Artykuł Ulubione zdjęcia w 2018 cz. II, czyli miejsca. pochodzi z serwisu Blog o świadomym i zdrowym życiu..
]]>
Bo moje ulubione miejsce w Bodø, czyli miejsca biblioteka.
Bo spędziłam tam sporo godzin w samotności.
Bo to miejsce zawsze dawało mi sporo inspiracji.



Bo pierwszy w 2018 wypad na deskę.
Bo kocham góry i moment, w którym na stoku zapominam o wszystkim. Liczy się jedynie ona, deska.
Bo w styczniu ciszy w sercu brakowało, a każdy taki wypad pomagał wrócić z myślami na spokojniejsze tory.
Bo deska ze zdjęcia zsunęła mi się ze wzgórza i ratował ją M. biedny M.
Nie muszę dodawać, że śnieg miał (dosłownie) po biodra, a miły pan z wypożyczalni,
wymienił pęknięte wiązanie bez zbędnych pytań o szczegóły.

Bo Sopot.
Bo przyjazd do Polski z powodu dentysty i okropnego bólu zęba miał również swoje plusy.
Bo mieszkałam w Sopocie 2 lata i zostawiłam tam sporą część siebie.
Bo każdy kąt tego miasta z czymś mi się kojarzy.

Bo panorama Bodø i kadry z innych części tego miasta.
Bo tu zaczęła się moja przygoda z Norwegią.
Bo spotkało mnie tam wiele dobrego, ale i złego.



Bo więcej światła i wycieczka na Mjelle, czyli czerwoną plażę.
Bo wspomnienia, których nie zabierze mi nikt.
Bo widoki, które zapierają dech w piersi.


Bo krótka wycieczka do Hamburga.
Bo cudowny, miły czas i mnóstwo dobrego, wege jedzenia.
Bo lubię ten kraj.
Bo podróże to nie tylko miejsca, atrakcje, przedmioty. To przede wszystkim nastrój, ludzie, wrażenia!


Bo szczyt Keiservarden w samym środku Bodø.
Bo do parkingu mieliśmy 5 minut drogi z naszego mieszkania.
Bo było bardzo zimno, ale zobaczcie sami… powinnam żałować?

Bo pierwsze wypady rowerowe.
Bo ta wycieczka skończyła się przemoknięciem do suchej nitki (a raczej majtek).

Bo Saltstraumen, czyli miejsce, gdzie można zobaczyć najsilniejszy prąd pływowy świata.
Bo złota godzina.
Bo dobrze jest mieć kogoś, z kim człowiek dzieli swoje podróżnicze przeżycia!

Bo miłe, spontaniczne spotkanie z czytelniczką bloga, jej mężem i uroczym psiakiem.
Bo ławeczka na fiordzie, która zawsze mnie zachwycała.


Bo maj był trudny psychicznie i sytuację pomagała mi ogarniać natura.
Natura, która jest bezcenna, dostępna dla każdego.
Bo piękny widok z parku w Bodø.
Bo te samotne wyprawy układały mi wiele w głowie.

Bo jeden z ulubionych widoków w Bodø.
Bo wreszcie upragniona zieleń, która do północy Norwegii przychodzi z ogromnym opóźnieniem!
Bo drewniane domki z trawą na dachu, miłość ma wielka!

Bo spacer po rodzinnej miejscowości Mateusza.
Bo polska natura jest taka inna, wyjątkowa, bogata!
Bo można się zachwycić kwiatkiem, który leży samotnie na chodniku.


Bo 3-dniowy wypad do Sztokholmu.
Bo przepiękny widok na miasto.
Bo za pięknymi zdjęciami kryją się również łzy, a podróże nie są wcale idealne.
Bo ten ziomek sprawia, że radość z odwiedzanych miejsc jest podwójna.


Bo 4-godzinna wycieczka w góry przypadła na dzień, w którym w Bodø był 30-stopniowy upał.
Bo wdrapanie się na szczyt w taką pogodę było (oprócz głupoty) pokonaniem moich słabości!
Bo ten widok… ten widok wynagradzał wszystko.
Bo piękna plaża, która wygląda jak… Karaiby? Też tak się Wam kojarzy?

Bo zachwycające, domowe biuro koleżanki, której miałam okazję robić zdjęcia.
Bo marzę o moim własnym studio, gdzie będę miała dużo roślin, okna do ziemi i hektolitry dobrej kawy!
Bo kreatywni ludzie, którzy walczą o swoje marzenia to dla mnie ogromna inspiracja!

Bo przepiękny Kraków z dobrym człowiekiem obok.
Bo odwiedziłam to miasto po ponad 10-letniej nieobecności.
Bo lubię Polskę, kocham Polskę!


Bo znów Sopot i reszta Trójmiasta.
Bo w Trójmieście jest ciągle coś do odkrycia.
Bo uwielbiam patrzeć na rozwój tej części Polski.


Bo Warszawa inaczej.
Bo stolica wypełniona spotkaniami z przyjaciółmi,
dobrym wege jedzeniem i luźną atmosferą to najlepsza stolica!


Bo pierwsze spacery po Oslo.
Bo trudny początek, który był związany z brakiem pracy i napięciem pod tytułem: Co ze mną będzie?
Bo początki bywają trudne, ale te trudności uczą, by dawać sobie czas.
Bo piękna, złota jesień, którą miałam jeszcze okazję zobaczyć w stolicy Norwegii.

Bo pierwsze wycieczki i poznawanie Oslo w innych odsłonach.
Bo śnieg i większe mrozy.

Bo to był ciężki miesiąc ze względu na ciągnącą się chorobę.
Bo nie zobaczyłam wiele, oprócz mojego miejsca pracy i łóżka, tak na zmianę.
Bo uczyłam się odpoczywać, odpuszczać i dużo spałam, z czego jestem bardzo dumna!

Jeśli nie widzieliście poprzedniego wpisu, zachęcam do nadrobienia! A dla mnie jest to takie symboliczne zamknięcie tego, co było w 2018, bo… bo już luty Moi Drodzy! Dacie wiarę? Ciekawa jestem, czy jesteście zadowoleni z pierwszych 31 dni nowego roku. Ja tak! Mimo że nie wydarzyło się nic szczególnego, dbałam o dobre rutyny, które chciałabym, żeby przerodziły się w nawyki. W nawyki, które, jak przysłowiowe mycie zębów, będą towarzyszyły mi w codziennym życiu. Trzymajcie się ciepło i do przeczytania!
Artykuł Ulubione zdjęcia w 2018 cz. II, czyli miejsca. pochodzi z serwisu Blog o świadomym i zdrowym życiu..
]]>Artykuł 10 myśli Klaudii, czyli wszystko i nic! #1 pochodzi z serwisu Blog o świadomym i zdrowym życiu..
]]>
I stąd ta seria! Bo czemu by nie poznać się nieco lepiej, dzielić się na blogu krótkimi przemyśleniami, zamiast poświęcać jeden, długi tekst, konkretnemu tematowi? Powiem Wam, że takie pisanie idzie mi ostatnio jak krew z nosa. Zapomniałam, co to znaczy mieć flow, co przez ostatnie 2 lata blogowania było u mnie całkiem powszechnym zjawiskiem. Pyk, pyk, stuk klawiatury i tekst pisał się sam, a ja zapominałam o całym świecie. Ostatnio nie jest to takie oczywiste, a że z bloga rezygnować nie chcę, czas do tematu podejść nieco inaczej! Mam nadzieję, że nowa seria przypadnie Wam do gustu! A ja publikuję, zanim uznam, że to jednak zły pomysł, typowa Klaudia!

1. NIE KAŻDA PRZYJAŹŃ TO PRAWDZIWA PRZYJAŹŃ.
Przyjaźń to słowo, którego nie warto nadużywać, a ja czasami to robię. Życie uczy mnie, że nie chcę rzucać nim na lewo i prawo. Mam szczęście do ludzi i bez wielu osób nie wyobrażam sobie codzienności, ale… ale przyjaciel to ktoś więcej. Mam wielkie szczęście, że w moim życiu są przyjaciele.
2. NIE TYLKO POLSKA MA ‚WESOŁO’ W POLITYCE, W NORWEGII RÓWNIEŻ BYWA RÓŻNIE.
Przykład? Pani premier Erna Solberg, która podczas swojego noworocznego przemówienia mówi do obywateli: Nordmenn må flere barn, czyli Norwegowie MUSZĄ mieć więcej dzieci. Co gorsze, to stwierdzenie nie zostało niczym uzasadnione. Naprawdę Pani premier? Czy chodzi o rodzinę, a może jedynie o świeżą siłę roboczą, która będzie napędzała gospodarkę i płaciła podatki? I tak poza tym byłam przekonana, że dzieci można mieć, ewentualnie człowiek się na nie decyduje, ale nikt go nie zmusza, by szybciutko, powiększał liczbę domowników. W Norwegii jest wiele politycznych paradoksów, a czytając o wszystkim nieco więcej, człowiek łapie się za głowę.
3. NIE WARTO REZYGNOWAĆ TYLKO DLATEGO, ŻE COŚ NIE DAJE NATYCHMIASTOWYCH REZULTATÓW.
Ja tak często robię. Efekty muszę mieć tu i teraz. I nie chodzi mi tutaj o dietę czy treningi, ale np. o medytację czy pracę z oddechem. Niby chcę, ale zawsze znajdzie się jakieś ale. Jednak pierwsze kroki poczynione, by przekonać się na własnej skórze, czy to ma sens.
4. CZASAMI TRZEBA PO PROSTU POLEŻEĆ DO GÓRY BRZUCHEM, BO Z TEGO LEŻENIA MOGĄ WYJŚĆ SUPER RZECZY!
Co tu dużo mówić, zapominamy jak odpoczywać. Wszyscy! Przeglądanie Instagrama czy Facebooka to nie jest odpoczywanie. I kotłujące się myśli typu: muszę, muszę, muszę, życie mi ucieka też w odpoczywaniu nie pomagają. Ja, mimo wszystko, próbuję i czasami leżę do góry brzuchem. I film oglądam, i wyłączam się. Wyłączyć się, ta czynność chyba niedługo wyginie, co? I najważniejsze, z nic nierobienia wychodzą naprawdę fajne rzeczy, np. ten cykl!
5. MOŻE OCZYWISTOŚĆ, ALE POWTÓRZMY JESZCZE RAZ, SOCIAL MEDIA CIĘ NIE DEFINIUJĄ!
Czasami w mojej głowie wystrzela jak z karabinu myśl (no dobra, co drugi dzień): rzuć te internety w cholerę! Jednak tego nie robię, bo za bardzo to lubię, a jedynie próbuję złapać dystans. Obserwować ludzi, którzy mnie inspirują, a przede wszystkim, nade wszystko stawiać tu i teraz.
6. CZASAMI WARTO JEDNAK SŁUCHAĆ SIEBIE, A NIE OPINII INNYCH (A WRĘCZ PRAWIE ZAWSZE).
Odkąd urósł mi biust, marzyłam o operacji zmniejszenia piersi. Pragnęłam jej! Jednak nie zdecydowałam się na zabieg, ponieważ nasłuchałam się rad w stylu: wymyślasz, niejedna Ci zazdrości, to zbyt duże ryzyko, nie będziesz mogła karmić piersią, po co Ci to, taka jest Twoja natura. Jednak tylko ja wiem, jak ciężkie jest życie z rozmiarem 75J. Dlatego obiecałam sobie, że operację wykonam i spełnię swoje marzenie. Nie wiem, czy uda mi się w tym roku, bo to miesiąc wyjęty z życia, ale w 2020 na pewno. Marzę o małym, sportowym B, braku bólu ramion, pleców. Marzę o bezproblemowym spaniu na brzuchu, kupnie koszuli, która dopina się w biuście, swobodnym trenowaniu i mniejszym ciężarze… Wierzę, że to inwestycja na całe życie, które mam tylko jedno. Chcę przeżyć je w ciele, z którym w pełni się utożsamiam, a mój biust to od początku oddzielny byt, który nie jest częścią mnie.
7. CZEKAM JUŻ NA WIOSNĘ W OSLO.
Lubię zimę, ale chcę zieleni! Moje oczy potrzebują koloru na zewnątrz! I wiem, że to miasto dopiero nabierze barw w cieplejsze dni! Chcę ciepłych, długich spacerów, zdjęć po 16.00, kwitnących drzew, kwiatów, krzaczków… chcę kawki w plenerze… rozmarzyłam się, a Wy?
8. MAM PRAWIE 26 LAT I NADAL NIE WIEM, CZEGO TAK NAPRAWDĘ CHCĘ OD ŻYCIA.
A przepraszam, wiem! Chcę szanować siebie i czuć się genialnie we własnym towarzystwie! Hej, chyba jestem na dobrej drodze!
9. OSTATNIO MNIEJ WE MNIE POCZUCIA, ŻE COŚ MI UCIEKA.
Jasne, że cały czas chcę coś zmieniać, bo nie do końca dobrze mi tu, gdzie jestem obecnie. Jednak… moje (często) nudne i monotonne życie, nudzi mnie coraz mniej. Co więcej, jest mi z nim po prostu dobrze.
10. DENERWUJĘ SIĘ ‚MOCKO’, GDY KOLEJNA I KOLEJNA OSOBA POWIELA STEREOTYPY O NORWEGII.
A jest ich sporo! To normalne, że człowiek nie wie wszystkiego. Ja nie wiem naprawdę wielu rzeczy o Norwegii, ale zanim o czymś się wypowiem, lubię poczytać, posprawdzać, popytać znajomych, jak to wygląda w codziennym życiu. Nie chcę udawać, że jestem specjalistką i wiem więcej, niż w rzeczywistości. W taki oto sposób rodzi się obraz Norwegii, który niewiele ma wspólnego z rzeczywistością.
A ja tu jestem, spisuję, analizuję, kręcę się w kółko, by wreszcie odpowiedzieć samej sobie na pytanie: w jakim kierunku chcę pchnąć to miejsce? A Tobie dzięki, że jesteś! To już kolejny raz, gdy piszę dziękuję ale odkąd rzadziej piszę, podwójnie doceniam każdą osobę, która tu zagląda.
A zdjęcia, jak to często bywa, ze spacerów po okolicy i samotnej kawy!
Artykuł 10 myśli Klaudii, czyli wszystko i nic! #1 pochodzi z serwisu Blog o świadomym i zdrowym życiu..
]]>Artykuł Wybaczam. pochodzi z serwisu Blog o świadomym i zdrowym życiu..
]]>
Droga Klaudio,
Proszę, nie płacz, gdy to czytasz, choć wiem, że po Twoim policzku płynie już pierwsza łza.
Czasami bolało, co? Nie zawsze było wygodnie i dobrze, prawda? Wstyd Ci, że w głowie pojawiały się myśli, że łatwiej byłoby, gdybyś po prostu… zniknęła? Nie wstydź się, a pomyśl, że jesteś. Nadal jesteś. Oddychasz, przetrwałaś, a nawet wyszłaś na plus, bo mimo tych cholernie bolesnych momentów, zdarzało Ci się czuć tsunami szczęścia i dziecięcej radości.
Tak, czułaś ją. Pamiętasz? Wiem, że pamiętasz. I masz motyle w brzuchu, gdy o tym wszystkim myślisz. I chcesz więcej, więcej życia, które niesie spokój i niewymuszony uśmiech.
Wiem, wiem. Zgubiłaś się. Pytałaś o sens wszystkiego, a kwestionowanie każdego kroku w przód, nie dawało Ci spokoju. Jednak podnosiłaś się jakby szybciej i z mniejszą ilością siniaków. Łatwiej było Ci wrócić na stary tor, przyznać przed resztą świata, że źle Ci, po prostu Ci kurwa źle.
A pamiętasz to uczucie spełnienia? Dużo go było, prawda? Mhm.
Tył głowy miałaś wręcz obolały od natarczywych myśli, że czas, czas się wreszcie ustatkować. Pamiętasz? Zamiast płakać oraz użalać się nad sobą, śmiałaś się własnym myślom w twarz i robiłaś swoje. I marzyłaś, układałaś odległe, lekko zamglone plany, w które z dnia na dzień, wierzysz coraz bardziej.
Jednak na łzy też sobie pozwalałaś. Płakałaś, zanosiłaś się i mówiłaś, zamiast tłumić to całe dziadostwo w sobie.
A Twój widok w lustrze i relacja z jedzeniem? To był dobry rok. Zrozumiałaś, że Twoje ciało jest jak samochód, który ma Cię przewieść przez resztę życia. I że Ty jesteś jedynie kierowcą, ale masz wpływ na spalanie i jego żywotność. I że wcale nie potrzebujesz Ferrari czy najnowszej Tesli bez zarysowania. Wystarczy Ci poczciwy, starszy model, który jednak pod maską, ma ukryte to, co najlepsze.
I lody o 22 jedzone na kanapie w towarzystwie Netflixa sprawiały Ci radość, zamiast zalewać wyrzutami sumienia. I przestałaś dzielić jedzenie na zdrowe oraz niezdrowe. Zaczęłaś uczyć się intuicyjnego jedzenia, jak małe dziecko, które dopiero zaczyna poznawać nowe smaki.
Mniej wstydziłaś się siebie, a bardziej chciałaś być sobą. Nie pytałaś: dlaczego ja tego nie mam, a raczej: co mogłabym zrobić, żeby dojść do tego, co chciałabym mieć? Tak, w tym roku zaczęłaś wierzyć, że niczego Ci nie brakuje. Masz wszystko, żeby wieść dobre życie. Nie potrzebowałaś usłyszeć od innych, że jesteś wystarczająca. Ty, Klaudio, zaczęłaś w to wierzyć. Może jeszcze nie do szpiku kości, ale zaczęłaś. I to był zdecydowanie Twój największy sukces 2018 roku.
Nieźle, co? Zajęło Ci 25 lat, by w ogóle dojść i zacząć wierzyć w słowa: jestem wystarczająca. Co z tego, że czytałaś to w kolejnej, motywacyjnej książce czy usłyszałaś te słowa z ust innych. Co z tego? Dopóki nie uwierzysz w to Ty, aprobatą innych możesz jedynie połaskotać ego. Na chwilę.

No przyznaj, otworzyłaś się na nowe, co? Nowe znajomości, nowe smaki, nowe nawyki, więcej spontaniczności? Wiem, że po takich wybrykach nie raz potrzebowałaś zawinąć się w swój bezpieczny kokon i pobyć w samotności. Taka już po prostu jesteś. Kochasz ludzi, kochasz zmiany, ale nade wszystko cenisz samotny czas oraz codzienne rutyny, które pozwalają Ci nie zwariować i trzymać w ryzach głowę, która czasami zbyt mocno odrywa się od tego, co rzeczywiste.
I Twoje błędy jakoś mniej Cię przerażały. Zaczęłaś akceptować fakt, że masz prawo nie wiedzieć, nie umieć, nie rozumieć, strzelić gafę, bo… bo nie jesteś alfą i omegą. I wiesz? Nikt nie wymaga od Ciebie, że nią będziesz, więc nie wymagaj tego również Ty.
Uczyłaś się odróżniać lenistwo od odpuszczania i troski o swoje ciało. Nie zarzynałaś się treningami, a dużo było u Ciebie spacerów oraz jogi. Zrozumiałaś, że nie musisz nikomu nic udowadniać, a dodatkowe fałdki wcale nie przekreślają tego, że jesteś w formie. Wiem, że Twoje nagie ciało nadal sprawia, że czujesz się niekomfortowo, ale… ale nabrałaś nadziei, że jeszcze kiedyś będzie sztama i przybijecie porządnego żółwia. Ty i Twoje nagie, nieidealne ciało, którego wstydzisz się coraz mniej.
I zrozumiałaś, że zasługujesz na miłość. Na miłość bliskich, przyjaciół, rodziny, którzy kochają Cię za to, jaka jesteś, a nie przez pryzmat tego, co masz. I nie, nie są to relacje idealne. Każdy z Was ma swoje przejścia, każdy powiela to, co wyryła w nim historia własnego życia. Życia, które nie zawsze bywało ciepłe, wygodne, dobre. Jednak mimo tych różnic, wiesz, że miłość i dobro tych ludzi będzie ponad wszystko. Ponad dzielące Was przekonania, błędy przeszłości, irytujące zachowania. Nie ma ideałów, a miłość i dobro lubią nieidealne relacje.
I gdzieś tam w sercu, po cichu, jeszcze niepewnie, zaczęłaś wybaczać. Zaczęłaś wybaczać tym, którzy może nawet nieświadomie, kiedyś Cię skrzywdzili. I sobie zaczynasz wybaczać. Wszystkie oszczerstwa i hektolitry szumowin, które potrafiłaś na siebie wylać.
I masz ten błysk w oku, on tam jest dziewczyno. I przyszłość bywa jeszcze czarną dziurą, ale coraz częściej widzisz w niej nadzieję. Dobrze czuć, że w życiu czeka na Ciebie jeszcze dużo dobrego, co? Wiem, deeeeelicje!
A! Kobieto! I bądź z siebie dumna, bo nie zazdrościsz już tak, jak potrafiłaś kiedyś. Wiesz, że każdy człowiek to inna historia, a trawa zawsze bardziej zielona u sąsiada.
Bywało różnie, ale jedyne co Ci zostało to szeroko się uśmiechnąć, przytulić samą siebie i powiedzieć głośno, bardzo głośno: Zrobiłam, co mogłam. A że jesteś urodzoną wojowniczką, poszło Ci naprawdę dobrze.
Klaudia, kochaj siebie, kochaj innych i nie przestawaj. Nie przestawaj oddychać życiem, którego masz w sobie coraz więcej.


Drodzy Moi,
Wiem, wiem. Cisza blogowa nieco się wydłużyła. Nie chcę nic obiecywać, ale wiem, że tworzyć w internecie cały czas będę. Nie wiem jeszcze, czy pisząc na blogu, czy przerzucę się na zupełnie inny format. W głowie jest parę pomysłów, a ja przesuwam to w czasie, bo końcówka roku była/jest dla mnie ciężka pod kątem zdrowotnym. Przemęczona głowa nie nadaje się do kreatywnej współpracy, ale wiem, że stopniowo sobie wszystko poukładam. Dziękuję wszystkim, którzy pamiętają, piszą, zaglądają. A tymczasem, już teraz korzystam z okazji i składam Wam najserdeczniejsze, świąteczne życzenia! Niech ta końcówka roku będzie upragnionym oddechem po całym roku, który, każdemu z nas, przyniósł (o) kilka, (za dużo) nieoczekiwanych zwrotów akcji. Dużo miłości i pysznych pierogów! Uściski dla Was i Waszych najbliższych!
PS A może też napiszecie taki list do samej/samego siebie? Polecam sercem całym.
Artykuł Wybaczam. pochodzi z serwisu Blog o świadomym i zdrowym życiu..
]]>Artykuł Nie rezygnuję z bloga, ale on zmienia się razem ze mną. pochodzi z serwisu Blog o świadomym i zdrowym życiu..
]]>
Do napisania tego tekstu zabieram się jak pies do jeża. Kręcę się, robię uniki, kółko w tę i jeszcze w drugą stronę. Kończę szybciej, niż zaczęłam, rozmyślam, nie wiem, jak zacząć. I tym razem powiedziałam sobie: Klauduś, nie odejdziesz od komputera, dopóki tego nie skończysz. I tak też robię, bo męczy mnie bardzo, by opowiedzieć Wam wreszcie o wszystkim, co ostatnio buzuje mi w głowie jak Etna przed erupcją.
Na blogu ostatnio mniej mnie. Zrezygnowałam z pisania podsumowań miesiąca, w których często opowiadałam dużo o tym, co u mnie słychać. Bardzo lubiłam tę serię i często dawaliście mi znać, że fajnie się to czyta. Że nie przytłaczam, a właśnie motywuję i opowiadam o takim normalnym życiu. Taki właśnie był cel. Na blogu mniej również tekstów od serca. Dlaczego? Tak zupełnie szczerze, poczułam się zmęczona mówieniem komukolwiek, co jest dobre, a co złe. My, twórcy, często zapominamy, jak ogromną siłę mają słowa w internecie. Szczególnie w dzisiejszych czasach, kiedy zamiast telefonu do przyjaciela, łatwiej zadać pytanie wujkowi google, który szybciutko podsunie np. tekst jednej lub drugiej blogerki. Dziś jesteśmy ekspertami od życia. Trochę mnie to bawi, bo w rzeczywistości, coraz trudniej nam się żyje. I wiem, że ja takiego eksperta z siebie czasami robiłam. Przyszedł czas, że nie chcę, po prostu nie chcę tak dalej.



Wiecie, lubię tu opowiadać o magii zwykłego życia, radości z małych rzeczy. Namawiam wszystkich do tego, by posklejali codzienność z tego, co już mają w dłoniach, a nie w kółko wyglądali nowego, z zazdrością zerkając na każdego, tylko nie na siebie. To wszystko mówię też każdej najbliższej osobie, powtarzam również nowo poznanym ludziom. I to nie jest tak, że ja w to nie wierzę. Wierzę całym sercem, tylko czasami nadal o tym zapominam i nie potrafię wcielić we własne życie. Tak, tak, szewc bez butów chodzi. Na blogu zawsze próbuję być szczera, opowiadać również o doświadczeniach, o których wolałby zapomnieć. Tekst o depresji, zaburzeniach odżywiania, chwilach zwątpienia to były teksty, które mocno mną wstrząsnęły, dosłownie. Stresowałam się przed ich publikacją, a po niej wcale nie mniej. Dużo osób pisze do mnie: Wow, Klaudia, jesteś taka odważna. To niesamowite, że potrafisz pisać tak otwarcie o psychice. A ja? Ja trzącham portkami jak z Oslo do Bodø (a to aż 1300 km). Te teksty kosztowały mnie wiele stresu, nie przyszły mi ot tak. Najbardziej bałam się oceny znajomych, przyjaciół, szczególnie tych, z którymi byłam blisko w tamtych okresie, a oni nie mieli pojęcia o moich problemach (i dostało mi się po tyłku, że nic nie mówiłam). Nie żałuję żadnego, napisanego słowa i cieszę się, że te wpisy nadal mogą komuś pomóc, jednak chciałam powiedzieć, że to było nieziemsko trudne doświadczenie.
Miewałam sytuację, w których dzwoniłam do mamy i ona niepewnie: Dziecko, wszystko z Tobą w porządku? Czytałam nowy tekst na blogu… Tekst, który napisałam pod wpływem chwili, opowiadając otwarcie o przemyśleniach, które nie zawsze były słodkie i pozytywne. Albo momenty, w których znajoma wie, co u Ciebie, bo przeczytała o tym na blogu. I nie, teoretycznie nie ma w tym nic złego, bo to nie jest tak, że dzieliłam się wszystkim. Dzieliłam się rzeczami, o których chciałam opowiedzieć, ale było to dziwne doświadczenie. Czułam się niepewnie. Nie chcę już takich sytuacji. Chcę sytuacji, w których znajoma pyta mnie osobiście co u mnie, bo po prostu się tym interesuje. Coraz bardziej szanuję prywatność moich bliskich, szczególnie mojego narzeczonego. Miałam momenty, w których bardzo denerwowałam się, że M. nie lubi pokazywać się w moich social mediach. Mamy czasami tyle śmiesznych sytuacji, dialogów, wspólnych przeżyć. Jednak… czy to oznacza, że trzeba się tym wszystkim dzielić? Dziś szanuję to w 100% i nie naciskam. Ani na siebie, ani na niego.
Nie jestem na tyle znana, by martwić się o cokolwiek, jednak na mojego bloga, co miesiąc zagląda prawie 4000 różnych osób. I kiedy wyobrażam sobie Was wszystkich jako tę liczbę, mam ciarki. Wiem, że dla wielu twórców to jest śmieszna liczba. Jednak ja bardzo cieszę się z tego kameralnego grona i wierzę, że człowiek dostaję to, na co jest gotowy.
Dla mnie blog też był taką autoterapią. Czułam, że mogę komuś pomóc. Dać nadzieję, podpowiedzieć, zainspirować, dodać otuchy, a przy okazji, przelać na klawiaturę wszystko, co we mnie aż pyrka. Jednak nie da się ukryć, że w niektórych tekstach często lądowało to, co sama chciałam czuć. To, co nie dawało mi spokoju, w co chciałam uwierzyć. Musicie mieć to na uwadze, kiedy obserwujecie kogokolwiek w sieci. Każdy z nas jest na swój sposób popsuty. Każdy ma wady, defekty, niedociągnięcia. Każdy popełnia błędy i gubi się w życiu. Szczególnie kiedy ma się na karku dopiero 25 lat.
Czasami czułam/czuję się jak hipokrytka. Wściekałam się na siebie, że nie umiem, nie potrafię w to wszystko, o czym tak głośno Wam opowiadam. I wiem, że to są tylko gorsze chwile, które ma każdy, ale źle się z tym zawsze czuję, po prostu. Dlatego też naturalnie wychodzi, że na blogu nieco mniej mnie. I nie, nie oznacza to, że zupełnie rezygnuję z pisania tekstów od serca. Pojawi się pewnie jeszcze nie jeden, ale obecnie czuję, że dojrzałam. Dojrzałam do bycia bardziej dla siebie, dla swoich najbliższych, niż w sieci. Nie wyobrażam sobie życia bez bloga, jednak nie jest to mój priorytet. Dopóki nie nauczę samej siebie, jak żyć, nie mam zamiaru wciskać Wam niepotrzebnego kitu i doradzać, skoro sama, w rzeczywistości, nie potrafię wcielić wszystkich porad w życie.


Nie poprzestaję z blogowaniem, a wręcz odwrotnie, mam nadzieję, że te naturalne zmiany w głowie, przyniosą również wiele wartościowych, nieco innych wpisów na blogu. Bo jak powiedział E.Einstein:
“Szaleństwem jest robić wciąż to samo i oczekiwać różnych rezultatów”
Dziękuję wszystkim, którzy czytają mnie regularnie. Część z Was jest tu przez moje życie w Norwegii, inni właśnie przez szczere wpisy o psychice. Jeszcze innych przyciąga może moja fotografia czy opowiadanie o wegańskim stylu życia. Z jakiegokolwiek powodu tu nie zaglądasz, dobrze, że jesteś. A ten tekst wzbogaciłam zdjęciami z Oslo, w którym obecnie mieszkam. Mam nadzieję, że będę miała ich dla Ciebie więcej!
Artykuł Nie rezygnuję z bloga, ale on zmienia się razem ze mną. pochodzi z serwisu Blog o świadomym i zdrowym życiu..
]]>Artykuł Miesiąc, który minął #2. | Luty w kadrach i opowieściach! pochodzi z serwisu Blog o świadomym i zdrowym życiu..
]]>
W styczniu pierwszy raz napisałam dla Was podsumowanie miesiąca, w którym główną rolę, oprócz tekstu, grają również zdjęcia. Na blogu brakowało mi cyklu, w którym mogłabym pokazywać Wam nieco więcej mojej codzienności, Bodø i zwykłego życia. I po pierwszym wpisie widzę, że Wam również! Luty zleciał mi niemiłosiernie szybko, a Wam? Mam wrażenie, że działo się u mnie wyjątkowo mało ciekawych rzeczy, ale dobra, zacznijmy od początku!
To nic, że znów panuje w nim mały rozgardiasz, ale mam na myśli takie głębsze porządki. Niestety okazało się, że również i my zaczęliśmy chomikować niepotrzebne rzeczy. Dziwne leki, których nigdy nie użyłam, przeterminowane przyprawy, artykuły kuchenne, a nawet mieszanki ziołowe do picia czy nieużywane kosmetyk. Wstyd mi, tak bardzo mi wstyd! Nie mogłam w to uwierzyć, ile rzeczy musiałam wyrzucić! Zdecydowanie zgadzam się z tym, że zaglądając komuś do apteczki, czy półki z przyprawami możemy ocenić, jaki ta osoba ma stosunek do porządków i gromadzenia niepotrzebnych przedmiotów. Na drugi ogień poszła również szafa, choć tam naprawdę jest już mały rzeczy. I ten moment, kiedy dom pachnie świeżością, a zaglądanie do każdej szuflady cieszy oko… Polecam wszystkim! Sprzątanie, które rozłożyłam sobie na parę dni, umilał mi kanał Ojca Szustaka Langusta na palmie i jego seria Q&A.
Trochę przeraził mnie fakt, że w Bodø mieszkam dopiero 2,5 roku, a tyle rzeczy się nagromadziło… Nie chcę tak, nie chcę zbierać przedmiotów, które do szczęścia potrzebne mi nie są.
Spotkania z jedną z moich przyjaciółek, znajomą czy nawet wyjście na kawę z Mateuszem sprawiają, że do krwi napływa pozytywny zastrzyk energii, naprawdę! Cieszę się, że nie jestem tutaj sama! Mimo że uwielbiam czas w samotności, ludzie są dla mnie niezbędni, drugiego człowieka potrzebuję jak tlenu. Właśnie takim paradoksem już jestem.
Ostatnio wraz z moimi przyjaciółkami rozmawiałyśmy, jak bardzo każda z nas się zmieniła, jeśli chodzi o nasz ubiór. Na początku nie chciałam w to wierzyć, ale faktycznie, kiedy porównuję swój styl teraz, a żyjąc w Polsce, widzę ogromną różnicę. Wyjście w sportowym biustonoszu do pracy, jeansy, gruby sweter, sportowe buty… gdzie jest stara Klaudia?! Pocieszam się, że nadchodząca wiosna pozwoli mi nieco nad tym popracować. A może powinnam zrobić to już dziś?
Bardzo fajnym momentem na początku lutego był koncert jazzowy na żywo, którego miałam okazję posłuchać w kawiarni, w której pracuję, podczas festiwalu Jazz Open w Bodø. Uwielbiam takie kameralne występy, z niewielką publiką i muzyką na żywo! Piękny głos wokalistki i genialny gitarzysta wystarczyli, bym odpłynęła i zatęskniła za taką formą kultury!


A na zdjęciach wyżej widok z 17. piętra, który pokazywałam Wam w ostatnim zestawieniu, choć po powrocie słońca, wygląda to zupełnie inaczej, więc na pewno nie raz jeszcze będę go tutaj wrzucała! Zawsze mnie zaskakuje, zawsze zauroczy i w sobie rozkocha!
I to jest jeden z powodów, za który lubię luty, mam urodziny. Ten dzień spędziłam bardzo leniwie, w domu. Razem z Mateuszem, a na urodzinowe ciasto wpadli również znajomi, sąsiedzi z Polski i moja przyjaciółka. I choć chciałabym napisać, że ten dzień był idealny, niestety nie mogę. Pojawił się dziwny sentyment, trochę smutku, łez, chyba tęsknoty i rozmyślań. Właśnie w takich momentach odległość od Polski doskwiera mi najbardziej. Pojawia się mocne poczucie winy i taki moment, w którym mam wrażenie, że dużo mnie omija. Że nie widzę mojej rodziny, przyjaciół, bliskich. Że pewnie czują się przeze mnie zaniedbani. Ale! Przecież nie można mieć wszystkiego jednocześnie. No po prostu się nie da.
To właśnie w urodziny obejrzeliśmy serial The end of the f***** world, który polecałam Wam w ostatnich ulubieńcach!






Restauracja, w której pracowałam na początku, potrzebowała pomocy przy zdjęciach. Zadzwonili oraz zapytali, czy znalazłabym na to czas, i tak moje zdjęcia wylądowały w lokalnej, norweskiej gazecie. I choć zdjęcia robiłam w tragicznym warunkach oświetleniowych, stojąc na drabinie i śpiesząc się, by zdążyć przed otwarciem restauracji, postanowiłam być z siebie dumna, kiedy zobaczyłam reklamę. Poniżej podrzucam Wam kilka kadrów. Nie wiem jak Wy, ale ja najczęściej wymagam od siebie za dużo i patrzę na wszystko, co robię, zbyt krytycznym okiem. Z jednej strony to świetna cecha, która pozwala nieustannie iść do przodu, ale z drugiej strony… to jest właśnie zachowanie autodestrukcyjne. Wiecie, kto najczęściej podcina mi skrzydła i zabiera wiarę w to, co robię? JA SAMA! Głupia baba! A najgorsze jest to, że nie mogę się od niej odczepić i muszę spędzać z nią całą dobę, każdego dnia.

Nie zaliczam się ani do obozu fanów tego święta, ani walentynkowych nazistów. Tak, uważam, że człowiek powinien żyć jak w Walentynki każdego dnia, a do kina wolę iść, kiedy nie ma w nim dzikich tłumów, ale z drugiej strony, przecież każda okazja do okazania miłości drugiemu człowiekowi jest dobra! Dlatego nie krytykuję tego dnia, a jedynie sprzeciwiam się jego komercyjności. Nie kupujemy sobie z Mateuszem kartek i zbędnych prezentów, które później i tak wylądują w kącie. Choć tulipany dostać uwielbiam (i dostałam)! Lepiej się porządnie przytulić, iść na kawę i objeść makaronikami! O, zobaczcie, jaki Mateusz zadowolony ze słodkości! Swoją drogą, dobrze mieść znajomego, który prowadzi własną restaurację. Przyszliśmy jedynie na kawkę, a na stół wjechały takie dobroci.


Aparat w moim plecaku gości coraz częściej! Lubię mieć go przy sobie, w Bodø już tyle słońca! Pogoda w lutym była naprawdę piękna i sprzyja fotografowaniu! Ciągle jest zimno, ale na ulicach leżą tylko resztki śniegu, a słońce rozpieszczało nie raz. I już jest tak wysoko na niebie. Dlatego urządzam Wam mały spam ze słońcem w roli głównej, bo po tych dantejskich ciemnościach zimą… brrr, nawet nie chcę o tym myśleć! A na zdjęciach poniżej widzicie moją znajomą, która jest również z Polski. Umówiłyśmy się specjalnie na zdjęcia w kawiarni, ale wyszło jak zawsze, czyli prawie 3 godziny rozmowy i 5 minut zdjęć… Chyba muszę popracować nad profesjonalizmem i siłą perswazji w rozmowie z potencjalnymi modelami, haha!

Ale! Poddałam się tylko raz. Tylko raz w lutym pozwoliłam sobie na to, by zostać w domu, wypłakać co swoje, poużalać się nad swoim losem, dać upust smutkowi, przerażeniu i niepewności. Tak jak kiedyś smutek byłby podwójny, bo byłabym w przekonaniu, że ten stan będzie wieczny, tak teraz wypracowałam sobie podejście i wiarę w to, że to minie. I minęło. Jeszcze nie raz wkradał się do mnie podobny nastrój. Bezpodstawny strach, poczucie winy, taki ciężar na barkach, że nawalam, chociaż w sumie nie robiłam nic złego. I w takich momentach robiłam to, co pomagało mi zapomnieć i poczuć… coś, cokolwiek! Wyciągałam matę i robiłam jogę. Dwukrotnie bardzo pomogła mi joga na złość od Basi Tworek. Brałam aparat, jedzenie do plecaka. Szłam na spacer, do biblioteki, robiłam zdjęcia. Dużo daje mi również powrót na siłownię. Jak będę pisała jeszcze poniżej, domowy trening jet super, ale zastąpiłam go tym na siłowni. To tam moja głowa odpoczywa, zmieniam otoczenie, czuję, że działam zgodnie z planem i mam jakiś cel na każdym treningu. Pomijając jedynie fakt, że pierwszy trening prawie skończył się dla mnie chorobą, choć finalnie dopadło mnie jedynie lekkie przeziębienie. Mój organizm odzwyczaił się do wyjść na mroźne powietrze po treningu. Zawsze staram się zrelaksować, zrobić rozciąganie i nigdy nie wychodzić na mróz spocona i zgrzana, ale mimo wszystko… A najlepsze jest to, że przeziębienie zapukało do mnie w momencie, kiedy chciałam dla Was napisać wpis z moimi subiektywnymi poradami, jak udaje mi się nie chorować zimą… Taki los przewrotny! Obeszło się bez leżenia w łóżku, jedynie pomęczył mnie mały katar i zmęczenie. W ruch poszła woda z imbirem, kurkumą, cytryną i niezastąpiony Amol w połączeniu z ciepłymi skarpetkami!
A niżej możecie obejrzeć trochę zdjęć, których robienie ratowało mnie z tarapatów.



Z tych gorszych spraw związanych ze zdrowiem, bardzo dokuczał mi jeden z zębów, którego leczenie dokończę już za tydzień. Parę razy dopadł mnie bardzo nieprzyjemny ból, który uniemożliwiał normalne funkcjonowanie. Mam również kłopot z kostką, który zaczął się chyba rok temu. Nie jest to coś, co nie pozwala mi ćwiczyć czy prowadzić aktywnego życia, ale czasami ból i opuchlizna wracają. W marcu idę do lekarza tutaj, na miejscu, mam nadzieję, że coś się wyjaśni. Jestem przekonana, że 12 lat trenowania sztuk walki, gdzie w dużej mierze robiłam to na boso, daje obecnie o sobie znać. Kiedy ktoś powtarza, że sport to zdrowie, uśmiecham się tylko pod nosem.
Moja skóra miała również ciche dni i nie chciała ze mną współpracować. Ot tak, zachciało jej się niedoskonałości po 25 roku życia! Odkrywam, że jestem bardzo wrażliwa na jedzenie, które mi nie służy (głównie przetworzone produkty z gorszym składem) i przede wszystkim… stres. Stres rozwala u mnie wszystko, również kondycję cery i to chyba w największym stopniu!
Było też sporo dobrego! Udało mi się m.in. regularnie publikować na blogu oraz praktykować norweski. Czytałam norweskie blogi, słuchałam świetnego podcastu o zdrowiu psychicznym i wciągnęłam się w genialny, norweski serial. Jak widzicie, można połączyć przyjemne z pożytecznym! Jestem też bardzo zadowolona z faktu, że starałam się dbać o swoją codzienną aktywność, chociażby w formie samotnego, dłuższego spaceru. Choć jednocześnie, potrafiłam odpuścić, kiedy ciało naprawdę było zmęczone. W lutym nie myliłam lenistwa z prawdziwym, głębokim zmęczeniem, które może dopaść każdego.



Muszę Wam pokazać, jaką mam zdolną przyjaciółkę! Na zdjęciach niżej widzicie piękną, porcelanową filiżankę, na której są jej ilustracje (ta z robalem była kupiona w H&M Home).



Wkurzam się na mojego ajfona (mam iPhone 6 plus), bo niestety wariuje na mrozie, a najczęściej po prostu pada mi bateria. Wiem, że wiele osób ma ten sam problem i to jest bardzo irytujące! Dlatego zdjęcia robię najczęściej bardzo szybko, nie patrząc do końca, co mi wyszło i hop z powrotem do ciepłej kieszeni. Tutaj mogę podzielić się z Wami poradą. Jeśli macie ten sam problem z baterią na mrozie, spróbujcie wychodzić z ciepłego domu z telefonem, który jest używany. Ja np. słucham muzyki lub podcastu, uruchamiając wszystko jeszcze w ciepłym pomieszczeniu. Zauważyłam, że przez takie ciągłe używanie, bateria lepiej znosi mróz i telefon nie wyłącza się zupełnie znienacka.
Tak! Wiem, co jeszcze chciałam napisać. Dostaję od Was sporo wiadomości, że ach, to Bodø takie piękne. Rzeczywistość wygląda niestety nieco inaczej i choć faktycznie jest tu ładnie, w większej części to miasto wygląda wręcz na opustoszałe, zapomniane. Wydaję mi się, że to ja staram się w nim dostrzegać kolory i uwieczniać piękne kadry na codziennych zdjęciach.


















Niektóre zdjęcia chyba nie powinny się tutaj znaleźć, ale co tam, więcej Klaudii na blogu! A na koniec jeszcze krótkie podsumowanie w pigułce!
To nic, że nie potrafisz pokochać swojego ciała i wyglądu. Ja też nie potrafię. Spójrz na to z innej strony. Przestań myśleć o nim tak dużo, wyrzuć je z centrum uwagi! Przerzuć swoje myślenie na kwestie zdrowotne, wskocz na inne tory. Zacznij ćwiczyć dla zdrowia, przyszłości, lepszej kondycji psychicznej, jak i fizycznej. Nie skupiaj się na każdym centymetrze swojego ciała, każdym jego mankamencie. Myślę, że czas, który poświęcamy na rozmyślanie nad naszym ciałem, można spożytkować na milion fajniejszych rzeczy (sama uczę się tego codziennie).
No dobrze, przyznaję się… Pod koniec lutego dałam się wciągnąć w sidła kolejnego, norweskiego serialu, który robi na mnie ogromne wrażenie! Jednego wieczora pochłonęłam cały sezon, a mowa o Unge Lovende! Na pewno będę jeszcze o nim wspominała, oj na pewno! I ta radość, że już tyle rozumiem! Serial oglądam z norweskimi napisami, co bardzo ułatwia mi sprawę.
Było ich kilka, ale jeśli nie będę traktowała siebie, jako pępka świata, na pewno była nią chwila, w której dowiedziałam się, że osoba z bliskiego mi otoczenia, jest chora.

Zdecydowanie czarne mydło od Ministerstwa Dobrego Mydła, którego nieco się obawiałam, że może wysuszać moją skórę, ale sprawdza się u mnie naprawdę dobrze. Szykuję fajny wpis, w którym opowiem o kilku kosmetykach tej marki, których obecnie używam, to mydełko też tam wyląduje!
Domowy chleb z samych ziaren, który upiekła dla mnie mama mojej przyjaciółki, a zajadałam się nim w towarzystwie najlepszej i najprostszej pasty kanapkowej! Jak ją zrobiłam? Zmiksowałam: puszkę porządnie opłukanej ciecierzycy, 2 łyżki koncentratu pomidorowego, płatki drożdżowe, sos sojowy, 1 czubatą łyżeczkę masła orzechowego i 1 łyżeczkę sosu sriraha. To było niebo! Do tego świeża sałata, ogórki konserwowe, pycha! Muszę jeszcze dodać, że w tym miesiącu męczyłam również czekoladową owsiankę z mrożonymi borówkami, daktylami i masłem orzechowym!
Mimo że już od dawna nie rozstaję się z regularną aktywnością fizyczną w różnych formach (czasami jest to po prostu długi spacer), postanowiłam wrócić na siłownię, by nieco wyrwać się z domowych, czterech ścian. Trening w domu ma mnóstwo plusów, ale powiem szczerze, że moja głowa do końca nie odpoczywała. Wyjście na siłownię robi mi zdecydowanie dobrze! W domu stawiam na jogę i ewentualne rolowanie.
A może być kilka? Urodzinowa niespodzianka od Mateusza i ogromne balony, zdjęcia mojego autorstwa, które wylądowały w lokalnej, norweskiej gazecie i Wasze wiadomości, których w lutym dostałam naprawdę sporo.
Nie wiem, czy mogę nazwać to zakupem, ale… W lutym Mateo wypatrzył na jednej z grup facebookowych łóżko z IKEI, a raczej tę sofę, którą pewien Norweg oddał nam za darmo. Nie jest w idealnym stanie, ale pan ją wyprał i… przywiózł pod nasze mieszkanie na przyczepce. Myśleliśmy nad zakupem porządnego materaca, ale na razie możemy z tym śmiało poczekać, bo na tej sofie śpi się naprawdę dobrze! Zrobiliśmy z niej po prostu łóżko, nie składamy jej.
Zdecydowanie jest nią norweski magazyn Fotografi, w którym zaczytuję się podczas każdej wizyty w lokalnej bibliotece. W jednym z numerów znalazłam reportaż cenionej, duńskiej fotograf, która zdjęcia zrobiła w polskiej miejscowości Malawa, gdzie znajduje się jedyny w Polsce ośrodek leczenia anoreksji. Wstrząsnął mną niesamowicie, ale jednocześnie zainspirował jeszcze mocniej do tego, by fotografią, głównie opowiadać historię i chwytać odbiorcę za serce. I kurczę, ten świat jest taki mały!

Miałam ich naprawdę sporo i kompletnie nie wiem, na którą się zdecydować. Jednak wybieram kawałek, który siedział mi w głowie po jazzowym koncercie, o którym opowiadałam Wam na początku. Miałam gęsią skórkę, słuchając go na żywo, a po koncercie zapętlałam się w nim jeszcze długo!
I jeszcze jeden kawałek, proszę:
Błędy i porażki są niezbędne, by pobudzić wyobraźnię i doprowadzić nasz umysł do stanu, w którym będą rodzić się najbardziej odkrywcze pomysły. Cytat pochodzi z książki Metoda czarnej skrzynki, którą zaczęłam czytać właśnie w lutym.
Jak minął Ci ten najkrótszy miesiąc w roku? Jak widzisz, u mnie bywało różnie, ale nie poddawałam się tak łatwo. Założę się, że wyczekujesz już wiosny, ale zobacz, ona już za rogiem, już zmierza w naszym kierunku. Jednak ja pozostaję realistką i wiem, że w Bodø zaskoczy mnie jeszcze nie raz porządny śnieg. Ale co tam śnieg! Byle w sercu grzało!
Artykuł Miesiąc, który minął #2. | Luty w kadrach i opowieściach! pochodzi z serwisu Blog o świadomym i zdrowym życiu..
]]>Artykuł Inspiracje zimy, czyli Klaudia poleca #14. | Filmy, seriale, książki, podcasty, inne! pochodzi z serwisu Blog o świadomym i zdrowym życiu..
]]>
Nie tylko dlatego, że przygotowałam dla Was naprawdę świetne propozycje, ale przede wszystkim… jasność! W północnej Norwegii dzień już taki długi! Myślałam, że moja trzecia zima tutaj nie będzie wcale taka zła, ale niestety, radziłam sobie różnie. Brak słońca i nieustająca ciemność dały mi popalić, ale! Teraz nawet mróz mi nie straszny, bo oprócz błękitnego nieba i słońca w komplecie… nic mi więcej nie potrzeba. No dobrze, to taki krótki, pogodno-pogodowy wstęp, a teraz do rzeczy Klaudia!



Film, który umili Wam leniwy wieczór u boku fajnego, drugiego człowieka, a nawet obejrzany w samotności. Cała fabuła kręci się wokół mężczyzny, który skończył właśnie kurs opiekuna dla osób niepełnosprawnych i trafia na pierwszego, bardzo wymagającego pacjenta, a jest nim młody chłopak Trevor. Ich perypetie, wspólna wyprawa, zabawne dialogi i wzruszające przeżycia sprawiają, że film ogląda się naprawdę dobrze. Oprócz dwóch, głównych bohaterów, pojawia się również młoda dziewczyna grana przez Selenę Gomez, która wywróci życie niepełnosprawnego Trevora prawie że do góry nogami. Jeśli byliście fanami filmu Niezniszczalni, szczególnie mocno polecam Wam i ten! The Fundamentals of caring (bo tak brzmi tytuł w języku angielskim) jest dostępny na Netflixie. Zabawny, przyjemny, ale i wzruszający.
Kiedy mieszkałam w Polsce, bardzo lubiłam sięgać po Wysokie Obcasy, Ostatnio, podczas krótkiej wizyty w Polsce, okładka styczniowego numeru bardzo przyciągnęła moją uwagę, ponieważ uwielbiam aktorkę, która na niej widnieję, czyli Joannę Kulig. Swoją drogą, w środku numeru czeka genialny wywiad właśnie z nią. Byłam pozytywnie zaskoczona, jak dużo ciekawych treści na mnie czeka w tym czasopiśmie! Wiem, że styczniowego numer już raczej nie dostaniecie, ale koniecznie sprawdźcie ten na marzec! Obok sporej ilości reklam, pojawia się również dużo ciekawych artykułów, które nie tylko podpowiadają, jak schudnąć do lata i jakie bikini dobrać do swojej sylwetki (choć nie mam nic do bikini)… Ta równowaga bardzo mi się spodobała i to na pewno nie był ostatni raz z Wysokie Obcasy Extra. Rzadko kupuję gazety w wersji papierowej, zazwyczaj decyduję się na nie z podróży do Bodø z Polski, żeby jeszcze nieco bardziej przedłużyć to uczucie, że jestem u siebie.
Tego plecaka nie muszę chyba nikomu przedstawiać i choć wiele osób uważa, że jest on drogą zachcianką, ja już od dawna na niego polowałam. Zdecydowałam się na ten z serii Re-Kånken. Mój plecak powstał z recyklingu poliestru, a kupiłam go przed Świętami w sklepie Pan Pablo, gdzie trafiłam na zniżkę -25% (obecnie kolor, który posiadam, nie jest już dostępny). Re-Kånken jest wykonany z dużo bardziej miękkiego poliestru niż zwykły klasyk. Muszę Wam się przyznać, że mam go na swoich placach praktycznie codziennie! Sprawdza mi się świetnie, uwielbiam go za prostotę, piękny, słonecznikowy kolor i pojemność. Jedynym minusem jest to, że łatwo obsiada w różne nitki, kłaczki itp., ale z tym świetnie radzi sobie rolka do ubrań. Plecaka jeszcze nie prałam, ale wierzę, że wyjdzie z pralki bez szwanku. Jasne, że za te pieniądze, mogłabym kupić wygodniejszy plecak z grubymi ramiączkami, ale ja naprawdę nie żałuję tego zakupu.
Genialny dokument o nie żyjącej już Franca Sozzani, czyli redaktor naczelnej kontrowersyjnego, włoskiego Vogue. Dokument o kobiecie, która inspiruje, zaskakuje, bawi, ale i rozczula. Co więcej, film został stworzony przez jej jedynego syna, który zabiera nas do świata swojej mamy. Dokument podobał mi się szczególnie, ponieważ sama jestem fanką wszystkiego, co kreatywne, uwielbiam również fotografię. Polecam z całego serca! Dostępny jest na Netflix.
Serial, który odbił się głośnym echem, a ja z niecierpliwością czekałam na czwarty, najnowszy sezon! Jeśli jeszcze nie oglądaliście tego serialu, koniecznie nadrabiajcie. W każdym odcinku przedstawiona jest zupełnie inna historia, więc śmiało, można oglądać odcinki wyrywkowo. Serial pokazuje, jaki może mieć wpływ to, co dzieje się obecnie, na przyszłość. Głównie chodzi o rozwój technologii. Czy mam swoje ulubione odcinki czwartego sezonu? Każdy miał coś w sobie, ale chyba najbardziej uderzył mnie Crocodile (nie tylko ze względu na fabułę, ale również zdjęcia i piękno Islandii, gdzie był kręcony) i Black Museum. Serial dostępny jest na Netflix.
Kolejne dzieło Netflixa, o którym nie mogłabym nie wspomnieć! Coś dla fanów fotografii, ale nie tylko. Opowieść o człowieku, który miał przed swoimi obiektywem najważniejsze osobistości z całego świata. Opowieść o człowieku-legendzie w świecie fotografii. Bardzo inspirujący dokument, który na długo został w mojej głowie. Odcinek o Platonie to tylko jeden z ośmiu całej serii Abstract. Reszty jeszcze nie oglądałam, ale zrobię to na pewno.
Przepyszna, lekko słodka, ale i rozgrzewająca herbata od Yogi Tea, która skończyła mi się zdecydowanie za szybko! Świetne rozwiązanie dla osób, które nie chcą pakować w siebie kofeiny. Zamówiłam ją standardowo na iherb.
Odkąd odkryłam, że kultowe notesy marki Moleskine nie są pokryte skórą, tylko jej syntetycznym zamiennikiem, spoglądam na nie zdecydowanie częściej. W grudniu kupiłam sobie notes w stonowanym, miętowym kolorze w rozmiarze L. Uwielbiam go i rzadko się z nim rozstaje! Mój jest w linie, choć dostaniecie także inne wersje. Zdecydowanie wart jest swojej ceny. Bardzo przydaje się również kieszonka na końcu notesu oraz gumka na okładce. Zawsze mam ten problem, że zeszyt/notes, lubi mi się otwierać w torebce lub plecaku, a przy okazji nieźle wygnieść. Tutaj ten kłopot odpada.
Książka, którą będę polecała każdemu. W zeszłym roku przeczytałam pierwszą książkę psychologa Roberta Rutkowskiego (Oswoić narkomana, również niesamowicie polecam), zaraz po tym, gdy zobaczyłam go w wywiadzie u Łukasza Jakóbiaka. Tym razem sięgnęłam po Pułapki Przyjemności. Książka jest napisana w formie wywiadu, który z panem Robertem przeprowadza Irena Stanisławska. Pan Robert zahacza o praktycznie każdą dziedzinę życia, począwszy od sportu, przez seks, po jedzenie czy pracę i stosunki społeczne. Czyta się ją szybko, jest przepełniona cennymi radami, ciekawostkami i podsumowaniami. To jest książka, do której człowiek na pewno będzie chciał wrócić po raz drugi. Podrzuciłam ją również Mateuszowi i zdecydowanie podziela moje zdanie. Świetna lektura na 2-3 wieczory (ja przeczytałam w podróży do Bodø), choć zdecydowanie polecam ją sobie dozować.
Niezłych Aparatów słucham od dawna, ale jeszcze nigdy Wam ich nie polecałam. Jest to podcast, w którym świetny prowadzący (i również fotograf) Jacek Siwko, rozmawia z innymi, polskimi fotografami, ale nie tylko. Większość rozmów jest z fotografami ślubnymi, ale tematyka uległa rozszerzeniu. Niesamowicie inspirujące rozmowy, polecam szczególnie osobom, które interesują się fotografią. Ja praktycznie z każdego odcinka wynoszę coś dla siebie. Podcast jest dla mnie na tyle wartościowy, że postanowiłam wspierać go w serwisie Patronite, czego nigdy wcześniej nie robiłam!
Drugi już kryminał genialnego, norweskiego pisarza Jo Nesbø, który udało mi się przeczytać. Pancerne serce to kolejna powieść z komisarzem Harrym Hole w roli głównej. Cykl ten liczy ponad 10 powieści, ja zaczęłam od połowy, a dokładnie książki Pierwszy Śnieg. Mimo że nie czytałam pierwszych sześciu części, bardzo szybko połapałam się w przeszłości komisarza. Teraz mam zamiar czytać kolejne części po kolei, a kiedy skończę, może wrócę do tych początkowych. Pancerne serce wciągnęło mnie bardzo i muszę przyznać, że nie udało mi się na własną rękę odkryć, kto jest zabójcą. Akcja rozgrywa się w Oslo, choć czytelnik zostaje również przeniesiony do tajemniczego Konga… Dla wszystkich fanów kryminałów, polecam!
Batony od Zmiany Zmiany polecałam już Wam wielokrotnie. Podczas grudniowej wizyty w Polsce sięgnęłam po ich najnowszy produkt, czyli baton Kompas! Baton zaskakuje prostym składem, w którym znajdziemy tylko orzechy ziemne, daktyle i orzechy laskowe (z ekologicznych upraw). Smakuje super, a ja takie proste połączenia lubię najbardziej! Te batoniki znajdziecie już w wielu, polskich sklepach, można je również zamówić prosto od producenta.
Zapisani na mój Newsletter już poznali ten podcast, to właśnie o nim pisałam Wam w ostatnim liście! Jeśli są tu ciekawi życia w Norwegii widzianego oczyma obcokrajowców, koniecznie zapoznajcie się z The life in Norway show! Kolejny podcast, który z całego serca mogę Wam polecić. Świetne rozmowy z obcokrajowcami, którzy żyją w Norwegii. Mam nadzieję, że pojawią się nowe odcinki, a z tych obecnych, na dobry początek polecam Wam epizod 7 (Living in Oslo) oraz epizod 1 (wywiad z blogerką francuskiego pochodzenia Frog in the fjord).
Pamiętajcie, że podcastów możecie słuchać również na swoim telefonie. W iPhone mamy wbudowaną aplikację Podcasty, a na telefon z androidem wystarczy ściągnąć np. darmową aplikację Podcast Addict. To właśnie w aplikacji możecie subskrybować dany podcast i stworzyć własną bibliotekę ulubionych podcastów.
Serial, którego nieco się obawiałam. Bo co człowiek może pomyśleć o następującej fabule: nastolatek z psychopatycznymi skłonnościami, planuje morderstwo, a jego ofiarą ma być dziewczyna, którą przypadkowo poznaje w szkole. Później robi się już tylko ciekawiej! I wiecie co… fajny ten serial! Pochłonęliśmy go w ciągu jednego, wolnego dnia, bo cały sezon liczy tylko 8 odcinków po 20-25 minut. Ogląda się bardzo szybko i mimo że nie jest to najlepszy serial, jaki oglądałam w życiu, śmiało mogę go polecić. Oprócz nietypowej wręcz zaskakującej fabuły bardzo urzekł mnie soundtrack, specyficzny, lekko czarny humor, zdjęcia, estetyka serialu oraz piękne kadry.
Kolejna, polska joginka, z którą bardzo lubię ćwiczyć. Najczęściej wracam do sekwencji Joga na złość, którą znajdziecie na kanale Basi. Polecam również zajrzeć na bloga Basi, a także posłuchać jej ciekawych wywiadów m.in. z fizjoterapeutą, które udostępnia za darmo. Basię podglądam również na jej Instagramie i instastory, muszę przyznać, że bardzo lubię poczucie humoru i styl bycia tej kobiety.
Świetny kanał, na którym tematyka chorób psychicznych zdecydowanie nie jest tabu! Hania przeszła przez depresję, ma również doświadczenia ze szpitalem psychiatrycznym, a na kanale opowiada o tym… po ludzku! Bez wstydu, bez zażenowania, bez poczucia winy. Dzieli się swoimi doświadczeniami, które choć trudne, przecież wciąż ludzkie, prawda? Ta tematyka jest mi szczególnie bliska, więc kanał polecam podwójnie.
To już drugi podcast Radka, który polecam Wam na blogu. Pierwszy (czyli Lepiej teraz) wylądował w Inspiracjach lata. Podcast o Po ludzku o pieniądzach to kolejny, świetny sposób na wykorzystanie czasu w podróży, w drodze do pracy czy na bieżni. Podcast ten powstał stosunkowo niedawno, ale już stałam się jego wierną słuchaczką. Choć nie wysłuchałam wszystkich odcinków, niektóre z rozmów już zdążyły mnie zainspirować. Z moją wiedzą na temat finansów bywa różnie, a z Twoją? Bardzo podoba mi się solowy, czternasty odcinek Radka, w którym wspomniał o tzw. inflacji stylu życia. Czy nie jest tak, że im więcej zarabiamy, tym więcej wydajemy i jednocześnie… mamy coraz mniej? Ten odcinek zmusza człowieka do refleksji.
Wow, to są dopiero rozmowy! Jak możemy przeczytać w opisie kanału: 7 metrów pod ziemią to internetowy talk-show o tematyce społecznej. Rafał Gębura zabiera swoich gości na minus trzecie piętro (7 metrów pod ziemią) jednego z warszawskich biurowców. Zaciszna atmosfera podziemnego garażu sprawia, że rozmówcy wyznają prawdę, na którą nie zdobyliby się w telewizyjnym studiu. Odcinki ukazują się co czwartek, a przewodni temat rozmowy potrafi zaskoczyć. Dziennikarz przeprowadził już rozmowę m.in. z chorym na schizofrenię, złodziejem, chorą na raka, ratownikiem medycznym, byłym narkomanem, wróżką czy balsamistą. Muszę podkreślić, że każda rozmowa poprowadzona jest bardzo profesjonalnie. Pan Rafał nie ocenia, stara się pozostać obiektywnym i zadaje tak trafne pytania, że człowiek naprawdę ma ochotę obejrzeć każdy odcinek do samego końca! Zawsze wyczekuję czwartkowego odcinku z niecierpliwością, dołączysz do mojego grona?
A może masz coś ciekawego do polecenia? Masz swoje inspiracje zimy? Serial, książka, fajna knajpka, kosmetyk, wydarzenie? A może zrobiłeś/zrobiłaś coś, z czego jesteś szczególnie dumny/dumna? Chwal się i koniecznie napisz więcej w komentarzu, lubię spisywać Wasze polecenia i później do nich wracać.
Podoba się Wam ta skondensowana, kwartalna forma inspiracji?
Artykuł Inspiracje zimy, czyli Klaudia poleca #14. | Filmy, seriale, książki, podcasty, inne! pochodzi z serwisu Blog o świadomym i zdrowym życiu..
]]>Artykuł 25 życiowych lekcji z okazji moich 25 urodzin! pochodzi z serwisu Blog o świadomym i zdrowym życiu..
]]>
Przez sporą część mojego życia po 20-stce, dawałam zapędzać się w kozi róg… przecież przyszedł czas na studia, później znalezienie dobrej pracy, rodzinę, dzieci. Tylko… gdzie w tym wszystkim ja? Czy taki schemat i podążanie za tym, co zadowoli sporą część dookoła, zadowoli i mnie? Bałam się upływającego czasu… Każdy kolejny rok pobudzał niepokój, że dopiero skończę studia, że nadal nie wiem, co ze sobą zrobić w najbliższej przyszłości, że nie mam określonego planu na kolejne lata. Ten niepokój napędzał lęk, obawy i brak radości z tego, co przynosi mi codzienne życie. Czy ja naprawdę muszę ciągle za czymś gonić? Co tak w ogóle oznacza ta stabilizacja i spełnienie, o której tak dużo się mówi? A gdyby tak… rzucić te wszystkie oczekiwania w kąt, krzyknąć głośne: Zrobię po swojemu, popełnię dużo błędów, ale moich błędów i zacząć… żyć?
To nie jest tak, że mam już wszystko za sobą. Że nie szukam, nie zastanawiam się, nie rozpaczam, że nie obawiam się, co dalej. Że wiem na 100%, czego chcę od życia. Nie wiem, ale zrozumiałam, że nie ma w tym nic złego. A moje życie nadal potrafi być niezłym bałaganem, ale chociaż moim!

Łzy nie są oznaką słabości. Płacz to nie jest coś, przed czym powinniśmy się bronić, uciekać, czego trzeba się wstydzić. Ja płaczę, całkiem często. Najczęściej w samotności, ale zdarza mi się zasmarkać czyjeś ramię. Czasem ze szczęścia, ale częściej ze smutku, taka po prostu jestem.
Życia nie da się zaplanować. Możemy mieć cele i marzenia, do których sukcesywnie dążymy, ale lepiej zapomnieć o planowaniu wszystkiego od A do Z. Najważniejsze jest to, co z tymi nieprzewidywanymi zdarzeniami zrobimy, jak je odbierzemy. Gdyby ktoś 4 lata temu powiedział mi, że będę mieszała w Norwegii, moja odpowiedź brzmiałaby: A puknij się w czoło. Gdyby ktoś powiedział mi, jako nastolatce, że po 20-stce zetknę się z depresją, zaburzeniami odżywiania i mocno upadnę na twarz, powiedziałabym: No chyba żartujesz, spójrz na to, jaką szaloną i pozytywną 16-stką jestem. Mam wymieniać dalej? Wiele rzeczy wydarzyło się w moim życiu nieprzewidywalnie, czy żałuję? Nie i jestem gotowa na więcej, bo to dopiero początek.
Nie ma nic złego w śpiewaniu (kiedy człowiek śpiewać nie potrafi) obciachowych kawałków podczas tarcia marchewki na surówkę. Kto powiedział, co jest obciachowe, a co nie? Nie ma nic złego w dzikim tańcu przed lustrem, kiedy w domu nie ma nikogo, a nawet, z całego serca to polecam!
Nie jesteśmy niezniszczalni. Ty, ja, nikt nie jest. Każdy z nas to bardzo kruchy i wrażliwy organizm, który, nawet gdy pozornie okryty jest grubym pancerzem, reaguje na każde, życiowe zdarzenie, trudniejszą sytuację, a także codzienne problemy i rozterki.
Nie muszę nikomu nic udowadniać. I Ty też nie.
Każdy z nas jest w pewnym stopniu zaburzony.
Nie ma nic złego w byciu nieco innym, a może nawet nierozumianym? Z czasem na pewno trafisz na ludzi, którzy docenią to, co w Tobie najlepsze. Czy warto rezygnować z bycia sobą tylko po to, by komuś się przypodobać? Czy warto zmieniać się na siłę? Nie wszyscy muszą nas lubić, nie wszyscy muszą się z nami zgadzać. Tak samo, jak my nie musimy darzyć sympatią każdej, spotkanej osoby.
Schudnięcie 5 kg nie odmieni Twojego życia. Ba, schudnięcie 30 kg nie odmieni Twojego życia! Wszystko zaczyna się w głowie. Jeśli człowiek nie pogodzi się ze swoim ciałem, nie da mu codziennie porządnego uścisku i nie pogłaszcze, żadna fizyczna zmiana nie okaże się satysfakcjonująca. Zawsze znajdzie się coś, co nie będzie nam odpowiadało. Zawsze. Zaufaj mi, ja tam byłam.
Pokochanie swojej wrażliwości i odmienności to najpiękniejsze, co możemy sobie zafundować. Przecież to Ty jesteś dla siebie najbliższą osobą, najlepszym przyjacielem, życiowym towarzyszem. Przecież to my, kładziemy się ze swoimi myślami, ze swoim sumieniem do łóżka, mając w głowie dzień, który minął. Ile można żyć, udając? Ile można żyć będąc kimś, kim nie chcemy być?
To, że rzadko piję alkohol i potrafię się bez niego świetnie bawić, to nie wstyd, a raczej powód do dumy. Nie sięgam po narkotyki i wybieram świadomość, a od dłuższego czasu uważam, że nie, NIE wszystko jest dla ludzi. Nawet z umiarem, bo nie każdy ten umiar potrafi zachować.
Nie musimy płynąć na fali wiecznego szczęścia. Coś takiego nie istnieje, a człowiek nie jest w stanie być permanentnie szczęśliwy, tak do szpiku kości.
Zdrowie jest najważniejsze. Bez niego nie ma nic, dosłownie. Im prędzej zaczniemy się o nie troszczyć, tym lepiej będzie nam się żyło. Ten punkt jest bardzo mocno związany z niezniszczalnością, o której już wspomniałam. Też kiedyś myślałam, że nic mnie nie złamie. Że alkohol, papierosy, złe odżywianie, czasami zbyt krótki sen, brak akceptacji samej siebie, nie mają na mnie złego wpływu. Miały, a choć wszystko wyszło po czasie, dotarło to do mnie z podwójną siłą i przykrymi skutkami, które odbijają się na mnie do dziś. Mój organizm taki jest i ja go nie zmienię.
Psychoterapia jest dla każdego. Pójście do psychoterapeuty, a nawet psychiatry, to nic, czego człowiek powinien się wstydzić. To ogromna odwaga i troska o samego siebie. Dużo osób wstydzi się podjąć taką decyzję, często ograniczają nas pieniądze, bo dobry psycholog to najczęściej prywatny psycholog. Tylko warto sobie odpowiedzieć, co nam z naszych pieniędzy, jeśli nie zadbamy o siebie? Ta inwestycja opłaci Ci się zdecydowanie bardziej, niż pojechanie na wymarzone wakacje czy kupno czegoś, co może poczekać. Oprócz finansów pojawia się lęk, wstyd, zakłopotanie, obawa, co powiedzą inni. A weź o tym nie myśl! Masz złamaną nogę? Idziesz do lekarza. Z Twoją psychiką dzieje się coś, czego sam do końca nie rozumiesz? Idziesz do lekarza, proste.
Na naukę nigdy nie jest za późno. Człowiek uczy się przez całe życie, a każde doświadczenie, nawet to mało pozytywne, z perspektywy czasu może okazać się bardzo wartościowe. Nauka to nie tylko studia, szkolenia, kursy. Nauka to życie, codzienne życie, z którego nie raz możemy wynieść więcej, niż z uniwersytetu.
Choroby psychiczne mogą dotknąć każdego i nie można się tego wstydzić. Nie bójmy się o tym rozmawiać, nazywać spraw po imieniu! Gdyby każdy, z nieco większą otwartością i akceptacją, potrafił opowiadać o swoich trudnych doświadczeniach, ludziom żyłoby się łatwiej. Najgorsze jest to poczucie, że tylko my mamy taki problem. Że tylko my, na całym świecie, nie potrafimy sobie z czymś poradzić. Ja też tak miałam, ale gdy zaczęłam mówić o pewnych sprawach głośniej, okazywało się, że osamotniona to ja nie jestem.
Warto gonić za swoimi marzeniami, ale nigdy za cudzymi, nigdy. Nie wiesz, co do końca jest Twoim marzeniem i nie umiesz tego sprecyzować? Ja częściowo też nie, a życie właśnie na tym polega, że przez działanie odkrywamy, co nam służy, czego pragniemy, a co nie do końca jest dla nas.
Człowiek ma prawo się zmieniać. Człowiek na przestrzeni lat może mieć inne podejście do pewnych spraw, nowe przekonania, poglądy, podejmować inne decyzje. Życie to proces, a proces to zawsze zmiany! Uwielbiam, kiedy przy wigilijnym stole, słyszę słowa od rodziny: Żebyś nigdy się nie zmieniała i zawsze była tak cudowną Dysią, jak jesteś teraz. Jedno drugiego nie wyklucza, bo to, co zawsze powinno być w nas stałe, to bycie dobrym człowiekiem.
Jeśli człowiek sam nie zacznie szanować swojej ciężkiej pracy, swojego ciała i tego, jaką osobą jest, nikt za niego tego nie zrobi! Jak wymagać od ludzi czegoś, czego sami sobie nie dajemy?!
Nie jesteś inni. To, co dobre dla kogoś, nie oznacza, że na pewno będzie odpowiednie dla Ciebie. I nie ważne, o której dziedzinie życia myślimy. Dieta, sport, praca, pasje, relacje, przeżywanie pewnych sytuacji, podróże, odporność na stres, styl… Można się inspirować, spoglądać na innych, ale wszystko warto dopasować pod siebie, a nie ślepo kopiować. Niezależnie, co robimy, zawsze musi być w tym cząstka nas samych! Ludzie to dostrzegają, naprawdę.
To, co w życiu opłaca się najbardziej i czego jestem pewna na 100% to… bycie sobą.
Nie ma ubrań, butów czy bielizny na lepszą okazję. Lepszą okazją może być wyjście z przyjaciółką do kawiarni czy kino z chłopakiem. Na co czekamy? Chcemy stracić nasze życie na czekanie… aż nadejdzie lepsza okazja? Po to kupujemy ładne ubrania i dodatki, by je nosić. Nie po to, by leżały w szafie i kurzyły się w oczekiwaniu na wyjątkowe okazje. Takie są tu, teraz, bo to my sobie je kreujemy, jakkolwiek infantylnie to brzmi!
Nigdy nie zamiataj problemów i zmartwień pod dywan. Zawsze wyciągaj je na powierzchnię, rozmawiaj, próbuj zrozumieć, co jest nie tak. Bo wiesz… jak uderzy, to nie będzie co zbierać.
Przyznawanie się do błędów to niesamowita wartość człowieka. Każdy, kto działa i żyje, popełnia błędy, kropka.
Żadna motywacyjna książka, nawet ta najlepsza, nie pomoże Ci odmienić życia, jeśli nie zaczniesz praktykować tego, o czym w niej czytasz. Można w nieskończoność powiększać swoją bibliotekę, kupować nowe pozycje i łaskotać swoje ego nieustannym, choć tak pozornym rozwojem. W zamian polecam zajrzeć do jednej, dobrze napisanej pozycji i zacząć wprowadzać zmiany w życie. Czy samo czytanie książek np. o minimalizmie, robi z nas minimalistów? Pewnie, że nie. Nie polecam wpadać w tę pułapkę, bo człowiek tylko zapętla się w oczekiwaniach wobec samego siebie i myśleniu, co chcę zmienić, a czego jeszcze nie zrobił.
Dystans do tego, co widzimy w sieci, to naprawdę podstawa szczęśliwej codzienności. Social media i ogólnie internet to ogromna część życia praktycznie każdego z nas. Łatwo się w tym wszystkim zatracić i przestać doceniać to, co mamy na wyciągnięcie rąk. A mamy cholernie dużo. I Ty i ja.
Ludzie są ważną częścią naszego życia. Partner, mąż, żona, rodzina, dzieci, przyjaciele. Jednak… nigdy nie możemy uzależnić swojego życia, od innych. Można je dzielić, czasami trzeba je podporządkować pod drugiego człowieka, szczególnie tego najmniejszego, jednak stwierdzenia: moim sensem życia jest ktoś, żyje dla tego i tego, nie istnieje bez… nie są w porządku. Przecież to my, my sami, powinniśmy chcieć żyć! Dla siebie, by stawać się szczęśliwym człowiekiem, który dopiero wtedy będzie w stanie dać swoje dobro, ciepło i wszystko, co w nim najlepsze, innym! Czy to jako rodzic, czy jako partner, czy przyjaciel. Bycie spełnionym, zadowolonym człowiekiem, który żyje w zgodzie ze sobą to naprawdę najlepsze, co możemy dać innym!
Życie dało mi już tyle lekcji, wystawiało na tyle prób… Często czuję wdzięczność, że jako młoda osoba, doświadczyłam już tak wielu rzeczy, ale potrafi mnie to również nieźle przytłoczyć. Jednak… wiem, że będzie tylko lepiej. Akceptacja samej siebie i chęć świadomego życia to coś, o co walczę codziennie. Nie raz przegrywam bitwę, ale wierzę, że cała wojna już jest moja i… mam ją w garści!
Mam w garści życie i nie wypuszczę. I Wy też nie wypuszczajcie.

Jest coś, co zrozumieliście dopiero z upływem lat? Dajcie znać, jakie życiowe lekcje najbardziej Was ukształtowały, chętnie poznam Wasze historie! Nie chcesz pisać w komentarzu? Śmiało wyślij prywatną wiadomość, maila, odezwij się na Instagramie czy Facebooku.
Artykuł 25 życiowych lekcji z okazji moich 25 urodzin! pochodzi z serwisu Blog o świadomym i zdrowym życiu..
]]>Artykuł Miesiąc, który minął, czyli styczeń w kadrach i opowieściach #1. pochodzi z serwisu Blog o świadomym i zdrowym życiu..
]]>
I wiecie dlaczego? Nie wzięłam na swoje barki zbyt wiele. Postanowiłam po prostu kontynuować to, co robiłam już wcześniej. Nie brakowało mi siły, inspiracji i chęci do działania. Jasne, że pojawiały się momenty zwątpienia, zawahania, ale taki początek roku mogłam sobie tylko wymarzyć! Codziennie kładłam się do łózka z poczuciem wdzięczności, problemy ze snem zdecydowanie odpuściły, a ciało i dusza… jakby zwolniły.
Moim największym postanowieniem na 2018 było… więcej wychodzić z domu, jakkolwiek głupio to brzmi. Wiecie… nie chodzi mi o wychodzenie do pracy czy po zakupy, a kreatywną pracę poza domem. Obecnie pracuję na część etatu w kawiarni, często mam króciutkie, dwugodzinne zmiany, przez co zapominam, że fajnie chodzić w pidżamie nieco dłużej, ale nie codziennie i do 15… Dlatego wzięłam tyłek w kroki i regularnie zaczęłam wychodzić do miejscowej biblioteki, która jest genialna! Cudowny widok, wygodne krzesła, inspirujące otoczenie, mnóstwo książek, mogłabym tutaj zamieszkać! Aż grzech nie korzystać z takiej możliwości. Swoją drogą, właśnie sobie tutaj siedzę, spoglądam za okno, podziwiam piękny port i czerwone, norweskie domki. Do biblioteki zaglądała też moja przyjaciółka, z którą urządziłyśmy sobie raz kreatywne spotkanie.
W styczniu znalazłam również czas na kawę ze znajomymi, a także tę w samotności. Kocham kawę za jej socjalny pierwiastek. Tak naprawdę, mogłabym jej nie pić w ogóle, ale ma ona dla mnie szczególną wartość, właśnie związaną ze spotkaniami. Na dwóch zdjęciach poniżej widzicie mój ukochany widok na Bodø z 17. piętra! Tam właśnie mieści się hotelowa restauracja, do której można wyskoczyć również i na kawkę. Zawsze zabieram tam moich gości, a ja, mimo że widziałam ten widok chyba ze sto razy, nadal się nim zachwycam.


Poniżej zdjęcia z biblioteki i widok zza okna . Pięknie, co?






A sweterek, który mam na zdjęciu wyżej, wypatrzyłam na wyprzedaży za…75 NOK, czyli jakieś 30-40 zł! Lubię norweskie wyprzedaże. Mam już kilka rzeczy w swojej szafie, za które zapłaciłam grosze, a służą mi do dziś i często dostaję pytania, gdzie i za ile daną rzecz kupiłam.
Często mam tak, że gdy uprę się na jedno danie, męczę je dobre kilka tygodni… Tak miałam i w styczniu, z domowym curry! Jadłam je w przeróżnych odsłonach, z tofu, z batatem, z ciecierzycą, z ogórkiem konserwowym, ze słodką kukurydzą, ale zawsze, w towarzystwie dużej ilości warzyw, imbiru, mleka kokosowego, soku z cytryny i przypraw! Wiecie, że przez tą zimę nie byłam ani razu przeziębiona? Myślę, że duża w tym zasługa właśnie imbiru i rozgrzewających przypraw, które staram się jeść regularnie.
Razem z Mateuszem obiecaliśmy sobie, że chociaż raz w tygodniu, zjemy wspólnie przyrządzone, wegańskie śniadanie. Wychodziło nam to różnie, ale raz przebiłam samą siebie, zrobiłam gryczane pancakes, które były wyjątkowo puszyste, mięciutkie, po prostu najlepsze! To jest moje śniadanie awaryjne, które wychodzi zawsze. Namoczona przez noc kasza gryczana biała ma cudowne właściwości i można z niej zrobić nawet naleśniki, próbowaliście?
Zrobiłam również genialne, wegańskie i bezglutenowe burgery, na które przepis pojawi się niedługo na blogu. Zabrałam je ze sobą w podróż, co zobaczycie niżej, na zdjęciach.
W większych, norweskich miastach, jest zdecydowanie więcej wegańskich opcji. W Bodø bywa z tym różnie. Mam wrażenie, że Norwegowie, szczególnie Ci z północy, lubią tkwić w swoich przyzwyczajeniach i często wybierają to, co znane, zamiast odkrywać nowości. Ale, ale! Ostatnio na sklepowych półkach pojawia się coraz więcej wegańskich produktów i naprawdę mam w czym wybierać! Moda? Niech będzie, ja się z niej bardzo cieszę! Fajnie, że nawet w niewielkim kiosku, człowiek może kupić batonika z dobrym składem i świeże smoothie! Lubię mieć wybór.



Pojechałam razem z moją przyjaciółką i jej tatą. Chyba nigdy nie jeździłam przy tak niskiej temperaturze… Było około -16ºC, a ja, naiwna ja, postanowiłam raz wjechać na stok z plecakiem i aparatem. Zdjęcia robiłam 5 minut i miałam dość! Jednak udało mi się złapać kilka pięknych kadrów. Wiem, że na zdjęciu wygląda to bardzo spokojnie, zimowo, a wręcz uroczo, ale uwierzcie mi, na szczycie, gdzie wiatr przeszywał do szpiku kości, człowiek marzył tylko o ciepłym termoforze i gorącym kakao. W pobliżu mojego miasta nie mamy dużych kompleksów do sportów zimowych, najczęściej są to stoki z wyciągiem orczykowym… Mam nadzieję, że w tym roku uda nam się pojechać do Szwecji i miejsca, które jest rajem dla miłośników deski i nart! Jednak czeka nas 5 godzin jazdy, więc taki wyjazd trzeba już porządnie zaplanować i pomyśleć o noclegu, co wiąże się z dodatkowymi kosztami.




Wyjazd związany był z bólem zęba, który zaskoczył mnie w drugiej połowie miesiąca. Wizytę miałam zaplanowaną na końcówkę lutego, ale to nie mogło czekać… Przebukowanie biletów, załatwianie wolnego z pracy, szukanie zastępstwa i ból, ale ten związany z wydatkami.
Moje zęby nigdy nie były w dobrej kondycji. Sytuacja jeszcze bardziej pogorszyła się po ściągnięciu aparatu ortodontycznego, który nosiłam na przełomie podstawówki i gimnazjum. I z czystym sumieniem stwierdzam, że aparat to świetna sprawa, ale dla dorosłych, którzy wezmą odpowiedzialność za zęby. Ja, jako młodziutka dziewczyna, nie zawsze przykładałam się do szczególnego dbania o aparat i uzębienie… Czego teraz strasznie żałuję. Próchnica, sporo zębów do leczenia. Obecnie odzywają się zęby, które kiedyś nie zostały odpowiednio wyleczone. Wszystko zwaliło mi się na kupę, bo mam 3 zęby, które zakwalifikowane są do leczenia kanałowego. Tak, jednocześnie. Za mną już kilka godzin na fotelu dentystycznym, a jestem dopiero w połowie. To wszystko bardzo mnie podłamało. Jestem osobą, która uwielbia mieć wszystko zaplanowane. Jednak jak widać, nie wszystko się da… Oszczędności, które chciałam spożytkować na coś zupełnie innego, muszę przeznaczyć na leczenie zębów. Ale z drugiej strony… może powinnam się cieszyć, że takie oszczędności w ogóle mam?
W Norwegii dentysta nie jest zaliczany do państwowej opieki zdrowotnej, funkcjonuje prywatnie. Przez to jest tak bardzo drogi. Jedynym plusem jest to, że do 18 roku życia jest on darmowy. Raz byłam zmuszona wyleczyć tutaj zęba, również kanałowo. Za dwie wizyty, ze zniżką studencką -20%, zapłaciłam ponad 4000 NOK.
Kiedy wylatywałam z Norwegii, w Bodø był straszny sztorm. Zastanawiałam się, czy ja w ogóle polecę. Jednak wiem, że piloci, bardzo często pracują w takich warunkach. Wiatr w naszym mieście to nie jest coś nadzwyczajnego. Mimo że samolot wyruszył bez opóźnień, ja dziękowałam sobie samej, że nie zjadłam śniadania przed lotem… Wzbijanie się na odpowiednią wysokość to był istny koszmar. Latać się nie boję, ale nogi same zamieniły się w watę, a ja zamknęłam oczy i próbowałam uspokoić oddech. Nigdy nie przeżyłam czegoś takiego. Aż nie mogłam uwierzyć, że inni zachowali taki spokój. Czułam się jak w filmie.


Udało się wylądować szczęśliwie, to jest najważniejsze! Z lotniska prosto do dentysty, a tam złe wieści… Mimo załamania, paru łez, które uroniłam w hotelu, rozmyślania nad całą sytuacją, postanowiłam, że się temu nie dam! To jest sytuacja, na którą nie mam wpływu, więc moja panika i lęk tylko wszystko pogorszą. I wiecie co? Na drugi dzień, po trzech bolesnych godzinach spędzonych na fotelu dentystycznym, postanowiłam, że wykorzystam ten dzień. Pojechałam do ukochanego Sopotu, spotkałam się z przyjaciółkami, zjadłam mnóstwo pysznego jedzenia. Starałam się wycisnąć z tego czasu tyle, ile tylko mogłam, odsunąć zmartwienia na bok.

Wiecie, że w Costa Coffee mają nową ofertę i pojawiło się mleko kokosowe? Na zdjęciu akurat latte z mlekiem sojowym, które też u nich uwielbiam! Samotna kawa po spacerze po sopockim molo brzmi idealnie, prawda?
Udało mi się również zajrzeć na ulicę Wajdeloty (Gdańsk Wrzeszcz), gdzie odwiedziłam kawiarnię Fukafe i knajpkę Avocado vegan bistro, do której mam ogromny sentyment. W Fukafe wegański serniczek, a w Avocado, standardowo, falafele! Fajnie wracać do miasta, gdzie mamy swoje ukochane miejscówki!

Czułam się bardzo źle, szczególnie psychicznie. Postanowiłam sobie odpuścić, zrezygnowałam z publikowania w social mediach, ograniczyłam również zaglądanie tam. Nie pisałam na blogu, nie potrafiłam się do tego przełamać. Cieszę się, że mimo gorszej kondycji psychicznej, nie zrezygnowałam z jogi i innej aktywności, która gości u mnie całkiem regularnie. Tak, jak pierwsza połowa stycznia była przepełniona inspiracją, pomysłami, chęcią do działania, tak kolejne dwa tygodnie, dały mi nieźle w kość. Bardzo pomogło mi przeczytanie świetnej książki Pułapki Przyjemności, która przywiozłam ze sobą z Polski.

Styczeń to już trzeci miesiąc, w którym kontynuowałam psychoterapię online. Zdecydowałam się na nią zupełnie świadomie i to nie dlatego, że odczułam jakieś znaczne pogorszenie nastroju albo niemoc w radzeniu sobie z tym, co mnie spotyka. To była świadoma decyzja, z której jestem bardzo dumna. Cieszę się, że wróciłam do psychoterapii i dla tych, którzy nie wiedzą, czy to dla nich i czy w ogóle jej potrzebują, niech będę żywym dowodem na to, że nie, nie trzeba być w sytuacji krytycznej, by się na nią zdecydować.


Jednak cieszę się, że potrafiłam sobie odpuścić. Było mi ciężko, gdzieś z tyłu głowy pojawiały się wyrzuty sumienia, ale z drugiej strony, byłam z siebie dumna. Dobrze żyć bardziej i bardziej w zgodzie z samym sobą.
Z wypiekami na twarzy czytałam wyniki ankiety, które od Was dostałam. Nie wypełniło jej dużo osób, ale nawet te kilkadziesiąt odpowiedzi daje mi obraz tego, jak oceniacie to miejsce. I wiecie co? Cieszę się z każdej uwagi, komplementu, sugestii. Dziękuję wszystkim, którzy znaleźli czas, by ją wypełnić. Przekazaliście mi mnóstwo cennych rad!
To słowa, którymi najczęściej opisaliście mój blog w ankiecie! Wow, dziękuję! Właśnie tak chcę być odbierana i chyba trochę mi się udaję. A wiecie jaką odpowiedź wzięłam sobie do serca najbardziej? Że mój blog to nie fabryka, by oceniać częstotliwość pojawiania się wpisów! Tacy czytelnicy to skarb, dziękuję Wam. I powiem szczerze, że odkąd pozbyłam się presji, że muszę publikować minimum dwa razy w tygodniu, jest mi jakoś tak lżej. Chciałabym tworzyć jak najczęściej, ale czy o to chodzi? Nie! Chodzi o szczerość, prawdziwe wpisy, które powstaną z radością, pasją, a przy okazji, mogę nią zarazić i Was. Zamiast obiecywać, chcę po prostu działać na tyle, na ile będę w stanie.
Poniżej wrzucam Wam parę kadrów, a po więcej odsyłam do zakładki photography, gdzie udostępniłam tę historię w pełnej okazałości. To była moja pierwsza, oficjalna sesja robiona dla kogoś. Żebyście widzieli mnie w momencie wysyłania zdjęć i oczekiwania na feedback. Nawet nie chcę pisać, w jakim byłam stanie, moje przejęcie sięgało zenitu! Jeszcze tyle nauki przede mną, jestem świadoma wszystkich błędów, jakie popełniam, ale… czy to powinno mnie hamować? Nie! Przecież każdy musi przejść swoją drogę…



MYŚL MIESIĄCA
Nie wszystko da się w życiu zaplanować, nie nad wszystkim mamy kontrolę. Najważniejsze jest to, jak na daną sytuację zareagujemy, co z nią zrobimy, jak pokierujemy nasze emocje. Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, po prostu.
NAJGORSZY MOMENT MIESIĄCA
Chwila, w której nie mogłam skontaktować się z moją mamą. Nikt nie mógł. Mój tata, który jest daleko, mój brat, który mieszka na drugim końcu Polski i ja, z Norwegii. Okazało się, że operator dezaktywował mamie telefon na dwa dni, bo zmieniała sieć na inną. Tylko nikt o tym nie wiedział, a mózg zaczął pisać różne historie. W takich momentach dobrze mieć kontakt do sąsiadów, którzy są życzliwi i sprawdzą, co się dzieje. Mamo, najadłam się strachu, ale chociaż wiesz, jak bardzo się o Ciebie martwimy (mama to moja wierna czytelniczka)!
ODKRYCIE MIESIĄCA
Tę platformę znam od dawna, ale to w styczniu ponownie wykupiłam do niej dostęp. Skillshare, platforma, na której znajdziemy mnóstwo tutoriali i kursów w formie video! Obecnie dostęp można wykupić za symboliczną kwotę, ja zapłaciłam 8 NOK i przed upływem trzech miesięcy możemy zrezygnować, jeśli nie chcemy płacić pełnej kwoty za członkostwo. Zaglądam na nią głównie ze względu na fotografię i naukę Lightrooma. Polecam zalogować się już teraz, by skorzystać z tej świetnej promocji!
DANIE MIESIĄCA
Zdecydowanie kanapki z moimi domowymi burgerami (przepis wkrótce)! Wylądowało w nich jeszcze smażone tofu, szpinak, przecier pomidorowy, masło orzechowe i ogórki konserwowe. Mniam!
ZMIANA MIESIĄCA
Praca nad tym, by nie dopisywać sobie w głowie zbyt wielu historii. Tego, co ktoś o mnie myśli. Parę sytuacji ze stycznia pokazało mi, jak bardzo zniekształcam, a wręcz wypaczam obraz samej siebie w oczach innych osób… Zdecydowanie to zmieniam, choć ta zmiana będzie kosztowała mnie jeszcze sporo pracy!
INSPIRACJA MIESIĄCA
Nowy numer norweskiego czasopisma Infinitum, o którym wspominałam we wpisie o nauce języka norweskiego. Jeśli mieszkacie w Norwegii, koniecznie kiedyś kupcie! Szczególnie jeśli tematy środowiska są Wam nieco bliższe.
SERIAL MIESIĄCA
Znów coś dla mieszkańców Norwegii, komediowy serial Side om Side, na którym nie raz płakałam ze śmiechu. Humor czasami infantylny, ale mnie to naprawdę bawi! Czy rozumiem wszystko w 100%? Pewnie, że nie!
KSIĄŻKA MIESIĄCA
Zdecydowanie książka Roberta Rutkowskiego Pułapki Przyjemności, którą uważam, że powinien przeczytać każdy! Po prostu każdy!
AKTYWNOŚĆ MIESIĄCA
Świetny, darmowy i domowy trening od Fitness Blender. Nieco ponad pół godziny, a w tym czasie uwzględniona jest również rozgrzewka i porządne rozciąganie. Wzmocnienie przeplatane z kardio. Fajny, domowy trening, do którego wróciłam dwa razy.
PIOSENKA MIESIĄCA
Ojj, było ich dużo! W styczniu wracałam do kawałków starszych, a był to pop, rap, jazz, cięższe i leciutkie brzmienia. Wybrać jedną piosenkę? Ciężko, ale niech będzie Zeus, który towarzyszył mi naprawdę często.
ŚMIESZNA SYTUACJA W STYCZNIU
Byłam w Bioway w Polsce, to taka wegetariańsko-wegańska knajpka, którą znajdziemy np. przy PKP we Wrzeszczu. Wpadłam tam przed zamknięciem. Wegański został im jedynie bigos z ziemniaczkami i hummus. Więc kupiłam. Najpierw zjadłam bigos, a później zajadałam się pieczonymi ziemniaczkami maczanymi w hummusie. Od początku widziałam, że chłopak, który siedzi niedaleko, jest wpatrzony we mnie jak w obrazek. Czułam się bardzo dziwnie, ale byłam tak głodna, więc sytuację przemilczałam i skupiłam się na jedzeniu. Widzę, że skończył i oczywiście podchodzi do mnie…
– Przepraszam, a co Pani miała w tej miseczce?
– Yyyy, bigos. Bigos z ziemniaczkami.
– Ale jak to, jadłaś bigos z hummusem?
– (Nie wiem czemu, w ogóle zaczęłam się tłumaczyć) Taak, bo tylko to wegańskiego mieli.
– Jakiego?
– Wegańskiego.
– Aaaaaa…. no ja skusiłem się dziś na buritto.
Poszedł. Koniec rozmowy. Czy ja już nawet nie mogę w spokoju zjeść bigosu z hummusem?!
Daj znać, czy początek nowego roku był dla Ciebie dobry. I powiedz, tak zupełnie szczerze, podoba Ci się taka forma? Wracać do podsumowań miesiąca regularnie? To taki mały eksperyment. Chcę nieco ograniczyć social media i, a w zamian, chciałabym opowiadać nieco więcej właśnie w tym podsumowaniu. Czekam na Twoje zdanie! Zawsze postaram się podrzucić różne inspiracje, by wpis był wartościowy również i dla Was.
Artykuł Miesiąc, który minął, czyli styczeń w kadrach i opowieściach #1. pochodzi z serwisu Blog o świadomym i zdrowym życiu..
]]>Artykuł My one little word in 2018, czyli słowo drogowskaz na cały, nowy rok. pochodzi z serwisu Blog o świadomym i zdrowym życiu..
]]>
Moim słowem drogowskazem było: cierpliwość. I powiem szczerze, że trafiłam idealnie! Czego jak czego, ale cierpliwości w 2017 brakowało mi szczególnie… Mój Mateusz śmieje się, że powinnam przepisać to słowo również na 2018 rok. Cierpliwości nigdy za wiele. Ten wpis okazał się świetnym podsumowaniem, do którego mogłam wracać przez cały rok. I wiecie co? Widzę, jak ogromne zmiany zaszły we mnie samej… Wydarzyło się tyle dobrych, ale również gorszych rzeczy. Nabrałam rezerwy i każdego dnia uczyłam się właśnie tej cierpliwości, bez której niektóre wydarzenia, byłyby bardzo ciężkie do przełknięcia.

My one little word in 2018 to zdecydowanie acceptance, czyli akceptacja! Wiecie, jak dobrze żyje się człowiekowi, który w pełni akceptuje siebie samego i to, że życie potrafi nas zaskakiwać? Cholernie dobrze! Akceptacja, a raczej jej brak, to wciąż moje słabe ogniwo, ale muszę to napisać… Czuję motylki w brzuchu na myśl o 2018, jeśli mam w nim robić taki postęp, jak w 2017! Nie wiem, czy wierzycie w Kogoś wyżej, ale ja tak. I wiem, że ten Ktoś, często śmieje się z moich planów, bo doskonale wie, że plany to jedno, ale prawdziwe życie, drugie. Dobrze o tym wiedzieć i brać… Brać wszystko, co przynosi nam życie. Pozwólcie, że opowiem Wam nieco więcej o tej akceptacji!
Nie jestem 100-procentowym okazem zdrowia, ale patrząc na wszystko z dystansu, widzę, jak wiele zmieniło się na plus. Mimo nieustannych problemów z tarczycą, od roku regularnie miesiączkuję, rosną mi włosy, moja skóra jest w całkiem dobrej kondycji. USG tarczycy z grudnia okazało się miłym zaskoczeniem i tarczyca jest w zdecydowanie lepszej kondycji, niż 2 lata temu! Mimo że hormony wciąż nie są na idealnym poziomie, zaczynam akceptować, że jest jak jest. Cieszę się z tych moich małych sukcesów! Planuję napisać wpis o życiu z chorobami tarczycy, bo to nie jest wcale taka łatwa sprawa. Jednak… akceptacja to podstawa, bo możecie mi wierzyć lub nie, ale większość zaczyna się w naszej głowie. W obecnych czasach naprawdę wiele młodych osób ma jakieś problemy ze zdrowiem, mniejsze lub większe, ale… to jest istna plaga! Dlatego cieszę się, że już dawno zaczęłam traktować własne zdrowie na poważnie. Trzeba zatroszczyć się najpierw o siebie, by później, można było dać tę troskę również drugiemu człowiekowi.
Nie stawiam znaku równości pomiędzy akceptacją i lenistwem, bezczynnością. Staram się każdego dnia walczyć o moje ciało i spokój ducha. Choć wcale nie mówię, że jestem chodzącym ideałem, oj nie.
Jestem Klaudia. Nie jestem rozmiarem ubrania. To nic, że nie mieszczę się już w ciuchy w rozmiarze 34 czy 36. To nic, że moje ciało się zmieniło, że mam swoje kształty, że mam nieco więcej tłuszczyku tu i ówdzie. To nic, że mam duży biust, którego wiele kobietek mi zazdrości, a mi tylko uprzykrza życie. To nic, że nie jestem idealna… a zresztą, co ma oznaczać idealna? Nie mam zamiaru szufladkować samej siebie! Nie mam zamiaru powielać kanonów, iść za trendami. Chcę akceptować siebie taką, jaką jestem, a jednocześnie dbać o swoje ciało, by służyło mi jak najdłużej. By było silne, zdrowe i gotowe na wiele lat, które chcę jeszcze przechodzić po tej ziemi. Zbyt długo patrzyłam na siebie samą z nienawiścią i wciąż zdarza mi się to robić. Jednak… w 2018 zawalczę jeszcze mocniej, by wybić sobie te głupoty z głowy! Każda/każdy z nas jest piękna/piękny na swój wyjątkowy sposób, kropka!
I Ty też nie. Każdy z nas ma prawo do odpoczynku i wsłuchania się we własny organizm. Bardzo cenię pracowitość i sumienność, ale zdecydowanie oddzielam grubą krechą obie te cechy od pracoholizmu oraz eksploatowania własnego ciała i umysłu do granic możliwości… Ile można tak pociągnąć? Na pewno nie za długo. Zdecydowanie pomocne w tym będzie zaprzestanie porównywania się z innymi. Ty to Ty, nikt inny. Ty masz swoje możliwości, Ty powoli musisz odkrywać, na jak dużo Cię faktycznie stać. A czasami, warto sobie odpuścić. Odpuszczanie to cudowna sprawa.
W 2018 postanawiam jeszcze bardziej zawalczyć o to, by polubić się z moim wnętrzem. Postanawiam kontynuować wszystko, co zaczęłam już jakiś czas temu. Fajnie wydobywać z siebie to, co najlepsze. A zaufaj mi, masz w sobie wiele dobrego. Każdy ma!
W 2018 rozhulam bloga, moja fotografia wskoczy na wyższy level, do 30-stki skończę kolejne studia i znajdę pracę marzeń. Zrobię nowe kursy i będę się rozwijała, rozwijała i jeszcze raz rozwijała… Nie, koniec! Koniec z postanowieniami, które czasami są ponad moje siły. Jestem człowiekiem, który bardzo chcę iść do przodu, uczyć się nowych rzeczy. Jednak nie mam zamiaru wymagać od siebie zbyt wiele, przyśpieszać tego, co lepiej byłoby robić we własnym tempie. Jestem przekonana, że 2018 przyniesie wiele nowego, ale czy trzeba od razu tworzyć pokaźną listę postanowień, która tylko może mnie przytłoczyć? Zamiast zbyt dużo planować, lepiej po prostu robić. Każdego dnia, na tyle, na ile starcza nam sił. W 2017 wydarzyło się naprawdę dużo, ale ten rok nauczył mnie również, że nie warto niczego przyśpieszać. Jeśli człowiek zacznie cieszyć się z samego procesu, drogi i dostrzeże postępy, jakich dokonuje, wszystko nabierze innego wymiaru.
Rozwijajmy się, ale na spokojnie, przecież nic nam nie ucieknie.
Nikt nie jest idealny, włącznie ze mną. Tak się cieszę, że moja ilość przyjaciół mocno się nie zmieniła. Staram się pielęgnować relacje, które są w moim życiu od dawna. I choć to normalne, że część znajomości się rozmywa, staram się nigdy nie traktować drugiego człowieka jak przedmiotu, który najłatwiej wyrzucić i zamienić… na nowy. Mam to szczęście, że bardzo rzadko trafiam na ludzi toksycznych, którzy wcale dobrze dla mnie nie chcą. Jednak jestem przekonana, że kluczem do sukcesu w relacji z drugim człowiekiem jest akceptacja. Akceptacja, że nikt nie jest idealny. Zrozumienie, że na próżno szukać winy w drugim człowieku, bo czasami warto zacząć od siebie. Zmieniając siebie, zmieniamy cały świat, również to, jak zaczną traktować nas inni.

Do listy mogłabym dopisać jeszcze sporo, ale resztę wniosków zostawiam dla siebie. Wierzę, że pobudzi to również Waszą kreatywność i chęć przyjrzenia się własnemu życiu. Na koniec chciałabym napisać jeszcze jedno… Kochani, nie wstydźmy się siebie. Ja też czasami czuję się inna, niedopasowana, może nawet niezrozumiana? Jednak dobrze jest pojąć, że nie musimy się do nikogo ani do niczego dopasowywać. Warto być sobą, warto wsłuchiwać się w swoje serducho, warto czasami krzyknąć i szczerze powiedzieć o tym, co nam nie pasuje. Życzę Wam, żeby ten nowy rok, przyniósł więcej szczerości, otwartości i bycia sobą.
Ja zrobiłam to już drugi raz i polecam tę praktykę naprawdę mocno! Pozwala lepiej przyjrzeć się naszemu życiu, pragnieniom. Pomaga w zastanowieniu się, nad czym musimy jeszcze popracować. Przepraszam… nie musimy. Chcemy! Dla mnie zdecydowanie jest to akceptacja. Wiem, że z nią, życie jest o wiele łatwiejsze, ale także pełniejsze.
Dajcie znać, na jakie słowo drogowskaz wpadliście. Może zainspirujecie również innych?
Artykuł My one little word in 2018, czyli słowo drogowskaz na cały, nowy rok. pochodzi z serwisu Blog o świadomym i zdrowym życiu..
]]>Artykuł Każdy z nas za czymś tęskni. | O powrotach, które łatwe nie są i tęsknotą za domem. pochodzi z serwisu Blog o świadomym i zdrowym życiu..
]]>
Już pierwszego dnia zaczynam myśleć, że tak naprawdę za kilka dni, będzie trzeba wracać. Po zachłyśnięciu się wszystkim, za czym tak bardzo tęskniłam, do głowy zaczynają napływać pytania. Tęsknota za bliskimi jest tak jakby dwa razy silniejsza, mimo że są przecież obok. Na tydzień, czasami dwa, ale są. Mogę na nich spojrzeć, przytulić, porozmawiać, podokuczać, posprzeczać się. Zawsze staram się to doceniać, ale chyba poczucie, że to tylko na chwilę, nie pozwala mi w 100% się tym cieszyć. Każdy wyjazd musi zakończyć się wypowiedzeniem słów: To wszystko zleciało za szybko. Znacie to? Ja doskonale, ale nie tylko przez pryzmat życia na północy Norwegii. Pamiętam, kiedy byłam studentką i na weekend wracałam do rodzinnego miasta. W głowie miałam podobne uczucia, a lęk mieszał się z radością, że już za chwilę, będę mogła wrócić do swoich nawyków, rytuałów, wynajmowanego, studenckiego mieszkania. Wiem, że Wy też to znacie. Przecież każdy za kimś lub za czymś tęskni, prawda?



Za każdym razem tęsknie, czuję niepokój i sama do końca nie wiem, po co ja właściwie to robię. Jednak z drugiej strony, wiem, że wchodząc do moich czterech kątów na drugim końcu Europy, na pewno poczuję ulgę i radość. Tu, gdzie mieszkam teraz, już w dużym stopniu się zakorzeniłam. Mam tu bliskie mi osoby, choć mogę policzyć je na palcach jednej ręki. Mam ulubione miejsca, pracę, a przede wszystkim, marzenia, które wciąż każą mi wierzyć, że wyjazd do Norwegii to dobra decyzja.
Wiem również, że rodzina i przyjaciele będą. Oni są, mimo że widzimy się znacznie rzadziej. Wierzę, że jeśli obie strony wykazują zainteresowanie, kontakt będzie, niezależnie od odległości i miejsca na świecie, w którym się znajdziemy.
Oprócz przyjemności, bycia z bliskimi, spotkań i cieszenia się czasem wolnym, musiałam pozałatwiać sprawy związane z moim zdrowiem. Miałam wyrywaną ósemkę, bolesne leczenie kanałowe i okazało się, że nabawiłam się zapalenia kości, co skończyło się antybiotykiem, którego nie brałam już chyba od 5 lat. Były łzy, złość, ból, nie tylko ten fizyczny, ale również zakorzeniony nieco głębiej. Jednak… dobre chwile zdecydowanie przeważały. Mimo fizycznego zmęczenia odblokowałam się. Czułam, że naprawdę jestem. Dla siebie i dla bliskich! Przestałam myśleć do przodu, starałam się chłonąć każdą chwilę spędzoną w Polsce. Bo… w tym nie ma nic mistycznego! To wszystko jest na wyciągnięcie ręki, my po prostu musimy sobie pozwolić, by być obecnym tak na 100%. Na chwilę zapomnieć o wszystkim, co mają przynieść kolejne tygodnie. Zapomnieć o zmartwieniach i tym, co nas trapi. Docenić, tak aż do szpiku kości, że właśnie te zwykłe, ale jednocześnie magiczne chwile z bliskimi, są niesamowicie ważne i potrafią dodać energii.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Norwegia wygrywa ranking na najszczęśliwszy kraj na świecie, czy słusznie?



Nie czułam się przytłoczona pięknem, świątecznymi zdjęciami, szczęściem innych, idealnymi choinkami i perfekcyjnie zapakowanymi prezentami. Wzięłam siebie samą za rękę i powiedziałam: Klaudia, przecież Ty zdecydowanie wolisz swoje nieidealne Święta! I poczułam to! Ja naprawdę to poczułam. Nawet kiedy zdałam sobie sprawę, że już drugiego dnia Świąt, czas wracać.
Dobrze zrozumieć, że nie można mieć wszystkiego. Żyję daleko od rodziny i wielu moich przyjaciół, ale wcale tego nie czuję. Dbam o te relacje, troszczę się, interesuję. A kiedy już z nimi jestem, staram się dać im jak najwięcej prawdziwej Klaudii. Ludzie, którzy lubią i kochają Cię za to, jakim człowiekiem jesteś, właśnie tego potrzebują. Najfajniejsze jest to, że spotykając takie osoby nawet raz do roku, rozmowa jest tak naturalna, jakbyśmy widzieli się dwa tygodnie temu. Kto też to zna kochani?



Ja bardzo. Ale tak jak napisałam wyżej, nauczyłam się z tą tęsknotą żyć i nie odbieram jej jako coś negatywnego. Jestem dorosła, takie życie sobie wybrałam, przecież nikt nie każe mi na siłę być tu, gdzie jestem teraz! Tęsknie, ale to uczucie mnie nie obezwładnia. Nie sprawia, że nie potrafię cieszyć się codziennością, którą mam tutaj, daleko od rodziny i bliskich. Ta tęsknota wręcz dodaje mi skrzydeł i przypomina, że są ludzie, którzy też myślą, mając mnie w swoim sercu. A jeśli tęsknota naprawdę nie daje Wam żyć, to chyba odpowiedź jest prosta. Trzeba coś zmienić, coś zrobić. Zastanowić się, za czym lub za kim my tak naprawdę tęsknimy. A może tęsknota jest oznaką tego, że nie jesteśmy szczęśliwi i pragniemy zmian?
A ja… no właśnie. Przyleciałam wczoraj. Dziś byłam już w pracy. Walizki jeszcze nierozpakowane, pranie niezrobione. Przecież spisanie przemyśleń i nowy wpis są ważniejsze. I joga ważniejsza, by nieco ciało rozluźnić (po całym wczorajszym dniu w podróży, mój kręgosłup błagał o pomoc). Prawdopodobnie, dziś jeszcze trochę sobie odpuszczę. Przecież walizka to prawie taka druga szafa, prawda?
Artykuł Każdy z nas za czymś tęskni. | O powrotach, które łatwe nie są i tęsknotą za domem. pochodzi z serwisu Blog o świadomym i zdrowym życiu..
]]>