloglovin’, mam nadzieję, że zobaczymy się w którymś z tych miejsc!

Artykuł Lofoty i wspomnień kilka. | 2 dni na magicznych, norweskich wyspach! pochodzi z serwisu Blog o świadomym i zdrowym życiu..

]]>
http://klaudiakoldras.pl/bajkowe-lofoty/feed/ 0
Kraków w 3 dni. | Jak podróżować tanio, ale nadal pięknie? http://klaudiakoldras.pl/krakow-w-3-dni/ http://klaudiakoldras.pl/krakow-w-3-dni/#respond Mon, 23 Jul 2018 12:12:39 +0000 http://klaudiakoldras.pl/?p=7468 O powrocie do Krakowa marzyłam od dawna i ten plan udało się zrealizować na początku lipca. Spędziłam w nim trzy, genialne dni. We wpisie znajdziecie sporo porad, które sprawdzają się…

Artykuł Kraków w 3 dni. | Jak podróżować tanio, ale nadal pięknie? pochodzi z serwisu Blog o świadomym i zdrowym życiu..

]]>
O powrocie do Krakowa marzyłam od dawna i ten plan udało się zrealizować na początku lipca. Spędziłam w nim trzy, genialne dni. We wpisie znajdziecie sporo porad, które sprawdzają się podczas moich podróży. O samym Krakowie też Wam opowiem, bo odkąd odwiedziłam je jako 9-letnia Klaudia, zmienił się nie do poznania!

 

DO KRAKOWA WYBRAŁAM SIĘ Z OSOBĄ, KTÓRĄ POZNAŁAM PRZEZ INTERNET.

Wiem, dla mnie też brzmi to nieco podejrzanie, ale to właśnie przez Instagram poznałam Jolę, z którą, mogę śmiało powiedzieć, przyjaźnimy się. Rozmawiałyśmy ze sobą ponad rok, aż wreszcie udało się zorganizować spotkanie na żywo i to nie byle jakie! Trzy dni w Krakowie nieco mnie przerażały, bo nie codziennie spędza się tyle czasu z teoretycznie obcą nam osobą. Jednak obawy szybko wsadziłam w kieszeń, bo rzeczywistość okazała się jeszcze lepsza, niż ją sobie wyobrażałam!

To nie będzie typowy przewodnik po Krakowie, choć polecę w nim nasze perełki. Chciałabym opowiedzieć o ogólnych spostrzeżeniach i wnioskach dotyczących krótkich czy dłuższych wypadów w nowe miejsce. Mam nadzieję, że podpowiem Wam, jak każdy wyjazd zamienić w czystą przyjemność, a nie gubieniem się po okolicy oraz niepotrzebny stres.

 

KULTOWE FORUM PRZESTRZENIE I PIĘKNY KRAKÓW

 

DOBRY KOMPAN W PODRÓŻY TO PODSTAWA!

Nie wyobrażam sobie podróżowania u boku osoby, która nie ma podobnych zainteresowań i potrzeb. Szanuję, że każdy oczekuje zupełnie czegoś innego, ale podróż ma być przyjemnością, a nie nieustanną walką o to, co mamy robić w następnej kolejności. Rozumiem, że są ludzie, dla których duże miasto równoznaczne jest z zakupami i wizytą w zatłoczonej galerii handlowej. Rozumiem też, że podróże związane są z dużą ilością alkoholu, imprezowaniem czy zarywaniem nocki. Z taką osobą bym po prostu się nie dogadała. Nie żyję tak na co dzień i na wakacjach też nie. Z Jolą dobrałyśmy się idealnie. Ona lubi wegańskie jedzenie, fotografię, mamy podobny gust, oczekiwania, zainteresowania. Codzienne aktywności dopasowywałyśmy do naszego samopoczucia, a noc przeznaczałyśmy na porządne wyspanie się, by kolejny dzień był równie przyjemny. Brzmi nudno? Może, ale dla mnie to mieszanka idealna i recepta na dobre spędzenie czasu w dużym mieście. Ważne jest, by mieć obok siebie osobę, której szczerze opowiemy, co się z nami obecnie dzieje. Jak się czujemy, czego chcemy, a na co nie bardzo jest obecnie ochota.

 

NOCLEG? TANI NIE OZNACZA NIELUKSUSOWY!

Nie odkryję Ameryki pisząc, że za noclegiem należy rozglądać się dużo wcześniej. Nasze mieszkanie zarezerwowałyśmy około 3 miesięcy wcześniej. Szukałam go długo, rozglądałam się, zarówno na airbnb.pl, jak i booking.com. Chciałyśmy zatrzymać się właśnie w mieszkaniu, by móc gotować własne śniadania i kolacje, bez wydawania zbyt dużej ilości pieniędzy. I udało się! Piękny apartament położony dosłownie 15 minut na pieszo od dworca PKP. Starsza kamienica, wysokie sufity, klatka schodowa jak z kadru filmu, a samo mieszkanie… było cudowne! Nowoczesna kuchnia, łazienka, salon, sypialnia z bardzo wygodnym łóżkiem. Po więcej zdjęć i informacji zajrzyjcie do oferty: Beyond Apartaments Kurkowa! Za dwie noce zapłaciłyśmy 332 zł, czyli 83 zł za noc od osoby. Klucze od apartamentu odbiera się w biurze, które położone jest równie blisko, a przy wyjeździe, wystarczy zostawić je w skrzynce pocztowej. Świetny kontakt z właścicielami i genialna lokalizacja, my byłyśmy bardzo zadowolone. Nie ma nic lepszego niż powrót do cudownego mieszkania po całym dniu łażenia po mieście. Nie lubię przepłacać, ale nocleg jest dla mnie bardzo ważny. Lubię czuć się komfortowo, po prostu.

 

NOGI TO TWÓJ NAJLEPSZY TRANSPORT PUBLICZNY!

Nieco się obawiałam, czy po Krakowie da się przemieszczać jedynie na pieszo, ale to była naprawdę dobra decyzja. Wszędzie chodziłyśmy na własnych nogach, choć nie wypuszczałyśmy się w bardziej odległe miejsca. Trafiłyśmy na idealną pogodę, która tylko potęgowała zadowolenie i radość z przebywania na świeżym powietrzu. To były intensywne dni, bo jednego dnia przeszłyśmy prawie 20 km, ale zmęczenie było bardzo pozytywne. Widziałam również sporo osób na rowerach, ale my miasta nie znałyśmy w ogóle, więc łatwiej było się poruszać z mapą właśnie na pieszo.

 

DOBRY PLAN I GOOGLE MAPS TO FUNDAMENT W POZNAWANIU NOWEGO MIEJSCA!

Przed przyjazdem zrobiłam porządny research. Zebrałam restauracje, kawiarnie, muzea, miejscówki w Krakowie, które mogłyby nas zainteresować. Nie chodzi o to, by przygotowywać dokładną listę aktywności i zapychać nią każdą godzinę pobytu w danym miejscu, jednak warto mieć listę, do której zawsze można wrócić.

Świetnym pomysłem jest oznaczenie wybranych miejsc na mapie. Wszystkie miejsca z listy zaznaczyłam gwiazdkami w aplikacji Google Maps. To zdecydowanie ułatwia poruszanie się po mieście. Z łatwością można sprawdzić, gdzie najbliżej nam na kawkę, co znajduje się obecnie w naszej okolicy i jak tam dojść. Poniżej pokazuję Wam screenshoty, jak to mniej więcej wyglądało. Dzięki temu pobyt w Krakowie był bezstresowy i dobrze przemyślany, mimo że nie brakowało również spontanicznych decyzji.

KRAKÓW W 3 DNI, CZY TO MOŻE SIĘ UDAĆ? 

 

JEDZENIE, WEGE MIEJSCÓWKI W KRAKOWIE I PYSZNA KAWA.

Zacznijmy od śniadań i kolacji, które robiłyśmy sobie same. Rano była to jaglanka z różnymi dodatkami, wieczorem wjeżdżała sałatka, ale taka na bogato. Suche produkty przywiozłam ze sobą w walizce, a zakupy zrobiłyśmy po prostu w Biedronce. Takie domowe śniadanie zjedzone w spokoju smakuje na wakacjach sto razy lepiej, a przy okazji, cieszy się z tego nasz portfel! Co do jedzenia na mieście, odwiedziłyśmy parę fajnych miejsc, o których wspomnę poniżej. W Krakowie zdecydowanie było w czym wybierać, ale przez to nie do końca wiedziałyśmy, gdzie naprawdę warto zjeść. Stawiałyśmy na miejscówki, które były w miarę blisko i które cieszyły się sporą popularnością. Żałuję, że nie spróbowałam wegańskiego kebaba Vegab, ale moja cera ma się naprawdę słabo, dlatego wolałam nie ryzykować z większą ilością glutenu, którego na co dzień unikam.

 

WEGETARIAŃSKA KNAJPKA GLONOJAD

W Glonojadzie jest bardzo dużo wegetariańskich opcji, tych wegańskich już zdecydowanie mniej, jednak zjadłyśmy tam naprawdę smaczne curry z ziemniaczkami i świeżymi surówkami. Do tego świeży sok i stolik przy otwartym oknie, czego chcieć więcej! Obie wyszłyśmy zadowolone! Restaurację Glonojad znajdziecie blisko krakowskiej starówki, ale uwaga, bywa tam naprawdę tłoczno. Co najważniejsze, bardzo przystępne ceny!

 

FARMA BURGEROWNIA ROŚLINNA

Fajna, roślinna knajpka, w której zjadłyśmy smacznego, wegańskiego burgera. Dobra, bezglutenowa bułka i sporo dodatków. Myślę, że każdy wyjdzie zadowolony.

 

VEGANIC

Knajpka, którą bardzo dużo osób polecało. Wegetariańsko-wegańskie miejsce o wyższym już standardzie. Za jedzenie tutaj zapłacimy już więcej, a ja chciałabym do Veganic wrócić, by dać mu drugą szansę. Jadłam gołąbka, który nie do końca przypadł mi do gustu, mimo że pięknie wyglądał na talerzu. Porcja malutka, a ja wyszłam po prostu głodna. Jednak cudowny kelner, świetny klimat samego miejsca i okolicy, w której położony jest Veganic, szybko zamazali złe wspomnienie znad talerza. Jeśli tylko pogoda na to pozwala, polecam stolik na zewnątrz. Genialna okolica, czyli tereny pofabryczne Dolnych Młynów sprawiają, że ciężko oderwać wzrok od wszystkiego, co dookoła.

 

WESOŁA CAFE

Wiedzieliście o tym, że w dobrej kawiarni nie ma americano? Tę ciekawostkę usłyszałam od mojego znajomego, który ma ogromną wiedzę o kawie. Śmiałyśmy się z Jolą, że w Krakowie nie wchodzimy do kawiarni, gdzie na ścianie widnieje americano. A tak zupełnie poważnie, w Wesoła Cafe americano faktycznie nie było. Jeśli szukacie dobrej kawy w Krakowie, super klimatu i przemiłej obsługi, polecam to miejsce! Żałuję, że byłyśmy zaraz po śniadaniu i nie skusiłam się na ich wegański deser, który widziałam w witrynce. A jak głosi słynne porzekadło prosto z ich ściany (na zdjęciu poniżej): LEPIEJ PIĆ KAWĘ NIŻ NIE. Dlatego odwiedzając Kraków, koniecznie zajrzyjcie do Wesoła Cafe!

 

MASSOLIT BAKERY & CAFE

Kolejna, świetna kawiarnia na mapie Krakowa. Piękne wnętrze i tylko kilka miejsc do siedzenia przy oknie, a przede wszystkim, bardzo smaczna kawa. I mnóstwo ciast, które tylko kuszą człowieka zza witrynki. Cudowne miejsce na kawowy przystanek. Można sobie przycupnąć i poczytać świetny magazyn, a tych w Massolit bakery&cafe nie brakuje.

 

SŁODKI WENTZL

Cukiernia w samym sercu Starego Miasta z wegańskimi opcjami! Zdecydowanie polecam ich lody o smaku chałwy (mają też inne smaki na bazie roślinnego mleka oraz sorbety) i lekki sernik, który nie dość, że wegański i pozbawiony glutenu, również bez dodatku cukru.

 

KRAKOWSKA 10 CAFE

Do tej kawiarni zajrzałyśmy zupełnie przypadkiem, ale to był dobry wybór. W ofercie sporo wegańskich opcji, a ja jadłam czekoladowy jagielnik oraz piłyśmy naprawdę treściwe, mocno owocowe smoothie, które same sobie skomponowałyśmy. Niepozorne, ale bardzo przytulne miejsce godne polecenia.

 

A CO OPRÓCZ JEDZENIA W KRAKOWIE?

Na pewno wiele, ja napiszę o miejscach, które odwiedziłyśmy i o których wspomnieć warto. Nie będzie tego dużo, bo dwa i pół dnia w Krakowie minęło naprawdę szybko, a my nie miałyśmy zamiaru pędzić jak szalone, by jedynie odhaczyć jak najwięcej punktów z listy… to się zdecydowanie u mnie nie sprawdza! Na koniec zasypię Was sporą ilością zdjęć i pokażę Kraków moimi oczami.

 

DZIELNICA KAZIMIERZ

Piękna, tętniąca życiem dzielnica krakowska, w której zdecydowanie warto się zgubić. Bywa mocno zatłoczona, ale wystarczy odbić w nieco mniej popularne uliczki, by uniknąć tłumów turystów. To tutaj znajdziecie foodtrucki, modne miejscówki, kawiarnie, puby, restauracje, urocze uliczki, ale i genialne sklepy, do których po prostu trzeba zajrzeć, by nacieszyć oko. Polecam znaleźć ulicę Szeroką, gdzie znajdziecie kultowe szyldy sklepów.

 

MARKA CONCEPT STORE

Sklep z pięknymi rzeczami, który również znajdziecie na Kazimierzu. Mogłabym stamtąd nie wychodzić.

 

SKLEP Z NATURALNYMI KOSMETYKAMI O JEJU

O wizycie w tym kultowym miejscu marzyłam od dawna. Genialny asortyment, wykwalifikowana i przemiła obsługa oraz wnętrze, które naprawdę zachwyca. Z O JEJU nie mogłam wyjść z pustymi rękoma, bo naturalna pielęgnacja to coś, co bliskie mi nie od dziś. Również na Kazimierzu, więc jeśli będziecie w okolicy, zaglądajcie.

 

OGRÓD BOTANICZNY UJ

Lubię ogrody botaniczne i zazwyczaj są miejscem, które zawsze odwiedzam, będąc w nowym mieście. Ogród botaniczny Uniwersytetu Jagiellońskiego to miejsce warte odwiedzenia, choć nie zachwyciło mnie tak w 100%. Może dlatego, że trafiłyśmy na nieczynną palmiarnię, na którą tak bardzo się nastawiałam. Jednak mimo wszystko, polecam, szczególnie w przyjemny, słoneczny i ciepły dzień.

 

MOCAK, CZYLI MUZEUM SZTUKI NOWOCZESNEJ

Ciekawe, krakowskie muzeum, które mnie osobiście bardzo zainteresowało. Nie jestem fanką muzeów, ale wizyty w MOCAK nie żałuję. Polecam wybrać się tam we wtorek, bo jest to dzień darmowego wstępu. W MOCAK, oprócz samego muzeum, znajdziecie również genialnie wyposażony sklep z książkami oraz kawiarnię. Na pamiątkę kupiłam piękny, prosty szkicownik, który zawsze wywołuje uśmiech na twarzy.

 

FORUM PRZESTRZENIE ORAZ SPACER BULWARAMI

Forum Przestrzenie to krakowska, kultowa knajpa. Warto się tam wybrać, my zdecydowałyśmy się na leżaki z widokiem na Wisłę i zimną, hipsterską oranżadę. W drodze powrotnej można przespacerować się bulwarami i po prostu cieszyć się Krakowem, który przy pięknej pogodzie, naprawdę zachwyca.

 

OGRÓD BOTANICZNY UJ

krakow-zwiedzanie-najlepsze-miejsca

 

PIĘKNY APARTAMENT, KTÓRY UMILAŁ CAŁY WYJAZD

beyonds-apartments-krakow

 

KAWA W MOCAK, MASSOLIT BAKERY&CAFE ORAZ W ULUBIONEJ WESOŁA CAFE!

massolit-bakery-cafe-krakow wesola-cafe-krakow massolit-krakow-kawiarnia

 

VEGANIC NA DOLNYCH MŁYNÓW I INNE, ROŚLINNE PYSZNOŚCI W KRAKOWIE!

veganic-krakow-opinie glonojad-krakow-weganskie-jedzenie

 

KULTOWY SKLEP Z NATURALNYMI KOSMETYKAMI O JEJU, POKOCHASZ TO MIEJSCE!

sklep-ojeju-krakow-zakypy

 

SPACERY PO PIĘKNYM KRAKOWIE

 

KAZIMIERZ I SŁYNNE SZYLDY NA DŁUGIEJ

szyldy-na-dlugiej

 

NAJPIĘKNIEJSZA KLATKA SCHODOWA I WIĘCEJ KADRÓW Z KRAKOWA!

 

MOCAK, CZYLI KRAKOWSKIE MUZEUM, KTÓRE WARTO ODWIEDZIĆ

krakow w 3 dni

 

3 DNI W KRAKOWIE TO ZDECYDOWANIE ZA MAŁO, BY ODKRYĆ WSZYSTKO, CO W NIM NAJPIĘKNIEJSZE.

Jednak już dawno nie byłam tak bardzo zadowolona z krótkiego wypadu. Uwielbiam być spontaniczna w podróży, jednocześnie planowanie to moje drugie imię, a ten wyjazd pokazał mi, że da się połączyć te dwa elementy w jedną całość. Nie żałuję nieodwiedzonych miejsc, a po prostu cieszę się ze wszystkiego, co spotkało mnie w Krakowie, bo uśmiechy nie schodziły nam z twarzy. I to dobro wracało, w Krakowie co chwila ktoś się do nas uśmiechał. Jedyne, co bardzo mnie przeraziło, to ilość bezdomnych osób na dworcu PKP, które próbowały wyłudzić ode mnie pieniądze. W pewnym miejscach nie czułam się do końca bezpieczna, ale wiem, że to cecha każdego, większego miasta. Oczy dookoła głowy i nieco więcej uważności oraz pilnowania własnego portfela.

 

PODOBA CI SIĘ KRAKÓW MOIMI OCZAMI? LUBISZ TO MIASTO?

Ciekawi mi to, bo słyszałam skrajne opinie o Krakowie. Jeśli znasz to miasto, koniecznie dodaj coś od siebie! Napisz w komentarzu o swoich krakowskich ulubieńcach, z chęcią o nich poczytam. A ja jestem bardzo zadowolona, że wreszcie miałam okazję spędzić nieco więcej czasu w tak wyjątkowym, polskim mieście, które jest bardzo lubiane przez Norwegów!

 


Zaglądaj na mój Instagram czy Facebook! Staram się pokazywać tam nieco więcej Klaudii w codziennym wydaniu. Jestem też na Bloglovin’, mam nadzieję, że zobaczymy się w którymś z tych miejsc!

Artykuł Kraków w 3 dni. | Jak podróżować tanio, ale nadal pięknie? pochodzi z serwisu Blog o świadomym i zdrowym życiu..

]]>
http://klaudiakoldras.pl/krakow-w-3-dni/feed/ 0
Sztokholmskie kadry i parę słów o stolicy Szwecji. http://klaudiakoldras.pl/sztokholm-relacja/ http://klaudiakoldras.pl/sztokholm-relacja/#respond Sat, 14 Jul 2018 13:01:21 +0000 http://klaudiakoldras.pl/?p=7370 Sztokholm odwiedziliśmy w drodze do Polski, do której pierwszy raz wybraliśmy się autem. Sztokholm to miasto, gdzie przez dwa dni na ulicy słyszałam więcej angielskiego, niż szwedzkiego. Sztokholm to miasto,…

Artykuł Sztokholmskie kadry i parę słów o stolicy Szwecji. pochodzi z serwisu Blog o świadomym i zdrowym życiu..

]]>
Sztokholm odwiedziliśmy w drodze do Polski, do której pierwszy raz wybraliśmy się autem. Sztokholm to miasto, gdzie przez dwa dni na ulicy słyszałam więcej angielskiego, niż szwedzkiego. Sztokholm to miasto, które ma wiele do zaoferowania, a dwa dni to zdecydowanie za mało, by odkryć wszystko, co w nim najlepsze.

 

ZAPRASZAM NA KRÓTKĄ, FOTOGRAFICZNĄ OPOWIEŚĆ O SZTOKHOLMIE!

O wizycie w tym mieście myślałam od dawna. Przez to, że mieszkamy na północy Norwegii, jesteśmy nieco odcięci od południowej i środkowej Skandynawii, gdzie najwięcej dużych miast. Z Bodø do stolicy Szwecji mamy dokładnie 1155 km, a początkowe odcinki trasy, biegną przez dosyć górzyste tereny. Na północy trzeba być bardzo ostrożnym, ponieważ na drodze co chwila pojawiają się renifery, które bardzo często, ani nie myślą przepuszczać nadjeżdżających aut. Magiczne doświadczenie, ale kierowca musi być maksymalnie czujny.

W drodze do Sztokholmu zatrzymaliśmy się na noc w mieście Sundsvall, które nieco lepiej poznaliśmy dopiero w drodze powrotnej. Jadąc do Sztokholmu, naładowaliśmy jedynie akumulatory i zaraz po śniadaniu, wyruszyliśmy na podbój stolicy!

 

SZTOKHOLM TO MAGICZNE MIASTO, KTÓRE DAJE WIELE MOŻLIWOŚCI!

Mieszkaliśmy bardzo blisko centrum, dlatego wszędzie poruszaliśmy się na pieszo. Trafiliśmy na moment, w którym Sztokholm był mocno rozkopany. Przebudowy i roboty drogowe  sprawiały, że mapa google czasami gubiła się bardziej, niż my. Mimo że miałam listę miejsc, które bardzo chciałabym zobaczyć, rzeczywistość szybko zweryfikowała plany. Nie chcieliśmy ganiać, pędzić, śpieszyć się, a oboje byliśmy zmęczeni (podróż i intensywne tygodnie przed wyjazdem). Wybieraliśmy leniwą kolację w hotelowym pokoju, zamiast kolejnych kilometrów i zwiedzania, które wcale nie byłyby najprzyjemniejsze. Mimo że pogoda nieco nam nie dopisała, a drugiego dnia zmokliśmy do suchej nitki, nasza sympatia do Sztokholmu wcale nie spadła, a wręcz przeciwnie, to miasto zauroczyło nas od pierwszego wejrzenia! Jeśli szukacie porządnego przewodnika po Sztokholmie, koniecznie zajrzyjcie do Marty Streng, która zebrała świetne wskazówki na temat miasta, w którym żyje na co dzień. Ja za to, mam dla Was porządną porcję zdjęć, a na koniec wpisu, dzielę się kilkoma poleceniami na dobre jedzenie, pyszną kawę i miejsca, do których udało nam się zajrzeć.

sztokholm

PRZECZYTAJ TAKŻE: Wady życia w Bodø, czyli jak żyje się na północy Norwegii. 

 

SPACER PO GAMLA STAN

Stare miasto w Sztokholmie jest naprawdę magiczne! Mimo że popularne i często zatłoczone przez turystów, naprawdę warto się tam wybrać. Szczególnie polecam zgubienie się w mniej obleganych, bocznych uliczkach.

 

MUZEUM FOTOGRAFICZNE FOTOGRAFISKA

Punkt obowiązkowy dla każdego, kto interesuje się fotografią. Warto przygotować się na to, że wejście do muzeum nie jest darmowe, a kosztuje 290 SEK, czyli około 113 PLN. Ja byłam zachwycona, choć Mateusz nieco zagubiony. Dlatego też zachęcam do wizyty, ale osoby, którym fotografia nie jest obca. Warto zajrzeć również do sklepiku, który znajdziecie zaraz przy wyjściu. Mnóstwo w nim pięknych książek, które można przeglądać godzinami.

 

PANORAMA SZTOKHOLMU

Byliśmy szczęściarzami, ponieważ w hotelu, w którym się zatrzymaliśmy, można było wdrapać się na ostatnie piętro, gdzie czekała na nas wisienka na torcie, czyli przepiękna panorama Sztokholmu. Dlatego też nie szukaliśmy innej alternatywy w centrum, a wybraliśmy się jedynie na spacer w kierunku Skinnarviksberget, co podpatrzyłam właśnie u Marty. Ja też polecam spacer w tej okolicy, urokliwe kamienice, zarośnięte, stare budynki, mniej turystów, a w drodze powrotnej, można przespacerować się promenadą, na której również jakby bardziej pusto.

 

LENIWE PRZECHADZKI PO MIEJSKICH PARKACH

W Sztokholmie jest naprawdę sporo zieleni, a parki do dla mnie zawsze punkt obowiązkowy wizyty w każdym, nowym mieście! Podobnie było w Sztokholmie, gdzie bez skrupułów siadaliśmy na ławeczce czy leżaku, który rozstawiła sąsiednia kawiarnia i odpoczywaliśmy, chłonęliśmy nowe powietrze, cieszyliśmy się zielenią, rozmawialiśmy.

 

BIBLIOTEKA KRÓLEWSKA W SZTOKHOLMIE

Uwielbiam zaglądać do miejskich bibliotek! W Sztokholmie zajrzeliśmy do Biblioteki królewskiej, która położona jest w bardzo ładnej okolicy, zaraz obok parku, więc zdecydowanie warto się tam wybrać. Przechadzka między dłuuuuugimi pułkami, na których leży mnóstwo książek i spoglądanie ukradkiem na ludzi, którzy właśnie zajmują się nauką. Ludzi w różnym wieku. Bardzo się wzruszyłam, gdy zobaczyłam starszą panią ze stosem książek i notatek, w której oczach dostrzegłam ciekawość młodej studentki. Czy istnieje bardziej motywujący widok?

 

PRZERWA NA FIKĘ

Fika, czyli szwedzka przerwa na ciacho i kawę, która w tym kraju cieszy się ogromną popularnością, to punkt obowiązkowy wizyty w Sztokholmie! Nie wiem, jak Was, ale mnie długo namawiać nie trzeba! Korzystając z rekomendacji Marty, aż dwa razy zajrzeliśmy do kawiarni Johan & Nyström. Była dla nas po drodze, a ich cappuccino na szwedzkim, owsianym mleku Oatly, skradło moje serce. Świetny klimat, ładne wnętrze, dobrej jakości kawa. Brać kompana w podróży pod pachę i na szwedzką kawę, raz!

 

NAJLEPSZA SAŁATKA W MIEŚCIE I KOMBUCHA

No dobra, nie wiem, czy tam faktycznie mają najlepsze sałatki w mieście, ale nam smakowały bardzo! Mowa o knajpce Reload Superfood Bar na ulicy Sergelgatan. To nie jest 100% wegańskie miejsce, ale mają sporo opcji dla wegan. Jedną z nich jest właśnie samodzielnie skomponowana sałatka z przepysznym zamiennikiem mięsa marki OUMPH. Ceny nie są wygórowane, porcja jest naprawdę duża, a miejsce bardzo ładne. My siedzieliśmy w bujanych fotelach, zaraz przy oknie, z których nie chciało się wychodzić. To tutaj wypiłam swoją pierwszą, lokalną kombuchę, która bardzo mi smakowała!

 

PYSZNE LODY

Nie wiem jak u Was, ale u mnie lody to punkt obowiązkowy każdego wyjazdu. W Sztokholmie zdecydowaliśmy się na organiczne lody lokalnej produkcji Stikki Nikki. Zajrzeliśmy do sklepiku na starówce, gdzie ukryliśmy się przy okazji przed deszczem. Lodziarnia zawsze ma kilka wegańskich smaków, ja zdecydowałam się na kremowe lody na mleku kokosowym. Porcja jest naprawdę duża, próbowałam też wegańskiej czekolady, którą miał Mateusz, niebo!

 

EKOLOGICZNE WYPIEKI I PRZEPYSZNE ZŁOTE MLEKO

Jeśli będziecie na starówce i nabierzecie ochoty na coś słodkiego, koniecznie zajrzyjcie do Sattva Naturbageriet. Niepozorna, mała kawiarnia, która ma jednak wiele do zaoferowania. Przemiły właściciel, ekologiczne wypieki, spory wybór bezglutenowych oraz wegańskich słodkości. Przepyszne złote mleko, domowe chleby, popularne, cynamonowe bułeczki i wiele innych. Zajrzyjcie, nawet dla samego właściciela, który da Wam tyle ciepła, że Wasz dzień od razu będzie lepszy!

 

ZDROWY LUNCH W FORMIE BUFETU ‚JESZ ILE CHCESZ’

Kolejne miejsce w samym sercu Sztokholmu, gdzie zjecie wegetariański posiłek za stosunkowo małe pieniądze. Załapaliśmy się na niedzielny bufet, w którym było sporo wegańskich opcji. Świeże surówki, ziemniaki, chleb, sosy, kiełki, strączki, dla każdego coś dobrego. Siedzieliśmy na zewnątrz, co było bardzo przyjemne, a posiłek, który upłynął nam na obserwacji ludzi, którzy krążyli po Gamla Stan, zdecydowanie zaliczam do udanych.

 

NA PEWNO WRÓCĘ JESZCZE W OKOLICE SZTOKHOLMU.

Zamiast żałować, że zobaczyłam tylko niewielką część stolicy Szwecji, cieszę się, że mam powód, by ponownie tam wrócić. Sztokholm to miasto, gdzie dzieje się naprawdę dużo. Mieszanka kultur, narodowości, atrakcji, a przede wszystkim, mnóstwo natury, której w okolicach Sztokholmu nie brakuje.

 

KTO RÓWNIEŻ ODWIEDZIŁBY TO MIASTO? A MOŻE ZNASZ JE CAŁKIEM DOBRZE I MASZ SPORO DO POLECENIA?

Pisz śmiało w komentarzu i opowiedz, co Ciebie w tym mieście zauroczyło najbardziej. Lubię wracać wspomnieniami do tego krótkiego wypadu. A mój mały sukces? Rozumiałam Szwedów i oni mnie także, chociaż uśmiechali się pod nosem, kiedy słyszeli mój niedoskonały norweski. A może zastanawiali się, skąd ten dialekt? Skąd ta dziewczyna się wzięła i w jakiej części Norwegii mieszka, że oni nigdy takiego akcentu nie słyszeli? Mam taką nadzieję! 🙂

Artykuł Sztokholmskie kadry i parę słów o stolicy Szwecji. pochodzi z serwisu Blog o świadomym i zdrowym życiu..

]]>
http://klaudiakoldras.pl/sztokholm-relacja/feed/ 0
Magia małych, polskich miast. http://klaudiakoldras.pl/magia-polskich-miast/ http://klaudiakoldras.pl/magia-polskich-miast/#respond Sat, 23 Jun 2018 16:15:17 +0000 http://klaudiakoldras.pl/?p=7314 Jest coś magicznego w mniejszych, polskich miastach. Doceniłam to dopiero po wyjeździe do Norwegii, ale powrót do rodzinnego domu, z którego w młodzieńczych latach często chciałam się wyrwać, dziś koi…

Artykuł Magia małych, polskich miast. pochodzi z serwisu Blog o świadomym i zdrowym życiu..

]]>
Jest coś magicznego w mniejszych, polskich miastach. Doceniłam to dopiero po wyjeździe do Norwegii, ale powrót do rodzinnego domu, z którego w młodzieńczych latach często chciałam się wyrwać, dziś koi mnie maksymalnie.

 

ZARÓWNO JA, JAK I MATEUSZ, POCHODZIMY Z MNIEJSZYCH, POLSKICH MIAST.

Mogę powiedzieć, że w Polsce mam teraz dwa domy. Nie jest łatwo pogodzić odwiedziny w dwóch częściach Polski… Często brakuje czasu, czuję taki wewnętrzny niedosyt i pojawiają się dziwne wyrzuty sumienia, że bliskim nie poświęciłam wystarczająco chwil. Jednak z przyjazdu na przyjazd uczę się, że hej, trzeba się cieszyć, że TERAZ jestem z nimi, że W TYM MOMENCIE możemy się poprzytulać, porozmawiać, a nie tylko rozmyślać, że za 2 dni musimy wracać. Czy to ma sens? Właśnie takie myślenie zabiera nam to, co najlepsze TU I TERAZ! To teraz jesteśmy. Dla siebie, dla bliskich, dla przyjaciół.

 

STRASZNIE LUBIĘ TU WRACAĆ.

Nasze domy rodzinne są dla mnie azylem spokoju. Czy to u Mateusza, czy u siebie, czuję, że odpoczywam. Odłączam się od świata zewnętrznego, przechodzę w tryb wolniej, uważniej, spokojniej. 

To tutaj podchodzę do osiedlowej fryzjerki, która już dwa razy czesała mnie na wesele i pytam o podcięcie końcówek. Jasne, wpadaj, sobota na 10.00. 

To tutaj idę do księgarni, gdzie nie ma tłumów, a ja na spokojnie mogę przejrzeć dostępne książki.

To tutaj siedzę na balkonie, jem truskawki i nie myślę o niczym.

To tutaj Trudne Sprawy i inne, odmóżdżające programy telewizyjnie, wciągają mnie tak bardzo, że siedzę wgapiona w telewizor, którego nie mam na co dzień.

To tutaj idę do drogerii, gdzie nikt mnie nie goni, przeglądam z ciekawością nowości kosmetyczne i nie mam z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia.

To tutaj przyglądam się ludziom, temu, jak żyją. I mimo że ten tryb życia nie jest podobny do mojego, fascynuję mnie to, bo małe miejscowości, żyją swoim tempem.

To tutaj idę do kiosku i odnajduję ulubioną gazetę. I choć brakuje mi paru tytułów, które znajduję np. w Empiku, nie przeszkadza mi to w ogóle.

To tutaj zasypiam jakby spokojniej i denerwuję się jedynie na muchy, które co chwila budzą mnie o poranku.

To tutaj ekscytującą wyprawą jest 30-minutowy spacer do Tesco.

To tutaj mam ochotę iść pobiegać, kiedy upały już nieco odpuszczą. I idę. Czy to u Mateusza, czy w moim domu rodzinnym.

To tutaj podziwiam każdą, nawet najmniejszą zmianę w miejskiej infrastrukturze. Kiedy człowiek przyjeżdża raz na pół roku, zmiany widać gołym okiem. Piękne to!

To tutaj dobrze mi, że nie robię nic szczególnego, nic ekscytującego, nowego, szalonego. Wystarczy, że jestem i chłonę te najdrobniejsze momenty.

To tutaj odwiedzam najbliższą rodzinę i mimo że są kwestie, w których się nie zgadzamy, czuję wdzięczność, że nie jestem na tym świecie sama, a na mojej obecności zależy osobom, które mnie kochają. Bezinteresownie, szczerze, nie wymagając niczego w zamian. Zawsze zalewa mnie fala spokoju i przypomina sobie, że mam już tak wiele.

To tutaj doświadczam zwykłego życia.

 

CZĘSTO GONIMY ZA NOWYM, NIEZNANYM, EGZOTYCZNYM.

I ja, mimo że widziałam dopiero niewielki pierwiastek świata, przekonałam się, że to powroty do miejsc, gdzie czeka na mnie miłość i dobro drugiego człowieka, dają mi najwięcej. Musiałam wyjechać na koniec Norwegii, by do tego wszystkiego dojść. Wiem, że nie mogłabym zamieszkać na stałe w jednym z naszych rodzinnych miast, ale uwielbiam tu wracać. To są dla mnie punkty obowiązkowe każdego przyjazdu do Polski. Pewnie, że czasami byłoby przyjemniej wyjechać na wakacje na drugi koniec świata, zamiast wydawać duże pieniądze, by przyjechać do Polski. Jednak ja sobie po prostu tego nie wyobrażam. Nawet najdalsza, najbardziej egzotyczna podróż nie zastąpi uścisku bliskiej nam osoby, która tęskni, myśli, czeka.

 

A WY, ZA CO LUBICIE SWOJE RODZINNE MIASTA? A MOŻE JEST MIEJSCE, KTÓRE W POLSCE DARZYCIE NAJWIĘKSZYM SENTYMENTEM?

U mnie są to zdecydowanie polskie góry, skąd pochodzi duża część mojej rodziny, Trójmiasto i Warszawa. Do tych części Polski zaglądam z ogromną przyjemnością, zaraz obok rodzinnych miast naszych rodzin.

 


Zaglądaj na mój Instagram czy Facebook! Staram się pokazywać tam nieco więcej Klaudii w codziennym wydaniu. Jestem też na Bloglovin’, mam nadzieję, że zobaczymy się w którymś z tych miejsc!

 

Artykuł Magia małych, polskich miast. pochodzi z serwisu Blog o świadomym i zdrowym życiu..

]]>
http://klaudiakoldras.pl/magia-polskich-miast/feed/ 0
Słodko-gorzkie podróże, czyli czego nie powie Ci internet. | Parę słów o Sztokholmie. http://klaudiakoldras.pl/sztokholm/ http://klaudiakoldras.pl/sztokholm/#respond Tue, 19 Jun 2018 14:37:15 +0000 http://klaudiakoldras.pl/?p=7289 W podróżach jest coś magicznego, wyjątkowego i nie wyobrażam sobie, by z odkrywania świata zrezygnować. Jednocześnie znajduję w nich dużo stresu, zagubienia i bólu brzucha.  A może tylko ja tak…

Artykuł Słodko-gorzkie podróże, czyli czego nie powie Ci internet. | Parę słów o Sztokholmie. pochodzi z serwisu Blog o świadomym i zdrowym życiu..

]]>
W podróżach jest coś magicznego, wyjątkowego i nie wyobrażam sobie, by z odkrywania świata zrezygnować. Jednocześnie znajduję w nich dużo stresu, zagubienia i bólu brzucha.  A może tylko ja tak mam? Czy ktoś jeszcze, oprócz mnie,  potrzebuje wakacji od wakacji?

 

CZĘSTO ŚMIEJĘ SIĘ SAMA Z SIEBIE, NAWET NIE WIECIE, JAK MOCNO.

Lubię podróże, bardzo. Nie podróżuję jakoś szczególnie intensywnie, bo sytuacja finansowa i obecna praca nie pozwalają, bym co chwila latała po świecie. Jednak zdaję sobie sprawę, że nie każdy w wieku 25 lat ma możliwość wyruszenia poza granicę Polski. Przypominam sobie o tym najczęściej, gdy zaczynam zatapiać się np. na Instagramie, podziwiając ludzi, którzy objechali już chyba cały świat. Szybko sprowadzam się na ziemię i zaczynam czuć wdzięczność, że chociaż raz w  roku, mogę lecieć do jakiegoś kraju, a nawet (a raczej aż) do Polski. Może na razie jest to Europa, ale wiem, że jeśli tylko zdrowie pozwoli, na pewno zrealizuję inne, podróżnicze marzenia. No ciągnie mnie w ten świat, co ja na to mogę. Jednak… podróże kosztują mnie naprawdę dużo. Odnoszę wrażenie, że rzadko mówi się o tych trudniejszych chwilach w podróżowaniu.

 

WŁAŚNIE DZIŚ OPUSZCZAM SZTOKHOLM, GDZIE MIAŁAM OKAZJĘ SPĘDZIĆ DWA DNI.

Tylko ja wiem, jaką toczyłam ze sobą bitwę. Bitwę pt. Chcę wybiec w hotelu, zapomnieć o strasznym zmęczeniu i oblatać całe miasto z wywieszonym jęzorem vs. nie muszę zobaczyć wszystkiego, a przede wszystkim, w dwa dni nie jest to możliwe. Pisałam o tym rok temu przy okazji wakacji w Chorwacji, nie chcę odwiedzać każdej pozycji z przewodnika. Może inaczej, chcę, ale nie jestem w stanie. W Sztokholmie było podobnie, dwa dni w tym pięknym, dużym mieście to tak naprawdę nic. A oprócz tego, że czasu mało, tak to ze mną bywa, że zawsze wydarzy się coś nieoczekiwanego, nieplanowanego. Na przykład? A proszę, parę sytuacji z naszego krótkiego, ale intensywnego pobytu w stolicy Szwecji.

Może się zdarzyć, że będziemy mieli problemy z zaparkowaniem auta, tracąc przy tym sporo czasu, a przede wszystkim, nerwów. Bardzo dużo nerwów!

Może się zdarzyć, że rozboli mnie brzuch, zamieniając się jednocześnie w balon, bo nowe jedzenie sprawi, że brzusio zażyczy sobie dłuższej aklimatyzacji. Szkoda, że miał tylko dwa dni. A może być i tak, że toalety potrzebujesz tak bardzo, że Twój towarzysz podróży musi wyczarować stację benzynową na już, mimo że mapa wyraźnie pokazuje: 10 km.

Może się zdarzyć, że wybuchnę płaczem na środku ulicy, bo po pół roku noszenia zimowych ubrań żyjąc w północnej Norwegii, nie jestem gotowa na krótkie spodenki i T-shirt (tak wiem, mądra ja. Co poradzę na to, że moja samoocena nadal mocno kuleje i czasami zapominam, że nie ważę już 54 kg, a o dwadzieścia więcej). I ten wybuch jest mocny, intensywny, rozpaczliwy. Aż druga połówka musi interweniować, a mi zajmie dobre  2-3 godziny, by wrócić do stanu sprzed katastrofy.

Może się zdarzyć, że zamienię się w największą marudę świata, kiedy nieoczekiwanie dopadnie mnie głód. I jeszcze Google Maps nie chce współpracować, bo restauracja, która miała być blisko naszej lokalizacji, dziwnym trafem teleportowała się na drugi koniec miasta. I idę, zmęczona, głodna, zła, a przed oczami latają mi tylko falafele z pieczonymi ziemniakami, zamiast architektury, którą miałam się przecież zachwycać!

Może się zdarzyć, że zabraknie mi energii na intensywne zwiedzanie. Musiałabym spędzić w tym mieście dobre 2 tygodnie, by trochę lepiej je poznać.

Może się zdarzyć, że moja skóra zacznie swędzieć, bo nowa woda, inne jedzenie, powietrze.

Może się zdarzyć, że z tych wszystkich emocji dopadnie mnie bezsenność, a drugi poranek będzie zdecydowanie trudniejszy niż przypuszczałam.

Może się zdarzyć, że słoneczny dzień zamieni się nieoczekiwanie w deszczowego ponurasa. Kto by to przewidział? Na pewno nie prognozy pogody. Mokre włosy, ubrania, ale przecież z cukru nie jestem. A co, kupimy jeszcze lody. Na dokładkę. A później tylko apsik apsik.

Może się zdarzyć, że będę musiała walczyć z atakiem paniki na widok zbyt dużego tłumu ludzi.

Może się zdarzyć, że pół dnia spędzimy na szukaniu fajnego miejsca, by coś zjeść, wypożyczalni rowerów, zakupach spożywczych, pakowaniu itp. Ten wakacyjny czas ucieka, bardzo szybko, szczególnie gdy jesteśmy gdzieś krótko oraz przemieszczamy się z miejsca na miejsce.

Może się zdarzyć, że nagle zaczną boleć mnie zatoki, które nie są przyzwyczajone do klimatyzacji.

Wiem, że nie przytrafiło mi się nic strasznego. Jednak te małe dyskomforty potrafią sprawnie uprzykrzyć podróżowanie, a człowiek szybko docenia swoje cztery kąty i domowy azyl, do którego zawsze dobrze wrócić po dłuższych wojażach.

 

PISZĘ O TYM WSZYSTKIM PÓŁ ŻARTEM PÓŁ SERIO, ALE PODRÓŻE TO TAKI SŁODKO-GORZKI STWÓR, KTÓREGO TRZEBA BRAĆ W CAŁOŚCI.

Zawsze wyczekuję każdego wyjazdu. Trochę go idealizuję, za dużo sobie wyobrażam i wszystko próbuję zaplanować. Podróże mają jednak to do siebie, że nie da się ich do końca przewidzieć. Dobrze zachować w sobie ten pierwiastek rezerwy i dystansu, który sprawi, że zamiast złości, rozgoryczenia czy narzekania, pojawi się uśmiech. Uśmiech, że przecież te nieoczekiwane wydarzenia pamięta się najmocniej. Właśnie dzięki trudniejszym momentom w podróżach, lepiej poznaję siebie. To te momenty zmuszają mnie do głębszej refleksji, do rozmowy z partnerem, do przyjrzenia się swoim myślom, które napływają intensywniej właśnie na wakacjach, kiedy człowiek wyrwie się z codziennej rutyny oraz dużej ilości obowiązków. U mnie najczęściej w podróży ujawniają się demony, które w pośpiechu dnia codziennego, grzecznie sobie śpią i staram się o nich nie myśleć. I wiem, to nie jest wygodne ani relaksujące, ale mimo wszystko, rozmowy oraz refleksje w podróży to najlepsze, co zawsze z niej przywożę.

 

IM JESTEM STARSZA, TYM INTENSYWNIEJ REAGUJĘ NA ZMIANĘ OTOCZENIA.

Czy z tego powodu planuję rezygnować z podróżowania? Zdecydowanie nie, jednak w każdy wyjazd muszę, po prostu muszę, wpakować czas na kompletne nic nierobienie. Na chwilę z samą sobą, z dala od tłumów. I mimo że z sentymentem wspominam nastoletnie czasy, kiedy ciało i głowa szybko przystosowywały się do zmiany, akceptuję, że dziś jest inaczej. Akceptuję, że mimo 25 lat na liczniku, muszę dokładniej poszukać tego, co mnie relaksuje i pozwala odpoczywać, oddzielając od wszystkiego, co mogłabym, ale niekoniecznie jest dla mnie dobre. Po prostu, w podróży warto myśleć o sobie i decydować się na to, co faktycznie przyniesie nam ukojenie, a nie tylko i wyłącznie kolejne, spektakularne zdjęcie do publikacji. I nie denerwować się, kiedy trzeba odpuścić. Odpuścić zwiedzenie oraz bieganie po mieście na rzecz chwil w parku, leniwej kawy czy dłuższej rozmowy przy śniadaniowym talerzu. Nie wiem jak Ty, ale ja w podróżach właśnie takie chwile lubię najbardziej! 

 

A JAK SZTOKHOLM?

Trafiliśmy na słabszą pogodę, remonty, zamknięte dróg i roboty drogowe, których tak nie lubi nawigacja. Mimo wszystko to miasto urzekło mnie bardzo. Zjedliśmy pyszne rzeczy, spotkaliśmy miłych, otwartych ludzi (na każdym kroku), znaleźliśmy czas na szwedzką fikę i pogaduszki na ławeczkach w parku. Do Sztokholmu wrócę na pewno, bo odniosłam wrażenie, że Szwedzi są jakby bardziej otwarci, niż Norwegowie. A może to jedynie magia stolicy? Pewnie tak, a zresztą, co ja tam mogę wiedzieć, bo dwóch dniach w tym miejscu. A do Was wrócę na pewno z większą ilością zdjęć. Nie zrobiłam ich wyjątkowo dużo, bo starałam się być bardziej tu i teraz, ale na ulicy wyłapywałam tyle magicznych sytuacji… Jej, ależ mi tego brakuje w Bodø!

 

A CO TOBIE PRZESZKADZA W PODRÓŻACH?

U mnie, tak jak wspominałam, zdecydowanie kuleje kondycja fizyczna organizmu, który mocno reaguje na zmiany. Ciekawa jestem, czy Ty łatwo aklimatyzujesz się do nowego miejsca. A może masz swoje sposoby, by uniknąć wakacyjnych, przykrych incydentów? Jeśli tak, jakie? Pozdrawiam Cię jeszcze ze Szwecji!

 


Zaglądaj na mój Instagram czy Facebook! Staram się pokazywać tam nieco więcej Klaudii w codziennym wydaniu. Jestem też na Bloglovin’, mam nadzieję, że zobaczymy się w którymś z tych miejsc!

Artykuł Słodko-gorzkie podróże, czyli czego nie powie Ci internet. | Parę słów o Sztokholmie. pochodzi z serwisu Blog o świadomym i zdrowym życiu..

]]>
http://klaudiakoldras.pl/sztokholm/feed/ 0
Hamburg moimi oczami. | Najlepiej tam, gdzie turystów brak. http://klaudiakoldras.pl/hamburg-moimi-oczami/ http://klaudiakoldras.pl/hamburg-moimi-oczami/#respond Thu, 05 Apr 2018 08:00:27 +0000 http://klaudiakoldras.pl/?p=6441 Chodź, zabieram Cię do Hamburga, gdzie razem z Mateuszem, spędziliśmy kilka dni. Pobyt przypadł na okres wielkanocny, a zatrzymaliśmy się u kuzynki Mateusza, która jednocześnie jest moją przyjaciółką. Dziś o…

Artykuł Hamburg moimi oczami. | Najlepiej tam, gdzie turystów brak. pochodzi z serwisu Blog o świadomym i zdrowym życiu..

]]>
Chodź, zabieram Cię do Hamburga, gdzie razem z Mateuszem, spędziliśmy kilka dni. Pobyt przypadł na okres wielkanocny, a zatrzymaliśmy się u kuzynki Mateusza, która jednocześnie jest moją przyjaciółką. Dziś o podróżowaniu, które również bywa słodko-gorzkie.

 

ŚRODA

Dzień zaczynam od wizyty u dentysty, od którego dostaje antybiotyk. To co, z winka nici? Później do pracy. Cały dzień, z przyklejonym uśmiechem na twarzy, życzę Norwegom God Påske, czyli dobrej Wielkanocy. Kawiarnia, w której pracuję, przeżyła niemałe oblężenie, z pracy wracam zmęczona, choć podekscytowana. Szybkie pakowanie przygotowanych wcześniej rzeczy, obiad, sprzątanie w mieszkaniu i przed 19 jedziemy na lotnisko. Dzisiejszą noc spędzimy w Oslo. Lot bez żadnych opóźnień, choć nie obeszło się bez przygód. Jeden z moich zębów, który jest w trakcie leczenia, bardzo mocno zareagował na zmianę ciśnienia. Ból, który mnie zalał, doprowadzał do mdłości. Wdech, wydech, zapomnij o bólu. Ściągam sweter, dostaję dziwnych dreszczy, pojawiają się łzy. Idealny początek krótkiego urlopu, prawda? Na szczęście ból ustępuje jeszcze w powietrzu, a my bezpiecznie docieramy do hotelu. Jak dobrze mieć ze sobą jedzenie! Kasza jaglana, tofu, sałatka z lodówkowych resztek i trochę orzechów przyjemnie napełniają zestresowany brzuszek. Okazuje się, że nie zabrałam kremu do twarzy, a moja skóra bardzo łatwo reaguje na wszelkie zmiany. Już przed snem czuję, że kondycja cery, da mi jeszcze w kość.

 

CZWARTEK

Bezlitosny budzik dzwoni już o 4, czy my w ogóle spaliśmy? Jestem osobą, która potrzebuję minimum 7-8 godzin snu do normalnego funkcjonowania, ale dziś muszę nacieszyć się tymi czterema. Jak tu nie zamienić się w zombie? Szybie odświeżenie, pakowanie i sruuuuuu na lotnisko! O 6 startujemy, a czeka nas przesiadka w Kopenhadze. Właśnie w ten sposób udało nam się znaleźć najtańsze bilety, choć trzeba było nieco pokombinować. Oba loty są krótkie, mój ząb ma się całkiem dobrze, a ja jestem wyjątkowo głodna. Jeszcze na lotnisku w Oslo wyciągam moją owsiankową mieszankę, którą ze sobą zabrałam. W kiosku kupuję herbatę i biorę dodatkowy kubek wrzątku. Zalewam owsiankę i wymarzone, ciepłe śniadanie gotowe.

W Kopenhadze nie mamy na nic czasu, trzeba pędzić na drugi samolot. A szkoda, uwielbiam to lotnisko! Piję tylko szybką kawę i o 9.30, z półgodzinnym opóźnieniem, lądujemy w Hamburgu. Na lotnisku czeka już na nas Asia, z którą jedziemy prosto do wynajmowanego przez nią mieszkania. Ostatnio byłam tu 3 lata temu, jeszcze przed przeprowadzką do Norwegii. Pogoda nie zachęca do spacerów, rano spadło dużo śniegu, a kiedy idziemy z walizkami, zamienił się w tzw. pluchę, a moje adidasy są doszczętnie przemoczone.

Mamy chwilę relaksu po podróży. Asia przygotowuje genialne śniadanie! Każdy znajdzie coś dla siebie. Mnóstwo wegańskich past, a nawet serek ze szczypiorkiem, który smakuje jak klasyczny Almette. Tak mi posmakował, że kupiłam dwa opakowania, by zabrać je ze sobą do Norwegii. Najchętniej zostałabym przy stole do wieczora, ale Klaudia, ile można jeść?

Czas ruszyć w miasto! Poruszamy się na pieszo i metrem. Od razu zdaję sobie sprawę, że Hamburg najpiękniejszy jest tam, gdzie turystów brak. Wybranie się na główną, handlową ulicę, nie było dobrym pomysłem. I tutaj dopadło wszystkich przedświąteczne szaleństwo zakupowe! Tłumy, jakich dawno nie widziałam, więc po godzinie rezygnujemy i uciekamy nieco na ubocze. Po spacerze, jak to zazwyczaj bywa, odzywają się brzuchy. Co by tu zjeść? Z pomocą przychodzi aplikacja Happy Cow, a dzięki niej jemy jedne z lepszych, wegańskich burgerów. Zadowoleni byli wszyscy, nawet mięsożercy! Do domu wracamy przed 18.00. Ciepła herbata oraz domowe wegańskie i bezglutenowe muffiny, które specjalnie z myślą o mnie, przygotowała Asia. A jeśli herbata to tylko niemiecki fenchel, czyli koper włoski, który jest tutaj bardzo popularny!  Jeszcze przed snem idziemy z Mateuszem do pobliskich sklepów, by kupić nieco jedzenia i zajrzeć do drogerii DM, którą kocham miłością wielką! Wieczorem dokucza mi charakterystyczny ból brzucha, który mam praktycznie zawsze, kiedy podróżuję. Łatwo reaguję na nowe jedzenie, wodę czy nawet stres. Po powrocie padamy jak muchy.

 

PIĄTEK

Halo, czy ktoś mnie w nocy pobił? Budzę się wyjątkowo obolała, opuchnięta i zmęczona. Mam tak zawsze po dniu w podróży, nie jestem osobą, która łatwo adaptuje się do nowego klimatu, środowiska czy wody. Wizja leniwego i pysznego śniadania szybko stawia mnie jednak na nogi. Asia przygotowuje dla nas przepyszną kaszę jaglaną i z mnóstwem dodatków. Zaraz… czy ten wielki gar jest dla wojska? Czy my mamy to wszystko zjeść?

Po śniadaniu jedziemy na dworzec, skąd odbieramy drugą kuzynkę Mateusza z jej córką. Pojawiają się łzy wzruszenia. Wow, ale piękny dworzec! Zachwycam się bardzo, mimo że zatłoczenie tego miejsca sięga zenitu. Asia z dziewczynami wracają do mieszkania, a my, razem z przyjaciółką Asi, jedziemy do centrum. Nie pchamy się jednak na główną ulicę. Pogoda jest wyjątkowo cudowna! Słychać śpiew ptaków, wiosna wygląda zza rogu. Dziś wszystkie sklepy są pozamykane, a co za tym idzie, na ulicach jakby spokojniej. W Niemczech to właśnie Wielki Piątek jest również dniem świątecznym. Kasia zabiera nas do lokalnej kawiarni, łapiemy kawę na wynos i siadamy na ławce, ale na zewnątrz. Mam ochotę zrzucić z siebie kurtkę! To chyba najlepszy moment całego wyjazdu! Ciepłe słońce grzeje nasze twarze, czas jakby zwalnia, a my, popijając przepyszną kawę, rozmawiamy o życiu w Niemczech, Norwegii i Polsce. Jestem bardzo wdzięczna, że mam szansę poznawać różne kultury. Kasia opowiada nam nieco więcej o niemieckiej kulturze, studenckim życiu i różnych, ciekawych smaczkach, o których nie da się przeczytać w przewodniku.

Dołącza do nas reszta brygady. W szóstkę korzystamy z pięknej pogody i zwiedzamy Hamburg. Niestety nie tylko my wpadliśmy na ten genialny pomysł, a w popularnej turystycznie dzielnicy, trafiamy na kolejne tłumy… Sytuację może uratować tylko zimny, gazowany napój Fritz Spritz. Część z Was na pewno kojarzy te napoje, są dostępne nawet w Polsce, a pochodzą właśnie z Hamburga. W Hamburgu nie pije się klasycznej coli, tutaj sięga się właśnie po Fritz-Kola!

Przemieszczamy się do zupełnie innej dzielnicy Hamburga. Jej, jak tu pięknie! Tak artystycznie, pełno street artu, ciekawych  ludzi! Czuć ten relaks w powietrzu! Wybieramy przytulną knajpkę Happen Pappen, gdzie (nie)stety, do godziny 18.00, dostaniemy jedynie desery. Ciasta wyglądają nieziemsko, więc postanawiamy zacząć obiad czegoś słodkiego! W końcu wakacje, prawda? Jem obłędne ciasto marchewkowe i zagryzam torcikiem czekoladowym, który podjadam Mateuszowi. To było coś! Relaksujemy się przy kawie, później spacer i obowiązkowe zdjęcie z automatu! Po jakimś czasie wszyscy głodni, bo godzina już prawie 18.00. Lądujemy w małej, ale bardzo urokliwej, wietnamskiej knajpie. Mimo że lokal jest pełen, przemiły kelner proponuje nam przyciasny stolik, który jest zarezerwowany, ale zdążymy jeszcze zjeść. Jedzenie jest przepyszne, atmosfera genialna! Kolacja i spacer przedłużają się tak, że w domu lądujemy dopiero po 20.00. Ja dobieram się do domowej biblioteczki Asi, gdzie odkrywam wszystkie numery magazynu FLOW! Wow, przecież to raj! Szkoda tylko, że artykuły są po niemiecku, ale chociaż nacieszyłam oko pięknymi ilustracjami. Przeglądam też parę książek o sztuce, fotografii, tyle inspiracji! Chyba Was nie zaskoczę, dziś również padamy jak muchy. Reszta ekipy uraczyła się dodatkowo winkiem i niemieckim piwem, więc sen jak najbardziej wskazany.

 

SOBOTA

Halo, my nie zamawialiśmy deszczu! Niestety pogoda przestaje z nami współpracować i po wczorajszym słońcu nie zostało ani promyczka. Humor poprawia nam kolejne, genialne śniadanie, którym zajadamy się bez końca. Asia ma dla nas tyle dobroci! Energii na spacery brakować raczej nie będzie. Pierwsze cel na dziś? Zakupy w niemieckim Kauflandzie. Czy ja coś przeoczyłam? Czy w telewizji ogłoszono trzecią wojnę światową? Kaufland wypełniony po brzegi ludźmi, a ja myślałam, że tylko w Polsce wpadamy w świąteczne szaleństwo zakupowe. Chyba zaczynam doceniać spokój i przestrzeń, jaką mam w Norwegii. Półki aż uginają się od wegańskich produktów. Jej, jaki tu wybór! Kupujemy parę rzeczy, ale bez większych szaleństw, tak z ciekawości, a ja wybieram również moich ulubieńców, np. batoniki CLIF. Kolejka do kasy nie ma końca, ale humory nadal nam dopisują. Do mieszkania wracamy w deszczu, zostawiamy zakupy i lecimy dalej! Asia zabiera nas do kawiarni prowadzonej przez Portugalczyka, który mówi łamanym niemieckim. Ależ tu panuje domowa atmosfera! Po chwili relaksu wsiadamy do metra i podejmujemy kolejną próbę dostania się na główną, handlową ulicę w Hamburgu. I wiecie co? Czuję się jak na koncercie! Takich tłumów nie widziałam dawno. Zaglądam jedynie do LUSH, gdzie kupuję naturalne perfumy i do sklepu odzieżowego MONKI, w którym znalazłam przesłodkie skarpetki w avocado. Czy ja już Wam kiedyś mówiłam, jak bardzo nie znoszę zakupów?! W mieście łapię pyszne falafele z hummusem, a zajadam się nimi w McDonaldzie, tylko tak udało się znaleźć jakiekolwiek miejsce do siedzenia. Istne szaleństwo, chodźmy stąd! Idziemy na kawę do Starbucksa, który mieści się w starym, zabytkowym budynku. Piję rooibos latte, szkoda tylko, że herbata jest z proszku… Muszę się Wam przyznać, że na zatłoczonej ulicy, dostałam ataku paniki. Kiedy szłam tylko z Mateuszem, musiałam dać upust emocjom i rozkleiłam się na środku ulicy. Nie jestem przyzwyczajona do takiej liczby ludzi, byłam przerażona i chciałam wrócić do spokojnego, cichego miejsca.

Do domu wracamy przed 20, a Asia szykuje dla nas obiadokolację. Chyba nikogo nie zdziwi, że była przepyszna! Ja dostałam wegańskiego sznycla. Do tego mizeria, ziemniaczki, świeża fasolka szparagowa, pieczona dynia… niebo w gębie! Po długich rozmowach marzę tylko o łóżku… To był kolejny, intensywny dzień, a aplikacja na telefonie pokazuje, że dziś znów przeszliśmy 15 km.

 

NIEDZIELA

Dziś już wracamy do Bodø. Najpierw czeka nas jeszcze wspólne, świąteczne śniadanie. Tyle wegańskich dobroci, tyle rzeczy, których nigdy nie próbowałam np. jogurt i mleko z łupinu! Ostatnie chwile z rodziną, rozmowy, zmywanie, pakowanie i o 13 wychodzimy z mieszkania. I zajączek do mnie przyszedł! Drobny prezent od gospodyni sprawia, że w oczach kręcą się łzy…

Droga na lotnisko zajmuje tylko 30 minut, idziemy jeszcze na wspólną kawkę. Dziś jakoś dziwnie się stresuję, ale nic, będzie dobrze. Samolot z Hamburga ma niestety opóźnienie, a to sprawia, że w Oslo mamy dosłownie minuty na dotarcie do drugiego samolotu. Nie będę opowiadała Wam szczegółów, ale finalnie wyszło tak, że płuca paliły mnie od sprintu, a my wpadliśmy zdyszani na pokład samolotu, który czekał specjalnie na nas… ale to nie koniec. Po drodze zaginęły nasze walizki, które dopiero po 22 zostały przywiezione z lotniska do naszego mieszkania. Pojawił się lekki stres, że może bagażu nie odzyskamy, ale na szczęście był happy end. Czym byłby wyjazd bez przygód? W samolocie dopadł mnie oczywiście ból zęba, o którym pisałam na początku. Znów łzy, bezsilność i ogromne cierpienie.

Znacie to uczcie, kiedy wracacie do domu po krótkiej lub dłuższej nieobecności i oglądacie każdy kąt? Właśnie tak miałam, a w głowie pojawiła się myśl: ufff, jak dobrze być u siebie. Było cudownie, ale teraz marzę, by położyć się we własnym łóżku. 

 

BYŁEŚ/BYŁAŚ KIEDYŚ W HAMBURGU?

To już drugi raz, kiedy odwiedzam to miasto. Lubię wracać do Niemiec, szczególnie teraz, kiedy jestem weganką. Wyjazd do Hamburga upewnił mnie w przekonaniu, że najlepiej zaglądać tam, gdzie turystów brak. Dlatego tak bardzo cieszę się, że po Hamburgu poruszałam się z osobą, która mieszka tu na co dzień i zna wiele mniej oklepanych zakątków miasta. Po wyjeździe czułam ogromny niedosyt, ale tak to już z podróżami bywa. Nie da się zrobić wszystkiego. Jeśli człowiek chce odpocząć i naprawdę poczuć atmosferę danego miasta, warto skrócić swoją listę i znaleźć momenty na refleksje, spokojną kawę, porządny sen, by podróż okazała się prawdziwą przyjemnością, a nie wyścigiem. Do Bodø wróciłam z obtartym palcem, głową inspiracji i 45 kilometrami na liczniku.

 


Będzie mi bardzo miło, jeśli dołączysz do grona moich obserwatorów na Instagramie czy Facebooku! Staram się pokazywać tam nieco więcej Klaudii w codziennym wydaniu. Jestem też na Bloglovin’, mam nadzieję, że zobaczymy się w którymś z tych miejsc!

Artykuł Hamburg moimi oczami. | Najlepiej tam, gdzie turystów brak. pochodzi z serwisu Blog o świadomym i zdrowym życiu..

]]>
http://klaudiakoldras.pl/hamburg-moimi-oczami/feed/ 0
Opowieść o magicznym weekendzie w Oslo cz. II. http://klaudiakoldras.pl/co-robic-w-oslo/ http://klaudiakoldras.pl/co-robic-w-oslo/#comments Mon, 02 Oct 2017 06:00:28 +0000 http://klaudiakoldras.pl/?p=4925 Znów odgrzebuję piękne wspomnienia i z radością opowiadam Wam o kolejnych dniach spędzonych w stolicy Norwegii, czyli Oslo. Były miejskie rowery, poranna joga, natura w środku miasta, wegański kebab, spotkanie…

Artykuł Opowieść o magicznym weekendzie w Oslo cz. II. pochodzi z serwisu Blog o świadomym i zdrowym życiu..

]]>
Znów odgrzebuję piękne wspomnienia i z radością opowiadam Wam o kolejnych dniach spędzonych w stolicy Norwegii, czyli Oslo. Były miejskie rowery, poranna joga, natura w środku miasta, wegański kebab, spotkanie słynnej youtuberki. Zresztą… chodźcie i przeczytajcie, co robić w Oslo!

 

Jeśli nie czytałeś jeszcze pierwszej części wpisu, koniecznie zajrzyj do poprzedniego wpisu o Oslo.

SOBOTA

Wczorajszy wieczór był cudowny, a muzyka z kameralnego koncertu nieustannie szumi w głowie i… nie tylko muzyka. Ten kawałek chyba najbardziej wpadł mi w ucho, co myślicie? Polecam włączyć i posłuchać w trakcie czytania.

Obudziłam się wcześniej niż Paulina, korzystam z samotnej chwili na kanapie. Czytam, relaksuję się, myślę, co przyniesie dzisiejszy dzień. Kiedy moja partnerka podróży wstaje, pierwsze co robimy to wspólna joga. W mieszkaniu znajdujemy jakąś prowizoryczną matę, która przeznaczona była pod namiot, ale cóż! Trzeba korzystać z tego, co człowiek ma pod ręką. Joga działa na nas zbawiennie i szybko zapominamy o skutkach wczorajszego wieczoru. Jemy wspólne śniadanie i ogarniamy aplikację do rowerów miejskich. Bardzo polecam Wam tę opcję, jeśli jesteście w Oslo. Za dobę płacimy tylko 49 NOK i możemy korzystać z miejskich rowerów, których stacje znajdziemy w wielu punktach w mieście.

Tego dnia w Oslo odbywał się maraton i inne biegi uliczne, dlatego większa część miasta była zablokowana… Również przemieszczanie się na rowerach do najłatwiejszych nie należało. Pierwszym celem na dzisiejszy dzień był park Vigelanda, w którym znajdziemy aż 212 różnych rzeźb znanego, norweskiego rzeźbiarza i jego pracowników. Do parku pojechałyśmy bardzo okrężną drogą właśnie ze względu na maraton i pozamykane ulice. Nadrobiłyśmy sporo kilometrów, ale dzięki temu przekonałyśmy się, że nieopodal centrum możemy znaleźć… czystą naturę. Lasy, łąki z owcami, port z łódkami, cisza, spokój. To wszystko jest w zasięgu rąk mieszkańców Oslo!

Co do samego biegu ulicznego, uwielbiam takie wydarzenia! Tego dnia widziałam naprawdę wielu różnych ludzi, a oprócz tych wysportowanych, pojawiały się również osoby niepełnosprawne, starsze, nieco otyłe. I wiecie co? Ten duch walki, a jednocześnie zmęczenia malującego się na twarzy, dawał człowiekowi do myślenia. Wszystko jest do zrobienia, naprawdę wszystko. W środku kibicowałam każdej, pojedynczej osobie, bo wiedziałam, że za pozornie uśmiechniętą albo zmęczoną twarzą, kryje się ogrom pracy, wysiłku i przygotowań do tego wydarzenia. Napiszę jedno, ludzie są wielcy i naprawdę w nich wierzę!

Po naprawdę długiej wyprawie udało nam się dotrzeć do parku. Pogoda tego dnia była idealna, dlatego pierwsze co, znalazłyśmy pustą ławkę i urządziłyśmy mały piknik. Miałyśmy ze sobą owoce, domowe batoniki, czekoladę i coś do picia. Słońce grzało tak mocno, że przez pewien czas obie siedziałyśmy w koszulkach na krótki rękaw. Chwilo, trwaj! Ta myśl wciąż pulsowała w mojej głowie, a witamina D chyba zaczęła krążyć we krwi.

Wspomnienia z parku mam naprawdę dobre. Miejsce bardzo sielskie i mimo że popularne wśród turystów, można spotkać w nim również wielu lokalnych mieszkańców, rodziny z dziećmi. Ludzie piknikują, leżą na kocach, bawią się z psami.

Same rzeźby warte zobaczenia i jeśli zastanawiacie się, co robić w Oslo, koniecznie zajrzyjcie do tej części miasta! Szczególnie jeśli pogoda będzie sprzyjała sielskim spacerom. W parku spędziłyśmy całkiem sporo czasu i wiecie co? Oczywiście zgłodniałyśmy! Dlatego zgodnie stwierdziłyśmy, że czas poszukać miejsca na dobry obiad. Padło na wegański kebab! Obie byłyśmy bardzo ciekawe smaku, ale również zachęciła nas niska cena (nieco ponad 70 NOK).

Po drodze trafiłyśmy na duży pchli targ, który i tak chciałam odwiedzić! Cudownie było przechadzać się między straganami, poobserwować lokalnych ludzi i poprzeglądać bardzo ciekawe rzeczy na sprzedać. I właśnie tutaj spotkałam znaną, norweską youtuberkę Cornelię Grisimo, którą część z Was może kojarzyć. Powiem szczerze, że byłam nieco niezdecydowana, czy mogę podejść i porozmawiać, ale zdobyłam się na odwagę. Okazało się, że to cudowna, ciepła dziewczyna, z którą bardzo przyjemnie się rozmawiało! To było świetne doświadczenie, a my wymieniłyśmy się później wiadomościami na Instagramie. Wiem, że to mała rzecz, ale właśnie takie spotkania w świecie realnym utwierdzają mnie w przekonaniu, że wszyscy jesteśmy zwykłymi ludźmi (z całą paletą zalet, ale również i wad), niezależnie od tego, jak bardzo popularni w sieci jesteśmy.  To krótkie spotkanie bardzo mnie zainspirowało i dodało skrzydeł, pozytywna energia drugiego człowieka może zdziałać cuda!

No dobra, czas na kebab! Bardzo rzadko jem takie rzeczy, ale kurczę, raz się żyję. Bislettkebab to popularna sieciówka, która ma sporo lokali w Oslo. W ofercie mają klasycznego, mięsnego kebaba, ale od niedawna, można dostać tam również wegańskie mięcho! Ja jadłam bez pity, ale wszystko bardzo mi smakowało. Żeby było jeszcze bardziej zdrowo, obie wypiłyśmy wielki kubek coli zero, czułam się tak beztrosko! Takie malutkie chwile utwierdzają mnie w przekonaniu, że naprawdę wypracowałam kontrolę nad zaburzeniami związanymi ze zbyt obsesyjnym podchodzeniem do zdrowego jedzenia. Klaudia górą!

Kebab, kebabem, ale czas nacieszyć się jeszcze innymi atrakcjami w Oslo! Na rowerach udałyśmy się do popularnej dzielnicy Akker Brygge, gdzie szyja aż boli od oglądania się dookoła. Pełno pięknych, nowoczesnych budynków, ale również niewielki port z drogimi łódkami, mnóstwo restauracji, butików. Właśnie tutaj zajrzałyśmy do Galleri Fineart, gdzie można obejrzeć naprawdę dużo niesamowitych fotografii. Wstęp był darmowy.

Zajrzałyśmy również na lokalny targ z warzywami, owocami, pięknymi wrzosami! Mnogość kolorów nas zachwyciła! Byłam również pozytywnie zaskoczona ilością norweskich, sezonowych warzyw i owoców! Śliwki, kurki, jabłka… poczułam się, jak w Polsce! Na północy kraju niestety większość warzyw i owoców pochodzi z importu, brakuje lokalnych produktów. Fajnie było się nacieszyć tym widokiem, który tutaj jest mi obcy.

Tego dnia zrobiłyśmy naprawdę sporo kilometrów, zarówno pieszo, jak i na rowerach. Bardzo chciałyśmy odwiedzić znany budynek Rådhuset, ale udało się go obejrzeć tylko z zewnątrz. To właśnie tutaj wręczana jest Pokojowa Nagroda Nobla, a wjeżdżając na samą górę, możemy nacieszyć się widokiem na panoramę miasta. Na pewno odwiedzę przy kolejnej wizycie w Oslo.

Nim się obejrzałyśmy, była już 17.00. Mimo późnej godziny obie nabrałyśmy ochoty na dobrą kawę. Padło na Espresso House, piękne wnętrze, naprawdę pyszna kawa, a oprócz niej, zjadłam tam genialnego, czekoladowego trufla, który okazał się być w pełni wegański.

Tego dnia Oslo było mocno zatłoczone, bieg uliczny i inne wydarzenia. Obie byłyśmy nieco zmęczone i postanowiłyśmy wracać do mieszkania.

Wieczorem zjadłyśmy domową kolację, na którą zaserwowałyśmy sobie falefele i warzywa, korzystając z dobrodziejstwa przypraw dostępnych w mieszkaniu. Ostanie rozmowy, cieszenie się sobą, podsumowanie wszystkiego, co miałyśmy okazję zobaczyć w Oslo. Paulina już rano musiała wyjść z mieszkania, bo miała samolot powrotny do Gdańska, a mnie czekało jeszcze pół dnia spędzonego w mieście!

 

PORADY I PODSUMOWANIE DNIA:

  1. Miejskie rowery w Oslo są naprawdę łatwo dostępne. Wystarczy ściągnąć aplikację na smartfona Bysykkel, zalogować się, opłacić całość (za pomocą karty kredytowej, wszystko przebiega bardzo sprawnie) i już możemy szukać rowerów w pobliżu. Aplikacja pokazuje nam najbliższe stacje z ilością dostępnych rowerów, a także wolnych miejsc, na które możemy odstawić wypożyczony rower. Jest tylko jeden warunek, jeśli chcemy uniknąć dodatkowych opłat, nasza pojedyncza podróż od jednej stacji do drugiej nie może trwać więcej niż 45 minut. Jednak to nie jest problem, jeśli jedziemy gdzieś dalej, zawsze możemy znaleźć stację po drodze i wziąć nowy rower. Wtedy czas naliczany jest od początku. Na kierownicy każdego roweru jest miejsce na telefon,  który przyczepiamy do niej gumką. Dzięki temu spokojnie możemy używać nawigacji i lepiej odnaleźć się w mieście.
  2. W Oslo można znaleźć sporo darmowych atrakcji! Wspomniany wyżej Rådhuset, Galleri Fineart, park Vigelandsparken. Naprawdę nie musimy wydawać fortuny, a nawet ani korony, by nacieszyć się tym, co oferuje nam miasto! Przed wyjazdem warto rozejrzeć się na oficjalnej stronie www.visitoslo.com i zaplanować, co ewentualnie chcielibyśmy zobaczyć. Bardzo chciałam odwiedzić Fotografiens Hus, ale niestety nie starczyło czasu i siły. Jeśli są tu jacyś fani fotografii, może skorzystacie? Pamiętajcie, by zajrzeć do pierwszej części opowieści o Oslo, tam również polecam sporo miejsc.
  3. Norwegowie to ogromni fani kawy! Odwiedzając Norwegię (jeśli oczywiście pijecie kawę), musicie jej spróbować. W większości kawiarni ceny np. latte wahają się w granicach 40-50 NOK. Dużo? Pewnie tak, ale gdy pomyślimy o popularnych, polskich sieciówkach, cena nie wydaje się wcale taka wysoka.

 

NIEDZIELA

W półśnie żegnam się z Pauliną, która musi biec na lotniskowy autobus. Po jej wyjściu nie mogę już zasnąć i po 8 próbuję wygramolić się z łóżka. Postanowiłam dobrze wykorzystać ten poranek! Posprzątałam, zrobiłam poranną jogę w samotności i zjadłam odżywcze śniadanie. Zawsze staram się zostawić wynajmowane mieszkanie w stanie, w jakim sama chciałabym je zastać. Dlatego poświęcam sprzątaniu nieco więcej uwagi, układając wszystko na miejsce.  Zrobiłam trochę notatek, przygotowałam się do wyjścia, napisałam kilka słów do właściciela. I… czas również na mnie!

Jeszcze przed wylotem czekało mnie spotkanie z jedną, przeuroczą dziewczyną, którą poznałam na Instagramie. Wiem, brzmi dziwnie, ale uwierzcie mi, że czasami osoby poznane w świecie wirtualnym mają z nami tyle wspólnego!  Z Sandrą spotkałyśmy się w wegetariańsko-wegańskiej kawiarni, którą znajdziemy zaraz przy Rådhuset. Okazało się, że dwie obce sobie kobiety, mogłyby rozmawiać godzinami. O codzienności w Norwegii, o stylu życia, o swoich przejściach, zarówno tych dobrych, jak i gorszych. Wypiłam pyszną kawę, później skusiłam się na odżywczą zupę krem z chlebem z samych ziaren. Dobre rozgrzanie przed podróżą!

Sandra odprowadziła mnie na peron, pomogła w zakupie biletu. Na lotnisko pojechałam tańszym pociągiem (ze stacji Nationalteater), za który zapłacimy 93 NOK. Jedzie nieco ponad pół godziny. W pociągu do mojej głowy napłynęła… czysta wdzięczność. Wdzięczność za całą podróż i osoby, które mi w niej towarzyszyły. Poczułam się niesamowicie szczęśliwa, że miałam szansę przeżyć tyle wspaniałych chwil, mimo pewnych niedociągnięć, których przecież nie da się zawsze uniknąć. Podróże to element mojego życia, który poszerza horyzonty, zmienia mnie, jako osobę i kształtuje mój charakter. Z każdej podróży wracam nieco odmieniona.

I znów porządna kontrola lotniskowa! Zostałam przeszukana od A do Z, dosłownie. Zdarza mi się to całkiem często, czy ja wyglądam podejrzanie?

 

Z OSLO WRACAM PEŁNA WRAŻEŃ, INSPIRACJI, DOBREJ ENERGII.

To nie jest miasto idealne, ale wydaję mi się, że żadne miejsce takie nie jest. Niezależnie od tego, gdzie się znajdujemy, zawsze możemy wyszukać mnóstwo minusów danego miejsca. Jednak czy o to chodzi? Czy nie lepiej wykreować pozytywny obraz odwiedzanego miejsca? Przecież narzekanie nic nie zmieni, a negatywne nastawienie tylko sprawi, że umkną na piękne rzeczy, które czekają na nas tuż za rogiem. I chyba właśnie o to chodzi w podróżowaniu. O dostrzeganie piękna w małych rzeczach i przymykaniu oka na niedociągnięcia, które zdarzać się będą zawsze! Przecież później będziemy wspominać je z uśmiechem i ogromnym sentymentem!

Mam nadzieję, że mój subiektywny przewodnik z tej podróży, chociaż w niewielkim stopniu podpowiedział Ci, co robić w Oslo. A może byłeś już w stolicy Norwegii i masz zupełnie inne wspomnienia?

 

JEŚLI JESZCZE JEJ NIE WIDZIELIŚCIE, ZAJRZYJCIE DO PIERWSZEJ CZĘŚCI MOJEJ RELACJI, W KTÓREJ OPOWIADAM O ZUPEŁNIE INNYCH PRZEŻYCIACH.

Znajdziecie ją tutaj, pięknie dopełnia ten wpis. Dajcie znać, czy taka forma podróżniczych wpisów przypadła Wam do gustu. Sama nie jestem fanką typowych przewodników i zdecydowanie bardziej preferuję czytanie o przeżyciach, doznaniach, uczuciach, jakie towarzyszyły komuś podczas odwiedzania nowego miejsca. To liczy się zdecydowanie bardziej, niż odhaczanie z listy kolejnej atrakcji, która tak naprawdę nie ma dla nas żadnego znaczenia. Przypominam, że znajdziesz mnie na FacebookuInstagramie i BloglovinSzczególnie polecam Ci zajrzeć na moje instastories, gdzie dzielę się urywkami z mojej codzienności. Wpadaj i bądźmy w kontakcie, ściskam!

Artykuł Opowieść o magicznym weekendzie w Oslo cz. II. pochodzi z serwisu Blog o świadomym i zdrowym życiu..

]]>
http://klaudiakoldras.pl/co-robic-w-oslo/feed/ 4
Opowieść o magicznym weekendzie w Oslo cz. I. http://klaudiakoldras.pl/weekend-w-oslo-czesc-1/ http://klaudiakoldras.pl/weekend-w-oslo-czesc-1/#comments Wed, 20 Sep 2017 10:00:10 +0000 http://klaudiakoldras.pl/?p=4794 Dziś zabieram Was w podróż do stolicy Norwegii. Weekend w Oslo okazał się być magicznym i był to czas wyjątkowy, choć wcale nie idealny. Pełno zdjęć, rekomendacji, porad i opowieści…

Artykuł Opowieść o magicznym weekendzie w Oslo cz. I. pochodzi z serwisu Blog o świadomym i zdrowym życiu..

]]>
Dziś zabieram Was w podróż do stolicy Norwegii. Weekend w Oslo okazał się być magicznym i był to czas wyjątkowy, choć wcale nie idealny. Pełno zdjęć, rekomendacji, porad i opowieści prosto z serca.

 

CZWARTEK

I stało się! Czas zacząć wyczekiwany weekend w Oslo! O 7.00 rano wylatuję z Bodø, by około 8.30 wylądować w stolicy Norwegii. Pomysł na ten wyjazd pojawił się zupełnie spontanicznie. Sprawdziłyśmy bilety i okazało się, że akurat w tym okresie znalazłyśmy naprawdę tanie loty, zarówno ja, jak i moja towarzyszka z Polski. Wylądowałyśmy na dwóch różnych lotniskach. Ja leciałam liniami lotniczymi Norwegian, więc do centrum przemieszczałam się z portu lotniczego Gardemoen, który oddalony jest od miasta około 30 minut drogi pociągiem. Udało mi się skorzystać ze zniżki studenckiej i do centrum dojechałam szybkim pociągiem, który zatrzymał się tylko na jednej, dodatkowej stacji przed centrum. Z Pauliną spotkałyśmy się w kawiarni Starbucks na stacji głównej Oslo S. Szczęśliwe, podekscytowane i lekko zmęczone czekałyśmy na właścicielkę mieszkania wynajętego przez mój ulubiony portal Airbnb. Zjawiła się przed czasem i szybko dostałyśmy klucze oraz instrukcje, jak do niego dotrzeć. Zamiast autobusu wybrałyśmy spacer, pogoda była bardzo przyjemna. Mieszkanie znajdowało się w dzielnicy Gamle Oslo, spacer zajął nam nieco ponad pół godziny, bo przecież miałyśmy ze sobą podręczne walizki. Przez cały weekend nagminnie używałyśmy Google Maps, która była naprawdę przydatna, by dotrzeć w wybrane miejsca.

Mieszkanie okazało się jeszcze piękniejsze niż na zdjęciach. Była to całkiem nowa oferta i w dniu, kiedy się na nie zdecydowałyśmy, brakowało opinii innych osób, więc wybór był w ciemno. Jednak nie było czego żałować. To miejsce z duszą, z pięknym widokiem na miasto, w spokojnej dzielnicy. Czułyśmy się tam obie wyjątkowo dobrze, a czas spędzony na kanapie, przy kawie, śniadaniu, a nawet lampce wina, wspominam chyba najlepiej. To nie było mieszkanie urządzone z przepychem, o nie nie. Jasne, przestronne, z wysokim sufitem i odrobiną dodatków, które sprawiały, że można było poczuć się tutaj wyjątkowo. Półka z genialnymi książkami, lornetka, globus, gitara, stary Zenit…

Pod blokiem był sklep Rema1000, w którym zrobiłyśmy małe zakupy. Zdecydowałyśmy, że wieczorem zrobimy curry ze słodkim ziemniakiem, czyli łatwe, jednogarnkowe danie. Jakieś owoce na śniadanie, mleko roślinne też wpadło do koszyka, resztę przywiozłyśmy ze sobą.

Po zakupach przyszedł czas na chwilę relaksu i oddechu. Zaparzyłyśmy pyszną kawę i zajadałyśmy się pysznymi, domowymi batonikami, które zrobiłam specjalnie na nasz wyjazd. Miała to być tylko szybko kawa, ale rozmowa przedłużyła się aż do pory obiadowej. Więc… czas na spacer!

Od początku ustaliłyśmy zasady naszego wyjazdu. Wyjaśniłyśmy sobie, że nic nie musimy, że mówimy otwarcie, co w danym momencie nam pasuje, a co wolimy odpuścić. Zero presji, bo równie dobrze możemy zostać w mieszkaniu, zrelaksować się i najzwyczajniej w świecie odpocząć. W czwartek nie miałyśmy dużych planów, ale obie chciałyśmy odwiedzić Galerię Narodową, która właśnie tego dnia jest bezpłatna dla wszystkich (w inne dni wejście kosztuje 100 NOK, a dla studenta 50 NOK)!

Wyruszyłyśmy w kierunku centrum. Zaliczyłyśmy wejście na dach popularnej Opery Narodowej i obejrzałyśmy ją w środku. Nie da się ukryć, ten budynek robi wrażenie. Warto zobaczyć i dodatkowo jest to darmowa atrakcja, za którą nic nie płacimy. Nawet toalety w operze są niesamowite! Zaraz po tym ruszyłyśmy w kierunku Karl Johans Gate, czyli najpopularniejszej turystycznie ulicy w Oslo. Jak zawsze tłoczno i nie w moim klimacie, ale warto się przespacerować. Dotarłyśmy również do norweskiego parlamentu, czyli Stortinget. Okazało się, że czas ucieka bardzo szybko i obie mocno zgłodniałyśmy. W pobliżu Galerii Narodowej, do której miałyśmy zamiar iść, była knajpka, którą bardzo chciałam odwiedzić, a mianowicie Nord Vegan.  Skusiłyśmy się na buddha bowl i napiłyśmy się różowej wody barwionej burakiem.

Jadąc do Norwegii, musicie się przygotować, że jest to bardzo drogi kraj. Mieszkając tutaj, ta różnica się zaciera, zarobki są stosunkowo wysokie. Jednak dla turystów podróżowanie po Norwegii jest kosztowne. Dotyczy to również jedzenia na mieście. Dlatego świetnym rozwiązaniem jest wynajem mieszkania wyposażonego w kuchnię, w którym przyrządzimy śniadanie, a nawet inne posiłki. My na mieście jadłyśmy raz dziennie, najczęściej był to obiad. Śniadania i kolacje zawsze robiłyśmy w mieszkaniu.

Galeria Narodowa bardzo nam się podobała. Nie pamiętam, kiedy ostatnio byłam w tego typu miejscu. Ogromna ilość obrazów, z których część zrobiła na mnie szczególne wrażenie. Nareszcie zobaczyłam popularne dzieło Edvarda Muncha, czyli Krzyk. To właśnie ten malarz jest chyba najpopularniejszym, norweskim artystą znanym na całym świecie. O dziwo w galerii znajdziemy również obrazy Pablo Picasso, które podobały mi się zdecydowanie najbardziej.

Z Galerii udałyśmy się jeszcze na spacer, a z niego prosto do mieszkania. Oslo to miasto kontrastów, gdzie obok nowoczesnych wieżowców widzimy zadbane kamienice i zielone parki. W drodze powrotnej zaglądamy do pobliskiego parku, a także mijamy publiczny… ogródek. W Oslo spotkałyśmy się ze świetną inicjatywą, którą są warzywa rosnące publicznie, dostępne dla wszystkich. Mimo że nie było tego dużo, udało nam się zerwać po pomidorku koktajlowym. Co myślicie o takim pomyśle?

Do domu wróciłyśmy bardzo zmęczone. Paulina musiała wstać o 3.30, a ja miałam za sobą nieprzespaną noc. Przygotowałyśmy pyszne curry z mlekiem kokosowym, którego wyszedł ogromny gar. Zajadałyśmy się obie, rozmawiałyśmy, a w łóżku wylądowałyśmy bardzo szybko. Przecież jutro czeka nowy dzień!

 

PORADY I PODSUMOWANIE DNIA:

  1. Oslo jest drogie, a jeśli nie chcesz wydać dużo, zabierz ze sobą ulubione jedzenie. My przywiozłyśmy płatki owsiane, orzechy, daktyle, rodzynki, nasiona chia, gorzką czekoladę, gotową mieszankę na falafele, herbatki i kilkanaście sztuk domowych batoników musli, które stanowiły świetną przekąskę. Wszystko nadawało się do przewiezienia w bagażu podręcznym. Codziennie na śniadanie robiłyśmy domową owsiankę z przeróżnymi dodatkami, kupić trzeba było tylko mleko i owoce.
  2. Właśnie pierwszego dnia zrobiłyśmy małe zakupy i przygotowałyśmy curry, którym zajadałyśmy się w aż dwa dni. Bataty, cukinia, mrożonka miksu warzyw, mleko kokosowe. Cebulę, czosnek, przyprawy, a nawet świeży imbir były w mieszkaniu, więc nic więcej do szczęścia nie było potrzebne.
  3. Polecam zaopatrzyć się w internet w telefonie. Spacer po Oslo jest o niebo łatwiejszy, kiedy w każdej chwili możemy wspomóc się nawigacją i mapą Google.
  4. Przed wyjazdem warto sprawdzić oferty muzeów czy miejsc, które chcemy odwiedzić. Często jednego dnia w tygodniu możemy załapać się na bezpłatny wstęp. My na kulturę nie wydałyśmy ani grosza.

 

PIĄTEK

Obudziłam się wypoczęta i pospałam nieco dłużej niż Paulina. Pogoda za oknem była idealna, do Oslo zajrzała wiosna, a my jesteśmy strasznymi szczęściarami, że trafiłyśmy na taki weekend! Akurat w ten piątek w Oslo odbywało się coroczne Kulturnatt, czyli Noc Kultury. Mnóstwo darmowych wydarzeń, inicjatyw, fajnych akcji. My zdecydowałyśmy się na wieczorny koncert lokalnego zespołu Twintoulouse w pubie MONO. Ale najpierw… cały dzień wrażeń, który zaczynamy pyszną, pożywną owsianką z masą cynamonu. Przy śniadaniu omawiamy wstępny plan dnia, szykujemy się i ruszamy! Nie korzystamy z transportu miejskiego, wszędzie chodzimy pieszo.

Na pierwszy ogień poszedł Park Botaniczny, który nieco nas zawiódł. Obie stwierdziłyśmy, że to miejsce nie robi na nas wrażenia. Na szczęście pogoda była idealna, więc taki spacer był samą przyjemnością. Jestem pewna, że park dużo lepiej prezentuje się wiosną, może będzie jeszcze okazja tam wrócić?

Z parku ruszyłyśmy w kierunku popularnej Mathallen, czyli hali wypełnionej po brzegi knajpkami, stoiskami z jedzeniem, której nie można nie odwiedzić, będąc w Oslo. Po drodze trafiłyśmy do sklepu Vintage Fransk Bazar, który i tak chciałyśmy odwiedzić. Istne szaleństwo! Fajnie nacieszyć oko taką ilością ciekawych przedmiotów. Najbardziej spodobały mi się okładki starych numerów Vogue, chętnie przygarnęłabym jeden na swoją ścianę!

No i wreszcie trafiłyśmy na osiedle o nazwie Vulkan, na którym znajduje się również Mathallen. Najlepsze jest to, że zaraz obok nowoczesnych budynków, w środku wszystkiego płynie rwąca rzeka, która tego dnia była wyjątkowo wzburzona. Niesamowity widok! Miałyśmy nawet okazję zobaczyć piękną tęczę.

Przed wejściem na halę z jedzeniem, zatrzymałyśmy się na chwilę na świeżym powietrzu. Piękny plac zabaw, zielone boisko, na którym spora grupa ludzi grała we frisbee. Dużo mam z dziećmi, spacerowiczów, ludzi cieszących się wrześniowym słońcem. Całe moje ciało zalała fala beztroski i czystego szczęścia, że mam okazję tego wszystkiego doświadczyć, poczuć na własnej skórze.

Nie kupiłyśmy nic na Mathallen, obeszłyśmy całość dookoła i pooglądałyśmy, ale… przystojnych kucharzy.

Okazało się, że tego dnia dzieje się w Oslo naprawdę dużo ciekawych rzeczy. Nieopodal Mathallen trafiłyśmy na second-hand na świeżym powietrzu oraz stoiska projektantów. Nic nie kupiłyśmy, ale znów nacieszyłyśmy oko i pouśmiechałyśmy się do ludzi!

Po zwiedzeniu tej części miasta przyszedł czas na coś do jedzenia. Zdecydowałyśmy się zupełnie spontanicznie na Loving Hut, czyli wegańską sieć restauracji, którą można znaleźć w wielu miastach na świecie, również w Warszawie. Jedzenie było przepyszne i przystępne cenowo (jak na norweskie warunki). Za spore danie główne zapłaciłyśmy tutaj około 150 NOK. Po obiedzie ruszyłyśmy przed siebie, jeszcze dalej na północ Oslo, gdzie znajduje się kawiarnia Oslo RAW, którą również bardzo chciałam odwiedzić. O niej zaraz opowiem, ale muszę podkreślić, że moja szyja naprawdę bolała od nieustannego kręcenia i oglądania się dookoła. Każda część tego miasta ma coś do zaoferowania, naprawdę!

Po drodze zajrzałyśmy także do starej księgarni, gdzie książek było aż pod sam sufit. Udało nam się również wstąpić do popularnego sklepu ze zdrową żywnością Røtter, który niestety powala wysokimi cenami… ale właśnie w tym miejscu pierwszy raz zobaczyłam maszynkę do robienia masła orzechowego! Mówię Wam, czad! Podkładamy słoiczek, włączamy maszynę i orzechy zamieniają się w 100% masło orzechowe bez żadnych dodatków!

weekend w Oslo

Oslo RAW to malutkie, urocze miejsce, które musiałyśmy odwiedzić! Położone w bardzo ładnej części miasta, choć nieco daleko od centrum, ale my spokojnie doszłyśmy tam pieszo. W Oslo RAW napijemy się kawy, możemy zjeść surowe dania, a oprócz ciast, dostępna jest również surowa pizza, acai bowl itp. My zdecydowałyśmy się na kulkę czekoladowo-orzechową i surowy sernik z pistacjami. Jej… to było genialne!

Tak, to był zdecydowanie dzień pełen wrażeń! Wracamy do mieszkania bardzo zmęczone, ale dziś czeka nas jeszcze koncert! Relaksujemy się, odświeżamy, jemy rozgrzewające curry i przed dziewiątą wychodzimy z domu. Na szczęście koncert zaczyna się pół godziny później, bo oczywiście wpadamy spóźnione. Kameralne miejsce i naprawdę świetny zespół, który bardzo umila nam wieczór. Skusiłam się nawet na alkohol, który pije bardzo sporadycznie, ale tego wieczoru czułam się naprawdę genialnie, zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Koncert się kończy, my spędzamy jeszcze trochę czasu na rozmowie i przypadkiem przenosimy się do stylowego miejsca nieopodal, w którym oprócz hipsterskiego piwa, możemy zagrać… w ping-ponga! Do domu wracamy grubo po północy. Ale wiecie co? Mimo że Oslo jest dużym miastem, czułam się tam naprawdę bezpiecznie, nawet w nocy. Dużo czyta się ostatnio o niepokojących sytuacjach w stolicy Norwegii, ale my nie odczułyśmy niczego negatywnego.

 

PORADY I PODSUMOWANIE DNIA:

  1. W każdym mieście, a także w Oslo, polecam zajrzeć nieco głębiej, niż popularne ulice w centrum. Nie warto iść za tłumem, a spacerując czy nawet przemieszczając się na rowerach, możemy trafić na wiele perełek, czasami zupełnie przypadkiem. Może następnym razem warto się zgubić i odkryć miejsca, o których nie było mowy w przewodnikach?
  2. Dla osób jedzących na co dzień wegańsko bardzo przydatna będzie aplikacja Vegan Norway, która zbiera wegańskie opcje w kilku norweskich miastach, także w Oslo. Tę aplikację polecam nie tylko osobom, które są na diecie roślinnej. Znajdziemy w niej miejsca, które w swojej ofercie mają opcje roślinne, ale nie są to tylko miejscówki w 100% roślinne (choć takie też znajdziemy). Jeśli nagle zrobimy się głodni, włączamy aplikacje i widzimy zbiór ciekawych miejsc, które uporządkowane są według odległości od naszej lokalizacji. Często są to miejsca lokalne, które oferują produkty dobrej jakości. Koniecznie sprawdźcie, jeśli będziecie w Oslo!
  3. Pierwszego dnia zaznaczyłyśmy na mapie Google gwiazdkami miejsca, które chcemy odwiedzić. Knajpy, muzea, galerie, parki, budynki, dzielnice, wszystko. Dzięki temu miałyśmy swój własny przewodnik, który mogłyśmy dowolnie modyfikować, wybierać kolejność lub udać się w miejsce, które było akurat najbliżej. Wiecie, jak to jest podczas podróży, plany często zmieniają się nieoczekiwanie, a my nie chciałyśmy robić niczego na siłę. Jeśli obie czułyśmy zmęczenie, odpuszczałyśmy, po prostu.

 

NA KONIEC KILKA ZDJĘĆ Z MOJEGO INSTASTORIES, A DRUGA CZĘŚĆ OPOWIEŚCI O MAGICZNYM WYPADZIE DO OSLO JUŻ NIEBAWEM!

Mam nadzieję, że taka forma wpisu podróżniczego przypadła Wam do gustu. Jeśli macie jakieś pytania, piszcie śmiało. Czytam wszystkie komentarze, wiadomości, sugestie i niesamowicie się cieszę, gdy widzę odzew z Waszej strony. Czy chciałbyś spędzić weekend w Oslo?

Na dziś to tyle, a Tobie przypominam, że znajdziesz mnie na FacebookuInstagramie i BloglovinSzczególnie polecam Ci zajrzeć na moje instastories, gdzie dzielę się urywkami z mojej codzienności. Wpadaj i bądźmy w kontakcie, ściskam!

Artykuł Opowieść o magicznym weekendzie w Oslo cz. I. pochodzi z serwisu Blog o świadomym i zdrowym życiu..

]]>
http://klaudiakoldras.pl/weekend-w-oslo-czesc-1/feed/ 6
10 powodów, dla których kocham wracać do Trójmiasta. http://klaudiakoldras.pl/powody-dla-ktorych-kocham-wracac-do-trojmiasta/ http://klaudiakoldras.pl/powody-dla-ktorych-kocham-wracac-do-trojmiasta/#comments Fri, 04 Aug 2017 07:00:23 +0000 http://klaudiakoldras.pl/?p=3552 Trójmiasto poznałam podczas studiów. Spędziłam w nim trzy lata mojego życia, ale ten okres wystarczył, żeby zostawiła tu sporą część mojego serca. Zawsze, gdy wracam do Trójmiasta, czuję się, jakbym…

Artykuł 10 powodów, dla których kocham wracać do Trójmiasta. pochodzi z serwisu Blog o świadomym i zdrowym życiu..

]]>
Trójmiasto poznałam podczas studiów. Spędziłam w nim trzy lata mojego życia, ale ten okres wystarczył, żeby zostawiła tu sporą część mojego serca. Zawsze, gdy wracam do Trójmiasta, czuję się, jakbym była na pierwszej randce. Motylki w brzuchu i lekkie uczucie wzruszenia. Poznaj 10 powodów, dla których kocham wracać do Trójmiasta.

 

MACIE SWOJE UKOCHANE MIEJSCE W POLSCE? JA ZDECYDOWANIE TAK.

Mimo że nie byłam jeszcze w wielu pięknych, polskich miastach, a także pochodzę spod Warszawy, największy sentyment mam do Trójmiasta. Co więcej, mój tata jest góralem i właśnie w południowej części Polski, spędzałam dużą część mojego dzieciństwa. Jednak właśnie Pomorze sprawia, że na sercu robi się bardzo ciepło. Studiowałam w Sopocie, a podczas całego, trzyletniego pobytu w tym miejscu, miałam okazję mieszkać w różnych dzielnicach Gdańska, w Sopocie, a także często bywać w Gdyni. I powiem Wam, że te miejsca nigdy mi się nie znudzą. Uwielbiam tam wracać, odnajdywać zakątki, w których bywałam najczęściej, wspominać i śmiać się z tego, na co teraz mogę spojrzeć z dystansem. Dobra, ale jakie są powody, dla których kocham wracać do Trójmiasta?

 

1O POWODÓW, DLA KTÓRYCH KOCHAM WRACAĆ DO TRÓJMIASTA.

 

RÓŻNORODNOŚĆ

To jest pierwsza cecha, jaka przychodzi mi się do głowy. Różnorodność idealnie definiuje Trójmiasto. Gdańsk, Gdynia, Sopot, trzy zupełnie różne miasta, które mamy na wyciągnięcie ręki, położone tuż obok siebie. Co więcej, nawet sam Gdańsk jest dla mnie niesamowicie różnorodny. Gdańsk Przymorze, w którym spotkamy nowoczesne budynki, ale również stare falowce, czyli wysokie bloki, które wejścia do mieszkań mają na dworze, rodem z zagranicznych filmów. Nieco staromodny Dolny Wrzeszcz, spokojna i zielona Oliwa… Każda dzielnica jest inna. Podobnie czuję się w Gdyni, która oferuje nam zupełnie inny klimat, bardziej miejski? Sopot to najmniejsze, najbardziej turystyczne miasto, w którym również możemy odnaleźć urocze zakamarki i miejsca z niesamowitym klimatem.

 

ROZWÓJ

Do Trójmiasta przeprowadziłam się w 2012 roku i aż ciężko mi uwierzyć, jak dużo się zmieniło od tego czasu. Wiele nowych przedsiębiorstw, restauracji, infrastruktura, rozwój transportu miejskiego, a także kolei, która przecież jest bazą, jeśli chodzi o podróżowanie do Trójmiasta z innych części Polski. Moje rodzinne miasto położone jest około 250 km od Gdańska. Nigdy nie zapomnę początków studiów, kiedy podróż pociągiem do Trójmiasta zajmowała nawet 6-7 godzin! Teraz jest Pendolino, a także bardzo szybkie i sprawne TLK, które coraz rzadziej zawodzi, jeśli chodzi o opóźnienia. No i jak mogłabym zapomnieć o cudownych muzeach, które tam powstały, a których nie miałam jeszcze okazji odwiedzić! Muzeum II wojny Światowej, Europejskie Centrum Solidarności. Już same budynki robią ogromne wrażenie!

Zmiany dostrzegam w całej Polsce, ale Trójmiasto zaskakuje mnie za każdym razem, kiedy do niego wracam. Oczywiście, że są minusy rosnącej popularności Trójmiasta. Przykład? Straszne korki w godzinach szczytu, szczególnie w sezonie.

 

MIEJSCA Z DUSZĄ, KTÓRE WYGRYWAJĄ Z KOMERCYJNOŚCIĄ.

Dużo Polaków narzeka, że polskie morze jest komercyjne, a wręcz bublowate i chałowe. W te wakacje miałam okazję być w Jastrzębiej Górze i sporo prawy w tym jest. Jednak wiecie co? Każdy znajduje to, czego szuka i kompletnie nie zgadzam się, że Trójmiasto takie jest! Moim zdaniem to miejsce  z duszą! Jasne, że znajdziemy tutaj komercyjne elementy, tandetne straganiki czy miejsca, które mogą nam nie do końca odpowiadać. Jednak to jest tylko niewielka część tego, co mają nam do zaoferowania te trzy miasta! Niezliczona ilość przeuroczych kawiarni, przytulnych restauracji, malowniczych zakątków, po prostu miejsc z duszą. W sezonie wszystkie trzy miasta są bardzo zatłoczone, szczególnie gdańska starówka i sopocki Monciak, czyli ścisłe centrum Sopotu. Ja miałam okazję mieszkać w tych miastach wiosną, jesienią, a nawet zimą, kiedy turystów jest zdecydowanie mniej, a człowiek może w pełni nacieszyć się tym, co ma nam do zaoferowania ta część Polski.

 

PIĘKNE MOLO I TO NIE JEDNO!

Na pewno wszyscy znają słynne molo w Sopocie. Mimo że jest bardzo tłoczne, a także dodatkowo płatne w sezonie, zawsze warto się na nie wybrać. Jednak ja zdecydowanie bardziej lubię wracać na molo w Gdyni Orłowo, które kocham miłością wielką! Kolejnym molo, które również bardzo lubię w Trójmieście, jest to w Gdańsku Brzeźno, wokół którego rozpościera się piękny Park Haffnera.

 

ARCHITEKTURA

Architektura zachwyca, naprawdę. I tutaj, mimo że jestem ogromną fanką nowoczesnej Gdyni, jako młodego miasta, bezkompromisowo zwycięża Gdańsk i jego Stare Miasto, które ostatnimi czasy, mocno się zmieniło i rozbudowało. To nie jest już ta sama starówka, którą oglądaliśmy 3-4 lata temu! Jeśli nie byliście tam w ostatnim czasie, bardzo Was zachęcam do wizyty, szczególnie poza sezonem. Ja, spacerując po nowej części w lipcu, nie mogłam przestać się zachwycać, a szyja bolała od kręcenia głową, która chciała obejrzeć każdy zakątek bardzo dokładnie. Wszystkie te gotycko-renesansowe budynki i wiele więcej. Lubię zachwycać się budownictwem i architekturą, a Ty? Trójmiasto jest tak różnorodne pod tym względem. Mimo że te same miejsca widziałam już wielokrotnie, przy każdej wizycie towarzyszy mi ta sama ekscytacja.

 

KAWA NA KÓŁKACH

Jak kawa na kółkach wylądowała w moim zestawieniu? A właśnie tak, że mam do niej ogromny sentyment. Kiedy byłam studentką, nie piłam zbyt dużo kawy, ale czasami, jadąc na rowerze wzdłuż morza, nie mogłam się oprzeć kawie właśnie z takiego mobilnego stoiska. Ostatnio napiłam się pysznej kawy przy molo w Gdyni Orłowo. Bardzo polecam odwiedziny u Pana od Cup and Cakes Cafe Mobile! Widać, że robi on to z ogromną pasją i ma naprawdę sporą wiedzę o kawie. Mimo że bardzo lubię tradycyjne kawiarnie, takie rozwiązania w Trójmieście sprawdzają się genialnie. Tekturowy kubek, pyszna kawa i spacer po plaży, czy da się lepiej wykorzystać wolne chwile?

 

DZIKA NATURA W CENTRUM METROPOLII

Cudowny las z górkami, stromy klif, a może dziki pod blokiem? Takie rzeczy właśnie w Trójmieście! Przez 2 lata studiów miałam okazję mieszkać na Przylesiu w Sopocie. Przylesie to dzielnica położona w pobliżu Opery Leśnej. Mieszkałam w prawie ostatnim bloku pod samym lasem. Wow, jak ja kocham wspominać bieganie tymi ścieżkami! I wiecie co było niesamowite? Wsiadałam na rower i w 5 minut mogłam wylądować na zatłoczonym, sopockim Monciaku, gdzie w sezonie wręcz nie da się przecisnąć przez tłumy ludzi. To była moja istna oaza spokoju. Na porządku dziennym było dla mnie spotkanie z dzikami, które mieszkały w pobliskim lesie. Nie raz wracając do domu nocą, spotkałam tych towarzyszy, którzy kompletnie nie bali się zbliżać w miejsca, gdzie przebywali ludzie. Ja też po jakimś czasie przestałam się ich bać! W Trójmieście jest naprawdę dużo takich miejsc… dzikich, wręcz zaskakująco niezmienionych przez człowieka. Kolejnym przykładem jest klif w Orłowie, który, mimo że popularny wśród turystów i miejscowych, jest świetnym pomysłem na nieco inny spacer.

 

PRZECZYTAJ TAKŻE: Co weganin zje w Chorwacji? Lista porad oraz konkretnych restauracji. 

 

ŚCIEŻKA ROWEROWA WZDŁUŻ MORZA

To chyba mój najukochańszy element, który sprawia, że chcę tu mieszkać na starość. Wyobrażam sobie siebie samą, jako szaloną, sprawną emerytkę, która z chęcią jeździ na rowerze (a nawet rolkach), wzdłuż ukochanego morza, łapiąc wiatr we włosy. A tak zupełnie poważnie. W Trójmieście możemy spokojnie przedostać się z Gdańska aż do Gdyni właśnie wzdłuż morza, jadąc uroczą ścieżką rowerową, która co chwila biegnie na tle innego krajobrazu. Fakt, w sezonie znów spotkamy tam naprawdę dużo ludzi, jednak to wszystko zależy od pory dnia i pogody. Mam nadzieję, że z czasem Trójmiasto będzie miało więcej i więcej ścieżek rowerowych, które pozwolą przesiąść się na rower coraz to większej liczbie osób.

 

ZIELEŃ, PARKI

W Trójmieście zielonych miejsc jest naprawdę dużo. Osoby, które znają Gdańsk, na pewno odwiedziły Park Oliwski, Reagana, Jelitkowski czy Haffnera. W Gdyni popularny jest Park Kamienna Góra, a w Sopocie, po prostu Sopocki. Jednak to nie są jedyne, zielone miejsca, które można spotkać w Trójmieście. Tych mniejszych parków jest naprawdę sporo, znajdziemy je w każdej okolicy.  Czy to nie jest najlepszy relaks po ciężkim dniu? Spacer wzdłuż parku, po którym, finalnie, lądujemy na plaży i oglądamy zachód słońca.

 

WSPOMNIENIA, KTÓRE SPRAWIAJĄ, ŻE TE TRZY MIASTA DARZĘ OGROMNYM SENTYMENTEM.

O, zobacz, jedzie autobus 127, to nim dojeżdżałam na Morenę. Tutaj lubiłam chodzić na lody, a ta uliczka zalana była łzami, kiedy opłakiwałam pewne rozstanie. Tu mijamy moją ulubioną siłownię. A pamiętasz, jak przyszliśmy tu na pierwszą randkę? Nie mogę uwierzyć, że tutaj pracowałam. O, a w tym sklepie zawsze wysyłali mnie po paprykę, kiedy zabrakło nam jej w pracy. Mój ukochany wydział! Spędziłam tu tyle godzin na nudnych wykładach! Pamiętam, jak wchodziłam z mamą na klif w Orłowie, trochę była zdziwiona, że to aż taka przeprawa, ale byłam z niej dumna, że dotarła na górę! Mamo, a pamiętasz, jak stałyśmy pod ogrodzeniem Opery Leśnej w Sopocie i bez biletów, miałyśmy cudowny koncert, widząc wszystko naprawdę dobrze? A tutaj podbiegł do nas dziwny chłopak i zapytał, czy jestem Twoją córką, bo chce mnie za żonę. A tu lubiłam chodzić na obiad i nadal lubię. I te wyprawy rowerem wzdłuż morza, o jeździe na rolkach nie wspominając! Lubiłam tu przychodzić z Tobą na kawę, też lubisz tu wracać? I moje kalosze, których w Trójmieście musiałam używać całkiem często.

A ja mogłabym tak w nieskończoność. Tak w skrócie prezentują się powody, dla których kocham wracać do Trójmiasta. Jednak do tej listy spokojnie mogłabym dopisać jeszcze kilka innych rzeczy. Myślałam również o stworzeniu zestawienia miejsc. restauracji, kawiarni, które polecam i sama często odwiedzam. Ktoś chętny?

 

HEJ, A JAKIE JEST TWOJE UKOCHANE MIASTO W POLSCE?

Koniecznie podziel się tym ze mną w komentarzu. A może nie przepadasz za większymi metropoliami i zdecydowanie preferujesz mniejsze mieściny? I takie przemyślenie na koniec… Spotykam wielu Norwegów, którzy są zachwyceni Polską. Nie mogą wyjść z podziwu, jak bardzo rozwiniętym krajem jesteśmy i wielu z nich przyznaje, że miało błędne przekonanie o naszej ojczyźnie. Uwierzcie mi, mamy być z czego dumni! 

 

SPOTKAMY SIĘ W INNYCH MIEJSCACH?

Znajdziesz mnie na FacebookuInstagramie i BloglovinSzczególnie polecam Ci zajrzeć na moje Instastories, gdzie dzielę się urywkami z mojej codzienności. Wpadaj i bądźmy w kontakcie, ściskam!

Artykuł 10 powodów, dla których kocham wracać do Trójmiasta. pochodzi z serwisu Blog o świadomym i zdrowym życiu..

]]>
http://klaudiakoldras.pl/powody-dla-ktorych-kocham-wracac-do-trojmiasta/feed/ 10
Co zobaczyć w Chorwacji? | Uroczy Split, moje wrażenia, co polecam cz. III http://klaudiakoldras.pl/co-zobaczyc-w-chorwacji/ http://klaudiakoldras.pl/co-zobaczyc-w-chorwacji/#comments Thu, 01 Jun 2017 07:00:41 +0000 http://klaudiakoldras.pl/?p=2899 Ostatni przystanek naszej chorwackiej przygody, czyli Split. Miasto, w którym spędziliśmy 4 dni, a już zdążyliśmy się zauroczyć, choć nie obyło się bez negatywnych wrażeń. Było spokojniej, z mniejszą ilością…

Artykuł Co zobaczyć w Chorwacji? | Uroczy Split, moje wrażenia, co polecam cz. III pochodzi z serwisu Blog o świadomym i zdrowym życiu..

]]>
Ostatni przystanek naszej chorwackiej przygody, czyli Split. Miasto, w którym spędziliśmy 4 dni, a już zdążyliśmy się zauroczyć, choć nie obyło się bez negatywnych wrażeń. Było spokojniej, z mniejszą ilością zdjęć, dobrym jedzeniem, plażowaniem, spacerami po uroczych uliczkach i leniwymi śniadaniami w wynajętym mieszkaniu. Czasami do szczęścia potrzeba tak niewiele!

Z Trogiru, o którym pisałam w poprzednim wpisie, pojechaliśmy do Splitu, który znajduje się tylko 30 km dalej. Split to prześliczne, portowe miasto, które jest drugim pod względem liczby mieszkańców w całej Chorwacji.

 

DZIŚ OPOWIEM CI, CO ZOBACZYĆ W CHORWACJI, A KONKRETNIE W SPLICIE.

Dzień podróży był dla mnie nieco stresujący. Właściciel mieszkania, które mieliśmy wynająć, ostrzegał, że możemy mieć problem ze znalezieniem parkingu, szczególnie w miejscach, gdzie był on bezpłatny. Tak też się stało. Do tego dochodził fakt, że mieliśmy wynajęte auto, o które naprawdę się baliśmy. Po intensywnych poszukiwaniach, stresie i rozmowach, znaleźliśmy miejsce na bezpłatnym parkingu nieopodal samej starówki i naszego mieszkania. Jednak postanowiliśmy, że auto oddamy zaraz po zostawieniu walizek w mieszkaniu, zamiast na drugi dzień rano. Chcieliśmy uniknąć niepotrzebnego stresu i zamartwiania się, że coś mogłoby się wydarzyć. Na parkingach w Splicie nie trudno o zarysowanie, stłuczkę czy nawet nieumyślny wypadek. Pamiętajcie, by mieć to na uwadze. Warto uzbroić się w cierpliwość i jeszcze przed samym wyjazdem, sprawdzić dokładnie parkingi i sporządzić listę, gdzie ewentualnie możecie się zatrzymać, gdzie szukać.

 

NASZA PRZYGODA W SPLICIE ZACZĘŁA SIĘ NIECO STRESUJĄCO, ALE PÓŹNIEJ, BYŁ CZAS NA PRZYJEMNOŚCI. CUDOWNI WŁAŚCICIELE MIESZKANIA SPRAWILI, ŻE NASZ POBYT I ODNALEZIENIE SIĘ W NOWYM MIEŚCIE, BYŁY NIESAMOWICIE ŁATWE I PRZYJEMNE!

W Splicie znów skorzystaliśmy z portalu airbnb, który kocham miłością wielką. Zdecydowaliśmy się na studio apartament Oasis, które z całego serca Wam polecam. Największym i chyba jedynym minusem tego mieszkania jest fakt, że znajduję się w tzw. piwnicy. Wchodzi się do niego z poziomu ulicy, ale zaraz za drzwiami czeka nas kilka schodków w dół. Z tego powodu w apartamencie jest nieco mniej światła i brakuje balkonu. Dla nas są to bardzo ważne elementy, ale pomocny właściciel, funkcjonalność, lokalizacja i czystość apartamentu sprawiła, że zapomnieliśmy o tym, co negatywne. W mieszkaniu spędzaliśmy naprawdę mało czasu, a ciężko było znaleźć coś w tak świetnej lokalizacji i dobrej cenie. Mieszkanie znajdowało się dosłownie 2-3 minuty drogi od popularnego targu z warzywami i owocami, który znajduje się tuż przy murach pałacu cesarza Dioklecjana. Właściciel podesłał nam mnóstwo rekomendacji, wskazówek, porad. Jeszcze w samym mieszkaniu, bardzo dokładnie przestudiował z nami mapę miasta i pokazał najpopularniejsze atrakcje. Przewodnik naprawdę niepotrzebny, my dostaliśmy 2w1!

 

 

W Splicie dużo spacerowaliśmy po samej starówce, wdrapaliśmy się również na wieżę katedry, w której znajdują się dzwony, a przede wszystkim, znajduje się wspaniały punkt widokowy na panoramę miasta. Cieszę się, że do Splitu mieliśmy okazję zawitać na początku maja. Wiem, że w samym sezonie trafimy tam na tłumy ludzi, które na pewno utrudnią zwiedzanie, spokojne spacery i relaks. Już w tym okresie było naprawdę sporo turystów, ale nie okazało się to jeszcze uciążliwe. Warto mieć to na uwadze planując swój chorwacki urlop.

 

 

Byłam bardzo podekscytowana przyjazdem do Splitu, zgadnijcie dlaczego! Oczywiście, że chodzi o jedzenie. Tutaj udało nam się znaleźć całkiem sporo miejscówek, które oferowały wegańskie opcje, a nawet były w 100% roślinne. Wszystko dokładnie opowiem w ostatnim wpisie na temat Chorwacji, który dotyczył będzie głównie jedzenia. Mimo że Chorwacja nie jest bardzo przyjazna dla wegan, można się tu spokojnie odnaleźć i spróbować naprawdę smacznego jedzenia. 

W Splicie punktem obowiązkowym jest sklep z ręcznie robioną czekoladą Nadalina. Moim zdaniem to naprawdę świetny pomysł na prezent lub pamiątkę z Chorwacji. Znajdziemy tam przeróżne gorzkie czekolady, również wzbogacone o lokalne aromaty, jak np. lawenda. Mi udało się kupić nawet tę surową, o zawartości 85% kakao. Widziałam również tabliczkę o 99% zawartości kakao.

Kolejnym punktem obowiązkowym na mapie Splitu są przepyszne lody, ja polecam Luka IceCream&Cakes. W samym centrum Splitu znajdziemy ich dwa lokale, które położone są w sąsiedztwie. Większość opcji nie jest niestety wegańska, ale codziennie trafiałam na inne sorbety, a raz udało mi się zjeść lody czekoladowe (Tak, jedliśmy lody codziennie).

Dla fanów zdrowego stylu życia obowiązkowym punktem na mapie tego miasta będzie świetnie wyposażony sklep ze zdrową żywnością BIO&BIO, który zaskakuje bogactwem produktów i dużym wyborem.

 

depresja

depresja

 

W SPLICIE ZNAJDZIEMY MIEJSCA Z DUSZĄ, NIEPOWTARZALNYM KLIMATEM I UROCZYM WNĘTRZEM, ALE JEST TU RÓWNIEŻ SPORO SIECIOWYCH SKLEPÓW, KTÓRYCH OBECNOŚĆ SPODOBA SIĘ FANOM ZAKUPÓW.

Split to miasto, w którym czujemy już europejski oddech. Na starówce znajdziemy całkiem sporo sklepów, ale nie próbujcie szukać sieciowych kawiarni typu Costa Coffee czy Starbucks, bo takich tu po prostu nie ma! Oprócz tego nie brakuje też klimatycznych miejscówek, w których chciałoby się siedzieć godzinami. My staraliśmy się właśnie takie odwiedzać.

 

 

NASZ POBYT W SPLICIE BYŁ BARDZO UROZMAICONY.

Znaleźliśmy czas na zakupy, wizytę u lokalnego, męskiego fryzjera, który zajął się brodą, oczywiście nie moją! Łażenie po parku, w którym trafiliśmy na kwiatowe wystawy, dzień na rowerach, leniwą kawę, plażowanie, pyszne jedzenie, drapanie po stopie popularnego pomnika Grzegorza z Ninu, bo to punkt obowiązkowy wizyty w Splicie! Dotknięcie dużego palucha lewej stopy Grzesia ma zapewnić nam zdrowie i szczęście, kto by nie chciał skorzystać?!

 

 

NIESTETY SPLIT ZAWIÓDŁ NAS POD WZGLĘDEM… ZAPACHU. W PEWNYCH MIEJSCACH NA PROMENADZIE DAŁO SIĘ ODCZUĆ MĘCZĄCY ZAPACH WODY, KTÓRY DO NAJPRZYJEMNIEJSZYCH NIE NALEŻAŁ.

To jest ogromny minus tego miejsca. Spacerując wzdłuż promenady, zaraz przy samej wodzie, natkniemy się na brzydki zapach, który skutecznie psuje urok tego miasta. Mam nadzieję, że to tylko przejściowe, ale jeśli ktoś z Was był w Splicie i ma podobne wrażenia, koniecznie dajcie znać.

 

 

W SPLICIE ODWIEDZILIŚMY DWIE PLAŻE, ALE TYLKO JEDNA Z NICH NAS URZEKŁA I WRÓCILIŚMY NA NIĄ PONOWNIE.

Pierwszą plażą była Bacvice Beach, która nie przypadła nam do gustu. Atutami tego miejsca jest lokalizacja (blisko centrum), piasek zamiast kamieni oraz płytka woda. Na pewno zadowolone będą rodziny z dziećmi. Wchodząc do wody, możemy oddalić się naprawdę daleko od brzegu, a woda wciąż będzie sięgała nam do łydek. To tutaj spotkamy amatorów wodnej gry z małą piłeczką w roli główniej. Grupka facetów, którzy stoją w kółku i odbijają między sobą niewielką piłeczkę, rzucając się przy tym, bardzo widowiskowo, na taflę wody. Jednak w Chorwacji można znaleźć naprawdę przepiękne plaże, a ta do takich się nie zalicza.

Kolejne miejsce to Obojena Beach, na której odnaleźliśmy się zdecydowanie lepiej! Położona nieco dalej od centrum, raz wybraliśmy się na nią pieszo, a drugiego dnia, wyruszyliśmy na rowerach. Miejsce urocze, nieco bardziej dzikie. Woda błękitna, na początku maja trafiliśmy tam dosłownie na garstkę osób.

 

SPLIT JEST ZDECYDOWANIE MIASTEM, KTÓRE WARTO ODWIEDZIĆ, BĘDĄC W CHORWACJI. POLECAM JEDNAK, BY ODKRYWAĆ JE NA WŁASNY SPOSÓB, NIEKONIECZNIE ODHACZAJĄC WSZYSTKIE PUNKTY Z PRZEWODNIKA.

My właśnie tak zrobiliśmy. Codzienna wizyta w ulubionej lodziarni, pyszne jedzenie, spacery, plażowanie, dzień na rowerach.

Powiem Wam, że mieszkanie w wynajętym mieszkaniu i planowanie podróży na własną rękę, ma swoje uroki. W Splicie byliśmy zmuszeni wybrać się do malutkiej, samoobsługowej pralni rodem z amerykańskich filmów! Po ponad tygodniu pobytu w Chorwacji, do której spakowaliśmy się tylko w jeden, duży bagaż, nie pozwolił na zabranie wystarczającej liczby ubrań, czego nawet nie planowaliśmy. To było tak proste, a jednocześnie przezabawne i urokliwe doświadczenie!

 

NA DOKŁADKĘ ŁAPCIE GARŚĆ ZDJĘĆ Z MOJEGO INSTASTORIES.

PRZECZYTAJ TAKŻE: Chorwacja, co warto zobaczyć? Makarska i jej okolice oraz uroczy Trogir. 

 

 

I TUTAJ KOŃCZY SIĘ NASZA CHORWACKA PRZYGODA. W SPLICIE WSIEDLIŚMY W POWROTNY SAMOLOT DO NORWEGII.

To był zdecydowanie udany urlop, choć przeżyliśmy go nieco inaczej, niż sobie wyobrażałam. Wiecie jak to jest, rzeczywistość i spontaniczne decyzje często weryfikują nasze zamierzenia i plany, prawda? Jednak na blogu pojawi się jeszcze obiecany wpis kulinarny. Będzie sporo jedzenia i konkretnych miejscówek przyjaznych dla wegan, które znajdziecie w Chorwacji. Ciekawy?

Mam nadzieję, że seria moich subiektywnych wpisów o tym kraju, podpowiedziała, co zobaczyć w Chorwacji. Pamiętaj, że podróżowanie nie jest takie oczywiste. Nie ma złego ani dobrego pomysłu na podróż. Jeśli coś Tobie odpowiada, niezależnie od tego, w jaki sposób spędzisz czas w nowym mieście, to będzie udany wypoczynek!

 

A CZY TY CHCIAŁBYŚ POJECHAĆ DO CHORWACJI, A MOŻE JUŻ W NIEJ BYŁEŚ? JAKIE SĄ TWOJE WRAŻENIA?

Uwielbiam Wasze komentarze, porady i informacje, których dowiaduję się od moich czytelników! Koniecznie podziel się swoimi wspomnieniami, jeśli Chorwacja jest Ci bliska.  Może Ty podpowiesz, co zobaczyć w Chorwacji?

 

KAŻDY LAJK, UDOSTĘPNIENIE CZY KOMENTARZ SĄ DLA MNIE NA WAGĘ ZŁOTA. DLA CIEBIE TO CHWILA, A DLA MNIE, BEZCENNA POMOC W ROZWOJU BLOGA.

Podobają Ci się moje podróżnicze relacje? A może masz jakieś sugestie? Znajdziesz mnie na FacebookuInstagramie i BloglovinSzczególnie polecam Ci zajrzeć na moje InstaStory, gdzie dzielę się urywkami z mojej codzienności. Wpadaj i bądźmy w kontakcie, ściskam!

 

Artykuł Co zobaczyć w Chorwacji? | Uroczy Split, moje wrażenia, co polecam cz. III pochodzi z serwisu Blog o świadomym i zdrowym życiu..

]]>
http://klaudiakoldras.pl/co-zobaczyc-w-chorwacji/feed/ 4