Drugi wpis z serii moja codzienność, w którym poopowiadam Ci, jak ostatnio sobie radzę. Będzie o rozterkach na emigracji, o tym, co jem i jak ćwiczę, po prostu… o zwykłej codzienności i małych rzeczach, które powinny przecież sprawiać nam najwięcej radości.
Kiedy zaglądam do poprzedniego wpisu z tej serii, łezka mi się w oku kręci! Dlaczego? Po tej pięknej, złotej, norweskiej jesienni, którą mogliście podziwiać na zdjęciach, niestety ani śladu… Przyszedł deszcz, wieczna ciemność i naprawdę depresyjna pogoda. Choć nie należę do osób, które specjalnie narzekają na aurę na zewnątrz i zrzucają wszystkie boleści i niepowodzenia na to, co dzieje się za oknem, ostatnio i mnie dopadła jesienna chandra. Od kilku dni pada, wieje albo jest po prostu szaro, a po słońcu ani śladu. Niestety będzie jeszcze gorzej, mieszkam w pobliżu koła podbiegunowego, więc już szykuje się na dni, kiedy słońce będzie schowane za horyzontem… Mam nadzieję, że niebawem spadnie śnieg, który rozświetli nieco te szarości, a ja ulepię pierwszego bałwana! (Mały update: właśnie dzisiaj pojawiło się piękne, niedzielne słońce!)
Co u mnie?
Oprócz gorszego samopoczucia związanego z pogodą nie powinnam narzekać. Mam za sobą przeziębienie, które ciągnęło się za mną dobre 3 tygodnie, ale już jest po wszystkim.
Pracuję, tak jak pracowałam. Piątek i sobota, czasami wpada również niedziela. Właśnie przez to, że weekendy spędzam w restauracji, czas ucieka mi kosmicznie szybko! W tygodniu nauka, trochę zajęć na uniwersytecie, obowiązki domowe, jakiś trening, praca związana z blogiem i zanim się obejrzę, jest już koniec kolejnego tygodnia! Jak, gdzie, kiedy, to już?!
Niedawno kupiłam bilety do Polski, także święta spędzę z najbliższymi, co mnie niesamowicie cieszy! W tamtym roku udało mi się polecieć do domu rodzinnego tylko na kilka dni przed świętami, Wigilię i dwa dni świąt spędziłam z Mateuszem w Kopenhadze, skąd mieliśmy jakiekolwiek połączenie z naszym miastem (Oboje dzień po musieliśmy pojawić się w pracy). Czy żałuję? Choć były to pierwsze święta nie z rodziną, wcale! Spędziliśmy urocze dni w stolicy Danii, w której byłam pierwszy raz i z chęcią tam wrócę! Co najbardziej utkwiło mi w pamięci? Jazda na rowerach po całym mieście, w środku zimy!
Studia
W Norwegii wszystko odbywa się trochę inaczej i już we wtorek czeka mnie pierwszy, a przy tym najważniejszy egzamin. Zajęcia zaczęłam w sierpniu, a ostatni egzamin mam 9 grudnia, także nieco szybciej niż w Polsce! Cieszę się, bo do dziś pamiętam, jak na studiach zawsze ciągałam ze sobą książki i notatki do rodzinnego domu z nadzieją, że się czegoś nauczę podczas przerwy świątecznej. Jaka ja byłam naiwna! Jednak zawsze z tyłu głowy siedziała ta myśl, że wszystko jeszcze przede mną. W tym roku spędzę święta na zupełnym luzie, jeśli chodzi o studia, bo będę już po wszystkim, przynajmniej taką mam nadzieję.
Małe rzeczy
Ostatnie tygodnie nie są dla mnie jakieś szczególnie zakupowe. Bardziej staram się uporządkować posiadane już rzeczy, mam spakowaną sporą torbę niepotrzebnych ubrań, książek, przedmiotów, które zawiozę do Polski i oddam. I wiecie co? Czuję się tak jakby… lżej? Naprawdę nie jest sztuką nieustanne kupowanie czegoś nowego. Sztuką jest pozbyć się rzeczy, które darzymy nawet sentymentem albo wykorzystanie ich na nowo. Ta myśl ostatnio mi towarzyszy i napędza do kolejnych działań w mieszkaniu! Jednak mam za sobą jeden, bardzo udany zakup! Dotarły do mnie nowe botki marki Vagabond, które nie są wykonane ze skóry, pochodzą z kolekcji non-animals. Więcej o nich napiszę w podsumowaniu miesiąca, ale jak na razie, jestem bardzo zadowolona! Moje stare buty są skórzane, ale postanowiłam, że w tym roku, rozejrzę się za czymś, bez składników odzwierzęcych. Jak się okazało, to wcale nie takie trudne! Da się kupić lepszej jakości buty, które niekoniecznie będą wykonane ze skóry.
Ostatnie tygodnie należały do serialu Black Mirror, który bardzo, ale to bardzo Wam polecam! Ten brytyjski serial ma 3 sezony i każdy z odcinków opowiada kompletnie inną historię. Razem z Mateuszem oglądaliśmy je wyrywkowo. Elementem spójnym dla nich wszystkich jest to, że pokazują, jakie konsekwencje w przyszłości może mieć rozwój technologii, który ma również swoje ciemne strony. Niektóre odcinki naprawdę zwalają z nóg, ale są też takie, które nie do końca nas porwały. Jednak mimo wszystko, kawał świetnej roboty i z niecierpliwością, czekam na więcej! Jeśli ciekawi jesteście, które odcinki polecam szczególnie, zajrzyjcie na bloga na początku grudnia, na pewno wspomnę o tym w ulubieńcach.
Ostatnio nic nie czytam, bo zwyczajnie skończyły mi się zapasy książek, wstrzymuję się do świąt i przylotu do Polski. Mam już swoją listę, która czeka na swoje miejsce w walizce, także po nowym roku, spodziewajcie się moich poleceń! Coraz intensywniej zastanawiam się nad zakupem czytnika, mimo że kocham klasyczną wersję książki, w moim przypadku jest to bardzo niepraktyczne. Używacie czytników?
Jeśli chodzi o wycieczki, udało nam się wyskoczyć dwa razy do Saltstraumen. Jest to urocze miejsce położone około 30 km od Bodø, gdzie można zaobserwować najsilniejszy prąd wodny na świecie. Dwa razy dziennie, w wodzie dzieją się szalone rzeczy! O wybranych godzinach, możemy zaobserwować znane na całym świecie wiry. Raj dla wędkarzy i nurków! Oprócz tego można pochodzić po okolicy czy wybrać się na kawę/lunch do hotelu Saltstraumen. Miła odskocznia i oderwanie od codziennych obowiązków.

Co ćwiczę?
Dalej staram się robić dwa razy w tygodniu trening siłowy. Fizyczna praca w weekendy sprawia, że mój organizm naprawdę domaga się odpoczynku i regeneracji, a ja nie chcę nic robić na siłę. Trening siłowy podzieliłam na trening nóg i góry, czyli barków, klatki, tricepsu, bicepsu i pleców. Oprócz tego staram się przynajmniej raz w tygodniu zrobić oddzielny trening kardio. Nie zapominam również o spacerach, na które staram się chodzić jak najczęściej. Włączam ciekawy podcast i ruszam przed siebie! Już pół godziny wystarczy, żebym poczuła się dotleniona, rozluźniona i gotowa do działania! Ostatnio słuchałam bardzo przyjemnej i wartościowej rozmowy z psychodietetyk, Justyną Markowską o podjadaniu.
Jestem również w trakcie kursu jogi na moim uniwersytecie. Co środa, śmigam na 90-minutowe zajęcia, które są naprawdę magiczne i niepozorne! Po pierwszych, czułam się świetnie, nie były dla mnie dużym wyzwaniem. Jednak dopiero po drugim spotkaniu przypomniałam sobie, jak to jest mieć porządne zakwasy! Bolały mnie najdziwniejsze obszary mojego ciała, ciekawe uczucie! Kurs trwa do końca listopada, więc przede mną jeszcze jedne zajęcia. Jednak już mogę powiedzieć, że kilka lekcji nauczyło mnie całkiem sporo.
Jednak wiecie, co jest najważniejsze? Przestałam się mocno spinać. Staram się słuchać swojego organizmu, dać sobie czas, nie przejmować się tym, że tu i ówdzie mogę mieć tyle, ile nie powinnam. Właśnie, czy istnieje coś takiego, jak powinnam wyglądać tak i tak?! Nic nie powinniśmy! Ważne, żeby być zdrowym człowiekiem, który żyje w zgodzie z samym sobą.
Co jem?
Mam za sobą wielki sukces, a właściwie dwa! Odstawiłam czekoladę, juhu! Kluczem do sukcesu jest to, że jej po prostu nie kupuję i nie mam w domu! Wdrożyłam również w życie nawyk picia ciepłej wody na czczo. Oprócz tych pozytywów, przez ostatnie tygodnie, czuję się niestety nieco rozregulowana. Mój organizm ma dziwne zachcianki, a ja czasami nie mogę opanować swojego apetytu. Może to przez wysiłek psychiczny i fizyczny? Jednak staram się nie sięgać po przetworzoną żywność, wolę upiec swoje domowe łakocie. Ostatnio przypomniałam sobie również smaki dzieciństwa, Mateo upiekł dla mnie wegańską zapiekankę ziemniaczaną, której już tak dawno nie jadłam! Bazował na tym przepisie, choć zmienił proporcję i dodał szpinak. Była pyszna, szczególnie z roślinną śmietanką i… ketchupem!
Jak się czuję i co z moim zdrówkiem?
Jak już wspomniałam, najgorszy wpływ na moje samopoczucie ma ostatnio pogoda, która jak to w Bodø bywa, lubi zmienną być! Oprócz tego znów, jak bumerang wracają problemy ze sprawami kobiecymi. Po przylocie do Polski czekają mnie gruntowne badania krwi i nie tylko, chcę mieć pewność, co w moim organizmie zmieniło się przez te pół roku, kiedy nie robiłam żadnych badań kontrolnych.
W moim życiu ostatnio pojawia się za dużo stresu, który związany jest oczywiście ze zbliżającymi się egzaminami, ale przede wszystkim, myślami, o tym, co dalej. Wiem, że jestem jeszcze niesamowicie młodą osobą, która przed sobą całe życie, ale czasami ta niepewność, co dalej, mnie przytłacza. Wciąż bije się z myślami, z milionami pomysłów i rozwiązań. Jednak coraz mocniej uświadamiam sobie, że myślenie nic, a nic mi nie da! Po prostu trzeba… robić! Powoli, małymi krokami, ale należy działać. Robić coś w kierunku, w którym chcemy zmierzać.
Powiem Wam, że życie na emigracji proste nie jest, szczególnie w kraju, gdzie angielski nie jest językiem urzędowym. Mimo że Norwegowie świetnie mówią po angielsku, znalezienie pracy bez norweskiego do najprostszych nie należy. Jednak wierzę, że kolejny rok przyniesie nowe możliwości! Ważne to mieć przy sobie kogoś, kto wesprze w tych gorszych momentach i pchnie do przodu. I ja to szczęście mam!
Moim jednym z celów na po sesji, jest stworzenie własnej Vision Board. Słyszeliście o tym? Wspominałam o niej już w ulubieńcach października, ale ostatnio na blogu Eweliny pojawił się kolejny wpis o Kreatywnej Mapie Marzeń, zajrzyjcie, jeśli chcecie przeczytać o tym więcej! Ja już powolutku zbieram swoje inspiracje.
A jak Wam mijają ostatnie tygodnie?
Obejrzeliście coś ciekawego, trafiliście na interesującą książkę? Jak Wasze samopoczucie, zdążyliście już zaprzyjaźnić się z jesienią? Wiecie już, jak ostatnio wygląda moja codzienność, teraz bardzo chcę posłuchać o Waszej.


